Starannie składałam ubrania, które po chwili lądowały w mojej walizce. Trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Pojutrze czekał mnie powrót do morderczych treningów, ostrej rywalizacji oraz rozstania z najbliższymi. Chwilami zaczynałam żałować, że zgodziłam się na ten dodatkowy miesiąc. Ale później sama byłam na siebie zła z powodu takiej postawy. Miesiąc to nie rok. Szybko zleci. Tutaj i tak każdy miał swoje sprawy, a Maite wracała do Włoch.
- Można? - usłyszałam głos za swoimi plecami. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, nawet nie odwracając wzroku od składania spodni w tak zwaną "kosteczkę". - Pomóc Ci? - obok mnie stanęła Leire, przyglądając się moim poczynaniom.
- Poradzę sobie. - mruknęłam.
- Nati. - westchnęła, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. - Przepraszam Cię. Nie powinnam Cię tak potraktować.
- Masz swoje życie, rozumiem.
- To nie tak. - jęknęła. - Proszę Cię, porozmawiajmy. - chwyciła mnie niepewnie za nadgarstek. Westchnęłam ciężko, siadając na łóżku obok niej. - Powiedzieć Ci tajemnicę? To ma związek z tym, że rozłączyłam się bezczelnie. - kiwnęłam głową, spoglądając na nią uważnie. - Rozmawiając z Tobą, szukałam moich tabletek. Okazało się, że kompletnie o nich zapomniałam.
- Jakich tabletek? - zmarszczyłam czoło. - To ma związek z tym, że w ostatnim czasie źle się czułaś? - poczułam lekki niepokój. Złe samopoczucie. Tabletki.
- Nie. - uśmiechnęła się pod nosem. - Rozłączyłam się z Tobą spanikowana, bo od tygodnia nie zażywałam tabletek antykoncepcyjnych. Miałam tyle na głowie, w ogóle o nich nie myślałam.
- Oh, Saul przecież wrócił. - zaśmiałam się pod nosem, rozumiejąc wszystko w mig. Leire spuściła głowę speszona, jednak zauważyłam błąkający się uśmiech na jej ustach. - Czy to oznacza, że prawdopodobieństwo zostania przeze mnie ciocią, jest większe niż dotychczas?
- Sama nie wiem. - wzruszyła ramionami. - To możliwe, ale wcale nie pewne. Okaże się za kilka tygodni. Ale nie mów nikomu, dobrze? - ściszyła głos.
- Przepraszam. Zachowałam się egoistycznie.
- Nie. To nie była Twoja wina. Miałaś prawo poczuć się odrzucona. - pogładziła mnie po włosach. - Ale dzisiaj jestem cała Twoja. Dlatego z chęcią pomogę Ci się spakować. - chwyciła za moją koszulkę i starannie ją złożyła.
Z uśmiechem się jej przyglądałam, po czym zaczęłam robić porządek w mojej kosmetyczce. Poczułam jakby ogromny głaz spadł z mojego serca. Leire wcale mnie nie odrzuciła, a co więcej, mogła sprawić mi wielką radość pozytywną wiadomością za parę tygodni. Zawsze wiedziałam, że będzie wspaniałą matką. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.
- Nati? Mogę zadać Ci pytanie? - zerknęła na mnie znad walizki. Kiwnęłam głową, czekając cierpliwie. - Może to głupie, ale ... czy Ty wcześniej znałaś Odriozolę?
- Alvaro? - speszyłam się. - Skąd ten pomysł?
- Zauważyłam Twoje zdezorientowanie na jego widok. - wzruszyła ramionami. - Tak, jakbyś go już wcześniej widziała. Co byłoby dziwne bo twierdziłaś, że nie potrafisz dopasować twarzy do nazwiska. - zauważyła.
- To długa i żenująca historia. Znowu. - mruknęłam.
- Mamy cały dzień na to. - poklepała miejsce obok siebie. Westchnęłam ciężko, kładąc głowę na jej kolanach. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, głaszcząc po włosach. Powoli, słowo po słowie, zaczęłam jej wszystko opowiadać. Od chwili gdy pierwszy raz go zobaczyłam, po rozmowę w strefie VIP. Leire cierpliwie słuchała każdego słowa, nie przerywając mi. Zresztą, tak jak zawsze to robiła.
- Znowu sobie coś wmówiłam. - podsumowałam.
- Cóż, może i źle oceniłaś, kto podarował Ci kwiaty, ale ja nadal nie rozumiem, gdzie leży problem. Alvaro Ci się spodobał, więc podświadomie wyobraziłaś sobie jego, jako nadawcę bukietu. Z tego co mówisz, lubisz z nim rozmawiać. Dlaczego więc nie chcesz dać mu szansy?
- Spodobał, to chyba zbyt wielkie słowo. - wzruszyłam ramionami. - Owszem, lubię go. Jest zabawny i sympatyczny. Lubię także z nim rozmawiać i podświadomie czuję, że mogę mu zaufać. Ale widzę w nim bardziej kolegę, może i przyjaciela.
- Uważałabyś tak samo, gdyby to on był nadawcą tego bukietu? - spytała, patrząc na mnie przenikliwie. - Skąd ta pewność, że to na pewno nie on?
- Tak czuję. - szepnęłam.
- Więc zostańcie przyjaciółmi. - uśmiechnęła się. - Czas pokaże czy przyznać Ci rację. Pamiętasz, co Ci mówiłam? - dotknęła mojego ramienia. - Nic na siłę. Musisz czuć, że to ten jedyny. Twoje serce ma walić jak oszalałe na jego widok. Cierpliwość się opłaca, wiem coś o tym. - puściła mi oczko.
*
Mama poparła pomysł z babskim dniem. Oznajmiła nawet, że skoro pozbyłyśmy się mężczyzn i nareszcie mamy chwilę oddechu od nich, powinnyśmy się całkowicie zrelaksować. Coś wspomniała o stresie w ostatnich dniach, jednak zanim zdążyłam spytać do czego pije, zmieniła temat.
W ten oto sposób, wylądowałyśmy na obszernej kanapie, w szlafrokach i maseczkach na twarzach. Osoba postronna, zapewne by pomyślała, że to zlot zombie. A przynajmniej był to typowy tekst Emilio na nasz widok.
Obserwując z jaką łatwością Raquel maluje Leire paznokcie, przysłuchiwałam się opowieściom mamy z podróży po Japonii. Oczy wręcz jej błyszczały na samo wspomnienie spełnionego marzenia! Tata wpadł na fantastyczny pomysł, aby w ten sposób uczcić rocznicę ich ślubu. Zresztą, on zawsze wiedział, co spodoba się mamie. Znał ją jak mało kto. I zawsze pamiętał o rocznicach! Szkoda tylko, że takiego to ze świecą szukać.
- Raquel, zaprosiłabyś Fernando na obiad. - mama zerknęła z tajemniczym uśmiechem na moją najstarszą siostrę. - Taki z niego uczynny i sympatyczny mężczyzna.
- To tylko znajomy. Także wybij to sobie z głowy. - syknęła grożąc jej beżowym lakierem do paznokci. - Nie wystarczy Ci Saul? Rozpieszczaj go do woli, póki jest jedynym zięciem.
- Dlaczego od razu się irytujesz? - zaśmiała się pod nosem. Raquel trudno było wyprowadził z równowagi. A na samą wzmiankę o tym całym Fernando, którego jeszcze nie miałam okazji poznać, aż cała się spinała. Leire wspomniała mi jedynie, że jest on policjantem i znajomym naszej starszej siostry. To było dziwne, ponieważ ona nigdy nie przyprowadzała mężczyzn do domu. Nawet znajomych!
- Bo wyobrażasz sobie nie wiadomo co!
- Córeczki moje kochane. - zwróciła się do mnie i Leire. - Czy ja wspomniałam cokolwiek o hipotetycznym byciu ukochanym waszej starszej siostry? Przecież ja tylko zaproponowałam zaproszenie na obiad. To ona wspomniała coś o zięciu! - zaśmiałyśmy się z miny Raquel, która uchyliła zszokowana usta.
- Dajmy jej spokój, bo źle pomaluje mi paznokcie! - wyszczerzyła się Leire, na co Raquel pacnęła ją pędzelkiem po nosie.
- Lepiej wypytajcie młodą. - kiwnęła głową w moją stronę. - To ona dostaje piękne kwiaty i piłki z dedykacją. Ma więcej adoratorów niż my w jej wieku! - dodała. Na całe szczęście miałam maseczkę na twarzy i nie mogły dostrzec moich rumieńców.
- Piłkę? - mama zerknęła na mnie zaskoczona. O kwiatach wiedzieli wszyscy, ponieważ byli obecni na pamiętnym przedstawieniu. O piłce powiedziałam jedynie Maite i Leire, ale oczywiście wścibski nos Raquel zaglądnął do mojego pokoju! - Boże, pamiętam że wasz ojciec też podarował mi piłkę! - zachichotała na samo wspomnienie. - To był jego pierwszy prezent dla mnie.
- Nie daleko pada jabłko od jabłoni. - zanuciła Raquel.
- Alvaro jest tylko kolegą. - oburzyłam się, rzucając chusteczkami w siostrę. - Owszem, podarował mi piłkę z dedykacją, ponieważ jak same wiecie, zbieram autografy wszystkich piłkarzy Realu Madryt.
- Alvaro jest bardzo sympatyczny i przystojny. - Leire puściła mamie oczko.
- Koniecznie musisz zaprosić go na obiad!
- Mamo! - jęknęłam. Teraz już wiem, co czuła Raquel. Kompletne zażenowanie! Tyle że bezczelna zaczęła się śmiać! No ok, ja też się z niej śmiałam ...
- Znowu zrobiłyście sobie zlot zombie? - niespodziewane wparowanie naszego brata Emilio do salonu, doprowadziło do naszych wrzasków. Chyba każda z nas miała w tym momencie stan przedzawałowy! Ten to zawsze miał wejścia! - Boże, ogłuchnę kiedyś przez was!
- Co Ty tu robisz? - spytała zaskoczona mama, jednak zamiast odpowiedzi, doczekała się mocnego przytulasa od jedynego syna. Chciał nawet ucałować jej policzek, jednak widząc zieloną maseczkę, jedynie się skrzywił. - Jeszcze wczoraj byłeś w Miami.
- Znudziło mi się. - wzruszył ramionami. - Właściwie to wpadłem się przepakować i uciekam na Ibizę. Tak sądziłem, że zobaczę wszystkie moje księżniczki. Zaraz! Wróć! - pacnął się teatralnie w swoją pustą łepetynę. - Zamiast księżniczek zobaczyłem Fiony!
- To też księżniczka! - rzuciłam w niego poduszką.
- Czyli mam rozumieć, że te kwiaty są dla nas? - zapytała Raquel. Dopiero teraz zorientowałam się, że Emilio trzyma w rękach bukiet kremowych róż. - Już nie mogłeś się szarpnąć na cztery bukiety?
- Przestań być fanatyczną feministką to zaczniesz dostawać. Twoje gadanie, że nie potrzebujesz mężczyzny, jest jak zakładanie elektrycznego pastucha na potencjalnych dostawców kwiatów.
- Kim ona jest?! - Raquel zamiast mu odpyskować, uchyliła zszokowana usta, a po chwili z podekscytowaniem do niego podeszła. - Nie wierzę! Zakochałeś się! Ja ją koniecznie muszę poznać!
- Oszalałaś?! Ja jeszcze jestem za młody na takie rzeczy!
- Prawiczek się znalazł. - prychnęła.
- To są kwiaty dla Nati! - machnął bukietem przed jej oczami. Sekundę później zapadła cisza. Wszyscy, jak na komendę, przenieśli na mnie swoje spojrzenia. - Spotkałem na podjeździe kuriera. Jako że nie jestem wścibski, nie zaglądnąłem do karteczki ... - prychnięcie Leire przerwało na chwilę jego monolog. - ... także jeszcze nie wiem kim jest ten, który bez mojego pozwolenia, raczył w ogóle spojrzeć na moją maleńką siostrzyczkę ...
- Twoja maleńka siostrzyczka ma już cycki i zgrabny tyłek! Dawaj te kwiaty i przestać udawać brata roku! - Raquel wyrwała mu bukiet, po czym podała mi z szerokim uśmiechem. - To ten Alvaro?
- Jaki Alvaro? - Emilio wziął się pod boki.
- Cicho bądź! - syknęła w jego stronę. - Miałeś się przepakowywać, prawda? Więc zjeżdżaj na górę, bo to babski dzień!
- Zlot zombie. - mruknął pod nosem. - I Fion!
- Zejdź mi z oczu Shreku!
- Uspokójcie się! - krzyknęła Leire. - Psujecie jej tą chwilę!
Ja jednak przestałam zwracać na nich uwagę. Z podekscytowaniem spoglądałam na kwiaty, przewracając w dłoni karteczkę. Chciałam, a zarazem bałam się ją otworzyć. Byłam pewna, że to ta sama osoba wysłała mi kwiaty. Kremowe róże. Od ostatniego razu, były moimi ulubionymi!
Kłótnia Raquel i Emilio nadal trwała w najlepsze. Do mnie jednak docierały strzępy ich słów, oraz napominania rozbawionej mamy. Zawsze z przymrużeniem oka traktowała nasze konflikty, tłumacząc, że były wręcz przesiąknięte naszą miłością do siebie. Ciekawe.
Nie wytrzymałam. Otworzyłam karteczkę i z wypiekami na policzkach, które na szczęście tuszowała maseczka, przeczytałam następujące słowa.
- Można? - usłyszałam głos za swoimi plecami. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, nawet nie odwracając wzroku od składania spodni w tak zwaną "kosteczkę". - Pomóc Ci? - obok mnie stanęła Leire, przyglądając się moim poczynaniom.
- Poradzę sobie. - mruknęłam.
- Nati. - westchnęła, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. - Przepraszam Cię. Nie powinnam Cię tak potraktować.
- Masz swoje życie, rozumiem.
- To nie tak. - jęknęła. - Proszę Cię, porozmawiajmy. - chwyciła mnie niepewnie za nadgarstek. Westchnęłam ciężko, siadając na łóżku obok niej. - Powiedzieć Ci tajemnicę? To ma związek z tym, że rozłączyłam się bezczelnie. - kiwnęłam głową, spoglądając na nią uważnie. - Rozmawiając z Tobą, szukałam moich tabletek. Okazało się, że kompletnie o nich zapomniałam.
- Jakich tabletek? - zmarszczyłam czoło. - To ma związek z tym, że w ostatnim czasie źle się czułaś? - poczułam lekki niepokój. Złe samopoczucie. Tabletki.
- Nie. - uśmiechnęła się pod nosem. - Rozłączyłam się z Tobą spanikowana, bo od tygodnia nie zażywałam tabletek antykoncepcyjnych. Miałam tyle na głowie, w ogóle o nich nie myślałam.
- Oh, Saul przecież wrócił. - zaśmiałam się pod nosem, rozumiejąc wszystko w mig. Leire spuściła głowę speszona, jednak zauważyłam błąkający się uśmiech na jej ustach. - Czy to oznacza, że prawdopodobieństwo zostania przeze mnie ciocią, jest większe niż dotychczas?
- Sama nie wiem. - wzruszyła ramionami. - To możliwe, ale wcale nie pewne. Okaże się za kilka tygodni. Ale nie mów nikomu, dobrze? - ściszyła głos.
- Przepraszam. Zachowałam się egoistycznie.
- Nie. To nie była Twoja wina. Miałaś prawo poczuć się odrzucona. - pogładziła mnie po włosach. - Ale dzisiaj jestem cała Twoja. Dlatego z chęcią pomogę Ci się spakować. - chwyciła za moją koszulkę i starannie ją złożyła.
Z uśmiechem się jej przyglądałam, po czym zaczęłam robić porządek w mojej kosmetyczce. Poczułam jakby ogromny głaz spadł z mojego serca. Leire wcale mnie nie odrzuciła, a co więcej, mogła sprawić mi wielką radość pozytywną wiadomością za parę tygodni. Zawsze wiedziałam, że będzie wspaniałą matką. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.
- Nati? Mogę zadać Ci pytanie? - zerknęła na mnie znad walizki. Kiwnęłam głową, czekając cierpliwie. - Może to głupie, ale ... czy Ty wcześniej znałaś Odriozolę?
- Alvaro? - speszyłam się. - Skąd ten pomysł?
- Zauważyłam Twoje zdezorientowanie na jego widok. - wzruszyła ramionami. - Tak, jakbyś go już wcześniej widziała. Co byłoby dziwne bo twierdziłaś, że nie potrafisz dopasować twarzy do nazwiska. - zauważyła.
- To długa i żenująca historia. Znowu. - mruknęłam.
- Mamy cały dzień na to. - poklepała miejsce obok siebie. Westchnęłam ciężko, kładąc głowę na jej kolanach. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, głaszcząc po włosach. Powoli, słowo po słowie, zaczęłam jej wszystko opowiadać. Od chwili gdy pierwszy raz go zobaczyłam, po rozmowę w strefie VIP. Leire cierpliwie słuchała każdego słowa, nie przerywając mi. Zresztą, tak jak zawsze to robiła.
- Znowu sobie coś wmówiłam. - podsumowałam.
- Cóż, może i źle oceniłaś, kto podarował Ci kwiaty, ale ja nadal nie rozumiem, gdzie leży problem. Alvaro Ci się spodobał, więc podświadomie wyobraziłaś sobie jego, jako nadawcę bukietu. Z tego co mówisz, lubisz z nim rozmawiać. Dlaczego więc nie chcesz dać mu szansy?
- Spodobał, to chyba zbyt wielkie słowo. - wzruszyłam ramionami. - Owszem, lubię go. Jest zabawny i sympatyczny. Lubię także z nim rozmawiać i podświadomie czuję, że mogę mu zaufać. Ale widzę w nim bardziej kolegę, może i przyjaciela.
- Uważałabyś tak samo, gdyby to on był nadawcą tego bukietu? - spytała, patrząc na mnie przenikliwie. - Skąd ta pewność, że to na pewno nie on?
- Tak czuję. - szepnęłam.
- Więc zostańcie przyjaciółmi. - uśmiechnęła się. - Czas pokaże czy przyznać Ci rację. Pamiętasz, co Ci mówiłam? - dotknęła mojego ramienia. - Nic na siłę. Musisz czuć, że to ten jedyny. Twoje serce ma walić jak oszalałe na jego widok. Cierpliwość się opłaca, wiem coś o tym. - puściła mi oczko.
*
Mama poparła pomysł z babskim dniem. Oznajmiła nawet, że skoro pozbyłyśmy się mężczyzn i nareszcie mamy chwilę oddechu od nich, powinnyśmy się całkowicie zrelaksować. Coś wspomniała o stresie w ostatnich dniach, jednak zanim zdążyłam spytać do czego pije, zmieniła temat.
W ten oto sposób, wylądowałyśmy na obszernej kanapie, w szlafrokach i maseczkach na twarzach. Osoba postronna, zapewne by pomyślała, że to zlot zombie. A przynajmniej był to typowy tekst Emilio na nasz widok.
Obserwując z jaką łatwością Raquel maluje Leire paznokcie, przysłuchiwałam się opowieściom mamy z podróży po Japonii. Oczy wręcz jej błyszczały na samo wspomnienie spełnionego marzenia! Tata wpadł na fantastyczny pomysł, aby w ten sposób uczcić rocznicę ich ślubu. Zresztą, on zawsze wiedział, co spodoba się mamie. Znał ją jak mało kto. I zawsze pamiętał o rocznicach! Szkoda tylko, że takiego to ze świecą szukać.
- Raquel, zaprosiłabyś Fernando na obiad. - mama zerknęła z tajemniczym uśmiechem na moją najstarszą siostrę. - Taki z niego uczynny i sympatyczny mężczyzna.
- To tylko znajomy. Także wybij to sobie z głowy. - syknęła grożąc jej beżowym lakierem do paznokci. - Nie wystarczy Ci Saul? Rozpieszczaj go do woli, póki jest jedynym zięciem.
- Dlaczego od razu się irytujesz? - zaśmiała się pod nosem. Raquel trudno było wyprowadził z równowagi. A na samą wzmiankę o tym całym Fernando, którego jeszcze nie miałam okazji poznać, aż cała się spinała. Leire wspomniała mi jedynie, że jest on policjantem i znajomym naszej starszej siostry. To było dziwne, ponieważ ona nigdy nie przyprowadzała mężczyzn do domu. Nawet znajomych!
- Bo wyobrażasz sobie nie wiadomo co!
- Córeczki moje kochane. - zwróciła się do mnie i Leire. - Czy ja wspomniałam cokolwiek o hipotetycznym byciu ukochanym waszej starszej siostry? Przecież ja tylko zaproponowałam zaproszenie na obiad. To ona wspomniała coś o zięciu! - zaśmiałyśmy się z miny Raquel, która uchyliła zszokowana usta.
- Dajmy jej spokój, bo źle pomaluje mi paznokcie! - wyszczerzyła się Leire, na co Raquel pacnęła ją pędzelkiem po nosie.
- Lepiej wypytajcie młodą. - kiwnęła głową w moją stronę. - To ona dostaje piękne kwiaty i piłki z dedykacją. Ma więcej adoratorów niż my w jej wieku! - dodała. Na całe szczęście miałam maseczkę na twarzy i nie mogły dostrzec moich rumieńców.
- Piłkę? - mama zerknęła na mnie zaskoczona. O kwiatach wiedzieli wszyscy, ponieważ byli obecni na pamiętnym przedstawieniu. O piłce powiedziałam jedynie Maite i Leire, ale oczywiście wścibski nos Raquel zaglądnął do mojego pokoju! - Boże, pamiętam że wasz ojciec też podarował mi piłkę! - zachichotała na samo wspomnienie. - To był jego pierwszy prezent dla mnie.
- Nie daleko pada jabłko od jabłoni. - zanuciła Raquel.
- Alvaro jest tylko kolegą. - oburzyłam się, rzucając chusteczkami w siostrę. - Owszem, podarował mi piłkę z dedykacją, ponieważ jak same wiecie, zbieram autografy wszystkich piłkarzy Realu Madryt.
- Alvaro jest bardzo sympatyczny i przystojny. - Leire puściła mamie oczko.
- Koniecznie musisz zaprosić go na obiad!
- Mamo! - jęknęłam. Teraz już wiem, co czuła Raquel. Kompletne zażenowanie! Tyle że bezczelna zaczęła się śmiać! No ok, ja też się z niej śmiałam ...
- Znowu zrobiłyście sobie zlot zombie? - niespodziewane wparowanie naszego brata Emilio do salonu, doprowadziło do naszych wrzasków. Chyba każda z nas miała w tym momencie stan przedzawałowy! Ten to zawsze miał wejścia! - Boże, ogłuchnę kiedyś przez was!
- Co Ty tu robisz? - spytała zaskoczona mama, jednak zamiast odpowiedzi, doczekała się mocnego przytulasa od jedynego syna. Chciał nawet ucałować jej policzek, jednak widząc zieloną maseczkę, jedynie się skrzywił. - Jeszcze wczoraj byłeś w Miami.
- Znudziło mi się. - wzruszył ramionami. - Właściwie to wpadłem się przepakować i uciekam na Ibizę. Tak sądziłem, że zobaczę wszystkie moje księżniczki. Zaraz! Wróć! - pacnął się teatralnie w swoją pustą łepetynę. - Zamiast księżniczek zobaczyłem Fiony!
- To też księżniczka! - rzuciłam w niego poduszką.
- Czyli mam rozumieć, że te kwiaty są dla nas? - zapytała Raquel. Dopiero teraz zorientowałam się, że Emilio trzyma w rękach bukiet kremowych róż. - Już nie mogłeś się szarpnąć na cztery bukiety?
- Przestań być fanatyczną feministką to zaczniesz dostawać. Twoje gadanie, że nie potrzebujesz mężczyzny, jest jak zakładanie elektrycznego pastucha na potencjalnych dostawców kwiatów.
- Kim ona jest?! - Raquel zamiast mu odpyskować, uchyliła zszokowana usta, a po chwili z podekscytowaniem do niego podeszła. - Nie wierzę! Zakochałeś się! Ja ją koniecznie muszę poznać!
- Oszalałaś?! Ja jeszcze jestem za młody na takie rzeczy!
- Prawiczek się znalazł. - prychnęła.
- To są kwiaty dla Nati! - machnął bukietem przed jej oczami. Sekundę później zapadła cisza. Wszyscy, jak na komendę, przenieśli na mnie swoje spojrzenia. - Spotkałem na podjeździe kuriera. Jako że nie jestem wścibski, nie zaglądnąłem do karteczki ... - prychnięcie Leire przerwało na chwilę jego monolog. - ... także jeszcze nie wiem kim jest ten, który bez mojego pozwolenia, raczył w ogóle spojrzeć na moją maleńką siostrzyczkę ...
- Twoja maleńka siostrzyczka ma już cycki i zgrabny tyłek! Dawaj te kwiaty i przestać udawać brata roku! - Raquel wyrwała mu bukiet, po czym podała mi z szerokim uśmiechem. - To ten Alvaro?
- Jaki Alvaro? - Emilio wziął się pod boki.
- Cicho bądź! - syknęła w jego stronę. - Miałeś się przepakowywać, prawda? Więc zjeżdżaj na górę, bo to babski dzień!
- Zlot zombie. - mruknął pod nosem. - I Fion!
- Zejdź mi z oczu Shreku!
- Uspokójcie się! - krzyknęła Leire. - Psujecie jej tą chwilę!
Ja jednak przestałam zwracać na nich uwagę. Z podekscytowaniem spoglądałam na kwiaty, przewracając w dłoni karteczkę. Chciałam, a zarazem bałam się ją otworzyć. Byłam pewna, że to ta sama osoba wysłała mi kwiaty. Kremowe róże. Od ostatniego razu, były moimi ulubionymi!
Kłótnia Raquel i Emilio nadal trwała w najlepsze. Do mnie jednak docierały strzępy ich słów, oraz napominania rozbawionej mamy. Zawsze z przymrużeniem oka traktowała nasze konflikty, tłumacząc, że były wręcz przesiąknięte naszą miłością do siebie. Ciekawe.
Nie wytrzymałam. Otworzyłam karteczkę i z wypiekami na policzkach, które na szczęście tuszowała maseczka, przeczytałam następujące słowa.
"To wręcz masochizm oczekiwać, aż wrócisz na parkiet madryckiego teatru. Czekam z niecierpliwością. Twoja ofiara."
*
Nadszedł dzień mojego wyjazdu do Rosji. Mama oznajmiła, że to ona mnie odwiezie na lotnisko, jak na idealną rodzicielkę przystało. Zaśmiałam się na te słowa i z uśmiechem przyglądałam jak prowadzi samochód. Nigdy nie była perfekcyjnym kierowcą, tata wręcz bał się dawać jej kluczyki twierdząc, że jest zbyt nerwowa za kierownicą. I cóż, przekonywałam się o tym na własne uszy, gdy wrzeszczała na innych uczestników ruchu. Wolałam wówczas siedzieć cicho. Jak w tym momencie.
Dźwięk powiadomienia, oderwał mnie od spoglądania na mijające budynki. Wyciągnęłam telefon z torebki, klikając na ikonkę Instagrama. "Użytkownik alvaroodriozola zaczął Cię obserwować". Szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Bez zastanowienia również zaczęłam go obserwować.
- Stalker. - mruknęłam rozbawiona pod nosem.
- Słucham? - mama zerknęła na mnie zdezorientowana.
- Nie, nic. - posłałam jej uśmiech. Z ciekawością zaczęłam przeglądać jego zdjęcia. Że też wcześniej nie wpadłam na to, aby poszukać jego konta. Zresztą, czy on w tej Estonii nie miał nic innego do roboty, tylko o mnie myśleć? Te cholerne rumieńce same pojawiły się na mojej twarzy! Zatuszowałam je kosmykami włosów, aby mama nic nie zauważyła.
Bez zastanowienia wysłałam mu wiadomość ...
- "Stalker"
... i ku mojemu zaskoczeniu, nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- "To zwykła chamówa nie obserwować swojej najwierniejszej fanki"
- "Więc to ja powinnam najpierw znaleźć Ciebie"
- "Nie zaprzeczyłaś o byciu moją fanką. ZNOWU!"
- "Jesteś nienormalny Odriozola. Mówiłam Ci to już?"
- "To nie ja upijam się sokiem pomarańczowym"
- "To nie ja żebrzę i podkradam czyjś sok"
- "Ledwo się znamy, a już wymieniliśmy ślinę"
- "Nawet na kawę mnie nie zaprosiłeś!"
- "Znajdź najlepszą kawiarnię w Madrycie, a zabiorę Cię do niej po Twoim powrocie. Tym razem będziemy mieć osobne kubki"
- "Tak bez ciacha?"
- "Baleriny mogą jeść ciacha?"
- "To było bezczelne!"
- "Chciałem dodać, że ciacho będzie siedziało na przeciwko Ciebie, ale skoro nalegasz ..."
Mama gwałtownie zaparkowała, więc zszokowana rozglądnęłam się wokół. Byłyśmy pod lotniskiem. Schowałam telefon do torby, po czym wysiałam z samochodu. Ciągnąć za sobą walizkę i słuchając jednym uchem rodzicielki, rozmyślałam o Odriozoli. To było wprost niesamowite, że tak szybko znaleźliśmy wspólny język. Nasze przekomarzania sprawiały mi wielką radość.
Jednak z tyłu głowy wciąż pozostawała myśl, o tajemniczym nadawcy kwiatów. Kim on jest? Czy często przychodzi do teatru? Czy nie ma złych zamiarów? I dlaczego czuję ukucie żalu, że nie jest nim Alvaro?
***
Dźwięk powiadomienia, oderwał mnie od spoglądania na mijające budynki. Wyciągnęłam telefon z torebki, klikając na ikonkę Instagrama. "Użytkownik alvaroodriozola zaczął Cię obserwować". Szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Bez zastanowienia również zaczęłam go obserwować.
- Stalker. - mruknęłam rozbawiona pod nosem.
- Słucham? - mama zerknęła na mnie zdezorientowana.
- Nie, nic. - posłałam jej uśmiech. Z ciekawością zaczęłam przeglądać jego zdjęcia. Że też wcześniej nie wpadłam na to, aby poszukać jego konta. Zresztą, czy on w tej Estonii nie miał nic innego do roboty, tylko o mnie myśleć? Te cholerne rumieńce same pojawiły się na mojej twarzy! Zatuszowałam je kosmykami włosów, aby mama nic nie zauważyła.
Bez zastanowienia wysłałam mu wiadomość ...
- "Stalker"
... i ku mojemu zaskoczeniu, nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- "To zwykła chamówa nie obserwować swojej najwierniejszej fanki"
- "Więc to ja powinnam najpierw znaleźć Ciebie"
- "Nie zaprzeczyłaś o byciu moją fanką. ZNOWU!"
- "Jesteś nienormalny Odriozola. Mówiłam Ci to już?"
- "To nie ja upijam się sokiem pomarańczowym"
- "To nie ja żebrzę i podkradam czyjś sok"
- "Ledwo się znamy, a już wymieniliśmy ślinę"
- "Nawet na kawę mnie nie zaprosiłeś!"
- "Znajdź najlepszą kawiarnię w Madrycie, a zabiorę Cię do niej po Twoim powrocie. Tym razem będziemy mieć osobne kubki"
- "Tak bez ciacha?"
- "Baleriny mogą jeść ciacha?"
- "To było bezczelne!"
- "Chciałem dodać, że ciacho będzie siedziało na przeciwko Ciebie, ale skoro nalegasz ..."
Mama gwałtownie zaparkowała, więc zszokowana rozglądnęłam się wokół. Byłyśmy pod lotniskiem. Schowałam telefon do torby, po czym wysiałam z samochodu. Ciągnąć za sobą walizkę i słuchając jednym uchem rodzicielki, rozmyślałam o Odriozoli. To było wprost niesamowite, że tak szybko znaleźliśmy wspólny język. Nasze przekomarzania sprawiały mi wielką radość.
Jednak z tyłu głowy wciąż pozostawała myśl, o tajemniczym nadawcy kwiatów. Kim on jest? Czy często przychodzi do teatru? Czy nie ma złych zamiarów? I dlaczego czuję ukucie żalu, że nie jest nim Alvaro?
***
Rozdział pojawia się niespodziewanie z okazji "obrzucania się rozdziałami" z Olcią - no ok, początkowo rzuciłam gifem z Ramosem, ale ważne że zrozumiała aluzję. Także jakiekolwiek pretensje proszę kierować do owej pani :)
Nati ❤ Zombies