wtorek, 28 sierpnia 2018

4. Zlot Zombie.

Starannie składałam ubrania, które po chwili lądowały w mojej walizce. Trzy tygodnie minęły jak z bicza strzelił. Pojutrze czekał mnie powrót do morderczych treningów, ostrej rywalizacji oraz rozstania z najbliższymi. Chwilami zaczynałam żałować, że zgodziłam się na ten dodatkowy miesiąc. Ale później sama byłam na siebie zła z powodu takiej postawy. Miesiąc to nie rok. Szybko zleci. Tutaj i tak każdy miał swoje sprawy, a Maite wracała do Włoch.
- Można? - usłyszałam głos za swoimi plecami. Wzruszyłam ramionami w odpowiedzi, nawet nie odwracając wzroku od składania spodni w tak zwaną "kosteczkę". - Pomóc Ci? - obok mnie stanęła Leire, przyglądając się moim poczynaniom.
- Poradzę sobie. - mruknęłam.
- Nati. - westchnęła, kładąc swoją dłoń na moim ramieniu. - Przepraszam Cię. Nie powinnam Cię tak potraktować.
- Masz swoje życie, rozumiem.
- To nie tak. - jęknęła. - Proszę Cię, porozmawiajmy. - chwyciła mnie niepewnie za nadgarstek. Westchnęłam ciężko, siadając na łóżku obok niej. - Powiedzieć Ci tajemnicę? To ma związek z tym, że rozłączyłam się bezczelnie. - kiwnęłam głową, spoglądając na nią uważnie. - Rozmawiając z Tobą, szukałam moich tabletek. Okazało się, że kompletnie o nich zapomniałam.
- Jakich tabletek? - zmarszczyłam czoło. - To ma związek z tym, że w ostatnim czasie źle się czułaś? - poczułam lekki niepokój. Złe samopoczucie. Tabletki.
- Nie. - uśmiechnęła się pod nosem. - Rozłączyłam się z Tobą spanikowana, bo od tygodnia nie zażywałam tabletek antykoncepcyjnych. Miałam tyle na głowie, w ogóle o nich nie myślałam.
- Oh, Saul przecież wrócił. - zaśmiałam się pod nosem, rozumiejąc wszystko w mig. Leire spuściła głowę speszona, jednak zauważyłam błąkający się uśmiech na jej ustach. - Czy to oznacza, że prawdopodobieństwo zostania przeze mnie ciocią, jest większe niż dotychczas?
- Sama nie wiem. - wzruszyła ramionami. - To możliwe, ale wcale nie pewne. Okaże się za kilka tygodni. Ale nie mów nikomu, dobrze? - ściszyła głos.
- Przepraszam. Zachowałam się egoistycznie.
- Nie. To nie była Twoja wina. Miałaś prawo poczuć się odrzucona. - pogładziła mnie po włosach. - Ale dzisiaj jestem cała Twoja. Dlatego z chęcią pomogę Ci się spakować. - chwyciła za moją koszulkę i starannie ją złożyła.
Z uśmiechem się jej przyglądałam, po czym zaczęłam robić porządek w mojej kosmetyczce. Poczułam jakby ogromny głaz spadł z mojego serca. Leire wcale mnie nie odrzuciła, a co więcej, mogła sprawić mi wielką radość pozytywną wiadomością za parę tygodni. Zawsze wiedziałam, że będzie wspaniałą matką. Nie miałam co do tego żadnych wątpliwości.
- Nati? Mogę zadać Ci pytanie? - zerknęła na mnie znad walizki. Kiwnęłam głową, czekając cierpliwie. - Może to głupie, ale ... czy Ty wcześniej znałaś Odriozolę?
- Alvaro? - speszyłam się. - Skąd ten pomysł?
- Zauważyłam Twoje zdezorientowanie na jego widok. - wzruszyła ramionami. - Tak, jakbyś go już wcześniej widziała. Co byłoby dziwne bo twierdziłaś, że nie potrafisz dopasować twarzy do nazwiska. - zauważyła.
- To długa i żenująca historia. Znowu. - mruknęłam.
- Mamy cały dzień na to. - poklepała miejsce obok siebie. Westchnęłam ciężko, kładąc głowę na jej kolanach. Uśmiechnęła się do mnie delikatnie, głaszcząc po włosach. Powoli, słowo po słowie, zaczęłam jej wszystko opowiadać. Od chwili gdy pierwszy raz go zobaczyłam, po rozmowę w strefie VIP. Leire cierpliwie słuchała każdego słowa, nie przerywając mi. Zresztą, tak jak zawsze to robiła.
- Znowu sobie coś wmówiłam. - podsumowałam.
- Cóż, może i źle oceniłaś, kto podarował Ci kwiaty, ale ja nadal nie rozumiem, gdzie leży problem. Alvaro Ci się spodobał, więc podświadomie wyobraziłaś sobie jego, jako nadawcę bukietu. Z tego co mówisz, lubisz z nim rozmawiać. Dlaczego więc nie chcesz dać mu szansy?
- Spodobał, to chyba zbyt wielkie słowo. - wzruszyłam ramionami. - Owszem, lubię go. Jest zabawny i sympatyczny. Lubię także z nim rozmawiać i podświadomie czuję, że mogę mu zaufać. Ale widzę w nim bardziej kolegę, może i przyjaciela.
- Uważałabyś tak samo, gdyby to on był nadawcą tego bukietu? - spytała, patrząc na mnie przenikliwie. - Skąd ta pewność, że to na pewno nie on?
- Tak czuję. - szepnęłam.
- Więc zostańcie przyjaciółmi. - uśmiechnęła się. - Czas pokaże czy przyznać Ci rację. Pamiętasz, co Ci mówiłam? - dotknęła mojego ramienia. - Nic na siłę. Musisz czuć, że to ten jedyny. Twoje serce ma walić jak oszalałe na jego widok. Cierpliwość się opłaca, wiem coś o tym. - puściła mi oczko.

*

Mama poparła pomysł z babskim dniem. Oznajmiła nawet, że skoro pozbyłyśmy się mężczyzn i nareszcie mamy chwilę oddechu od nich, powinnyśmy się całkowicie zrelaksować. Coś wspomniała o stresie w ostatnich dniach, jednak zanim zdążyłam spytać do czego pije, zmieniła temat.
W ten oto sposób, wylądowałyśmy na obszernej kanapie, w szlafrokach i maseczkach na twarzach. Osoba postronna, zapewne by pomyślała, że to zlot zombie. A przynajmniej był to typowy tekst Emilio na nasz widok.
Obserwując z jaką łatwością Raquel maluje Leire paznokcie, przysłuchiwałam się opowieściom mamy z podróży po Japonii. Oczy wręcz jej błyszczały na samo wspomnienie spełnionego marzenia! Tata wpadł na fantastyczny pomysł, aby w ten sposób uczcić rocznicę ich ślubu. Zresztą, on zawsze wiedział, co spodoba się mamie. Znał ją jak mało kto. I zawsze pamiętał o rocznicach! Szkoda tylko, że takiego to ze świecą szukać.
- Raquel, zaprosiłabyś Fernando na obiad. - mama zerknęła z tajemniczym uśmiechem na moją najstarszą siostrę. - Taki z niego uczynny i sympatyczny mężczyzna.
- To tylko znajomy. Także wybij to sobie z głowy. - syknęła grożąc jej beżowym lakierem do paznokci. - Nie wystarczy Ci Saul? Rozpieszczaj go do woli, póki jest jedynym zięciem.
- Dlaczego od razu się irytujesz? - zaśmiała się pod nosem. Raquel trudno było wyprowadził z równowagi. A na samą wzmiankę o tym całym Fernando, którego jeszcze nie miałam okazji poznać, aż cała się spinała. Leire wspomniała mi jedynie, że jest on policjantem i znajomym naszej starszej siostry. To było dziwne, ponieważ ona nigdy nie przyprowadzała mężczyzn do domu. Nawet znajomych!
- Bo wyobrażasz sobie nie wiadomo co!
- Córeczki moje kochane. - zwróciła się do mnie i Leire. - Czy ja wspomniałam cokolwiek o hipotetycznym byciu ukochanym waszej starszej siostry? Przecież ja tylko zaproponowałam zaproszenie na obiad. To ona wspomniała coś o zięciu! - zaśmiałyśmy się z miny Raquel, która uchyliła zszokowana usta.
- Dajmy jej spokój, bo źle pomaluje mi paznokcie! - wyszczerzyła się Leire, na co Raquel pacnęła ją pędzelkiem po nosie.
- Lepiej wypytajcie młodą. - kiwnęła głową w moją stronę. - To ona dostaje piękne kwiaty i piłki z dedykacją. Ma więcej adoratorów niż my w jej wieku! - dodała. Na całe szczęście miałam maseczkę na twarzy i nie mogły dostrzec moich rumieńców.
- Piłkę? - mama zerknęła na mnie zaskoczona. O kwiatach wiedzieli wszyscy, ponieważ byli obecni na pamiętnym przedstawieniu. O piłce powiedziałam jedynie Maite i Leire, ale oczywiście wścibski nos Raquel zaglądnął do mojego pokoju! - Boże, pamiętam że wasz ojciec też podarował mi piłkę! - zachichotała na samo wspomnienie. - To był jego pierwszy prezent dla mnie.
- Nie daleko pada jabłko od jabłoni. - zanuciła Raquel.
- Alvaro jest tylko kolegą. - oburzyłam się, rzucając chusteczkami w siostrę. - Owszem, podarował mi piłkę z dedykacją, ponieważ jak same wiecie, zbieram autografy wszystkich piłkarzy Realu Madryt.
- Alvaro jest bardzo sympatyczny i przystojny. - Leire puściła mamie oczko.
- Koniecznie musisz zaprosić go na obiad!
- Mamo! - jęknęłam. Teraz już wiem, co czuła Raquel. Kompletne zażenowanie! Tyle że bezczelna zaczęła się śmiać! No ok, ja też się z niej śmiałam ...
- Znowu zrobiłyście sobie zlot zombie? - niespodziewane wparowanie naszego brata Emilio do salonu, doprowadziło do naszych wrzasków. Chyba każda z nas miała w tym momencie stan przedzawałowy! Ten to zawsze miał wejścia! - Boże, ogłuchnę kiedyś przez was!
- Co Ty tu robisz? - spytała zaskoczona mama, jednak zamiast odpowiedzi, doczekała się mocnego przytulasa od jedynego syna. Chciał nawet ucałować jej policzek, jednak widząc zieloną maseczkę, jedynie się skrzywił. - Jeszcze wczoraj byłeś w Miami.
- Znudziło mi się. - wzruszył ramionami. - Właściwie to wpadłem się przepakować i uciekam na Ibizę. Tak sądziłem, że zobaczę wszystkie moje księżniczki. Zaraz! Wróć! - pacnął się teatralnie w swoją pustą łepetynę. - Zamiast księżniczek zobaczyłem Fiony!
- To też księżniczka! - rzuciłam w niego poduszką.
- Czyli mam rozumieć, że te kwiaty są dla nas? - zapytała Raquel. Dopiero teraz zorientowałam się, że Emilio trzyma w rękach bukiet kremowych róż. - Już nie mogłeś się szarpnąć na cztery bukiety?
- Przestań być fanatyczną feministką to zaczniesz dostawać. Twoje gadanie, że nie potrzebujesz mężczyzny, jest jak zakładanie elektrycznego pastucha na potencjalnych dostawców kwiatów.
- Kim ona jest?! - Raquel zamiast mu odpyskować, uchyliła zszokowana usta, a po chwili z podekscytowaniem do niego podeszła. - Nie wierzę! Zakochałeś się! Ja ją koniecznie muszę poznać!
- Oszalałaś?! Ja jeszcze jestem za młody na takie rzeczy!
- Prawiczek się znalazł. - prychnęła.
- To są kwiaty dla Nati! - machnął bukietem przed jej oczami. Sekundę później zapadła cisza. Wszyscy, jak na komendę, przenieśli na mnie swoje spojrzenia. - Spotkałem na podjeździe kuriera. Jako że nie jestem wścibski, nie zaglądnąłem do karteczki ... - prychnięcie Leire przerwało na chwilę jego monolog. - ... także jeszcze nie wiem kim jest ten, który bez mojego pozwolenia, raczył w ogóle spojrzeć na moją maleńką siostrzyczkę ...
- Twoja maleńka siostrzyczka ma już cycki i zgrabny tyłek! Dawaj te kwiaty i przestać udawać brata roku! - Raquel wyrwała mu bukiet, po czym podała mi z szerokim uśmiechem. - To ten Alvaro?
- Jaki Alvaro? - Emilio wziął się pod boki.
- Cicho bądź! - syknęła w jego stronę. - Miałeś się przepakowywać, prawda? Więc zjeżdżaj na górę, bo to babski dzień!
- Zlot zombie. - mruknął pod nosem. - I Fion!
- Zejdź mi z oczu Shreku!
- Uspokójcie się! - krzyknęła Leire. - Psujecie jej tą chwilę!
Ja jednak przestałam zwracać na nich uwagę. Z podekscytowaniem spoglądałam na kwiaty, przewracając w dłoni karteczkę. Chciałam, a zarazem bałam się ją otworzyć. Byłam pewna, że to ta sama osoba wysłała mi kwiaty. Kremowe róże. Od ostatniego razu, były moimi ulubionymi!
Kłótnia Raquel i Emilio nadal trwała w najlepsze. Do mnie jednak docierały strzępy ich słów, oraz napominania rozbawionej mamy. Zawsze z przymrużeniem oka traktowała nasze konflikty, tłumacząc, że były wręcz przesiąknięte naszą miłością do siebie. Ciekawe.
Nie wytrzymałam. Otworzyłam karteczkę i z wypiekami na policzkach, które na szczęście tuszowała maseczka, przeczytałam następujące słowa.

"To wręcz masochizm oczekiwać, aż wrócisz na parkiet madryckiego teatru. Czekam z niecierpliwością. Twoja ofiara."

*

Nadszedł dzień mojego wyjazdu do Rosji. Mama oznajmiła, że to ona mnie odwiezie na lotnisko, jak na idealną rodzicielkę przystało. Zaśmiałam się na te słowa i z uśmiechem przyglądałam jak prowadzi samochód. Nigdy nie była perfekcyjnym kierowcą, tata wręcz bał się dawać jej kluczyki twierdząc, że jest zbyt nerwowa za kierownicą. I cóż, przekonywałam się o tym na własne uszy, gdy wrzeszczała na innych uczestników ruchu. Wolałam wówczas siedzieć cicho. Jak w tym momencie.
Dźwięk powiadomienia, oderwał mnie od spoglądania na mijające budynki. Wyciągnęłam telefon z torebki, klikając na ikonkę Instagrama. "Użytkownik alvaroodriozola zaczął Cię obserwować". Szeroki uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Bez zastanowienia również zaczęłam go obserwować.
- Stalker. - mruknęłam rozbawiona pod nosem.
- Słucham? - mama zerknęła na mnie zdezorientowana.
- Nie, nic. - posłałam jej uśmiech. Z ciekawością zaczęłam przeglądać jego zdjęcia. Że też wcześniej nie wpadłam na to, aby poszukać jego konta. Zresztą, czy on w tej Estonii nie miał nic innego do roboty, tylko o mnie myśleć? Te cholerne rumieńce same pojawiły się na mojej twarzy! Zatuszowałam je kosmykami włosów, aby mama nic nie zauważyła.
Bez zastanowienia wysłałam mu wiadomość ...
- "Stalker"
... i ku mojemu zaskoczeniu, nie musiałam długo czekać na odpowiedź.
- "To zwykła chamówa nie obserwować swojej najwierniejszej fanki"
- "Więc to ja powinnam najpierw znaleźć Ciebie"
- "Nie zaprzeczyłaś o byciu moją fanką. ZNOWU!"
- "Jesteś nienormalny Odriozola. Mówiłam Ci to już?"
- "To nie ja upijam się sokiem pomarańczowym"
- "To nie ja żebrzę i podkradam czyjś sok"
- "Ledwo się znamy, a już wymieniliśmy ślinę"
- "Nawet na kawę mnie nie zaprosiłeś!"
- "Znajdź najlepszą kawiarnię w Madrycie, a zabiorę Cię do niej po Twoim powrocie. Tym razem będziemy mieć osobne kubki"
- "Tak bez ciacha?"
- "Baleriny mogą jeść ciacha?"
- "To było bezczelne!"
- "Chciałem dodać, że ciacho będzie siedziało na przeciwko Ciebie, ale skoro nalegasz ..."

Mama gwałtownie zaparkowała, więc zszokowana rozglądnęłam się wokół. Byłyśmy pod lotniskiem. Schowałam telefon do torby, po czym wysiałam z samochodu. Ciągnąć za sobą walizkę i słuchając jednym uchem rodzicielki, rozmyślałam o Odriozoli. To było wprost niesamowite, że tak szybko znaleźliśmy wspólny język. Nasze przekomarzania sprawiały mi wielką radość.
Jednak z tyłu głowy wciąż pozostawała myśl, o tajemniczym nadawcy kwiatów. Kim on jest? Czy często przychodzi do teatru? Czy nie ma złych zamiarów? I dlaczego czuję ukucie żalu, że nie jest nim Alvaro?

***

Rozdział pojawia się niespodziewanie z okazji "obrzucania się rozdziałami" z Olcią - no ok, początkowo rzuciłam gifem z Ramosem, ale ważne że zrozumiała aluzję. Także jakiekolwiek pretensje proszę kierować do owej pani :)

 Nati ❤ Zombies

piątek, 24 sierpnia 2018

3. Prędzej czy później i tak na siebie wpadniemy.

- Podarował Ci piłkę z prezentacji? - Maite uchyliła jedną powiekę, spoglądając na mnie uważnie. Obecnie wylegiwałyśmy się w basenie, w moim rodzinnym ogrodzie. Tylko my, pełne lenistwo i relaks! No ... i babskie plotki.
Bardzo brakowało mi Maite. Byłyśmy przyjaciółkami, odkąd pamiętam. W tym samym wieku, tak samo postrzelone. Oraz najmłodsze z całego rodzeństwa! Nie dziwne, że raz dwa znalazłyśmy wspólny język.
Dorosłe życie rozdzieliło nasze drogi. Maite wyjechała na wymianę studencką do Włoch, ja skupiłam się na balecie oraz na warsztatach w Rosji. Robiłyśmy jednak wszystko, aby nie stracić kontaktu. Real Madryt nam w tym pomagał, bo obydwie, jako zagorzałe fanki, wręcz musiałyśmy co jakiś czas powdychać powietrze na Santiago Bernabeu. A wakacje? Obowiązkowo musiałyśmy spędzić kilka dni razem!
- Z całej mojej paplaniny, jedynie tyle zrozumiałaś? - mruknęłam. Najmłodsza Fernandez prychnęła, trącając stopą mojego dmuchanego flaminga, na którym obecnie dryfowałam. Zachwiałam się niebezpiecznie, ale utrzymałam na powierzchni.
- Wiesz doskonale, że te piłki są limitowane. Jest tylko parę takich sztuk. - zauważyła, na co jedynie wzruszyłam ramionami. - Są pamiątką dla szczęśliwych fanów, którzy je złapią podczas prezentacji.
- Do czego dążysz, Fernandez?
- Że musiał zachować tą jedną piłkę dla siebie ... ale mimo to, podarował ją Tobie.
- Oh, nie! - zakryłam usta dłonią. - To były piłkarskie oświadczyny? Powinnam się zgodzić? - Maite parsknęła śmiechem, co odwzajemniłam. - Przestań. Gdyby to była ostatnia taka piłka, to na pewno zostawiłby ją dla siebie.
- Albo to miało tak wyglądać. Chciał Ci może zaimponować.
- Niby po co? - prychnęłam.
- Żebyś rozłożyła przed nim nogi. - zaśmiała się.
- Maite! - kopnęłam mocno "jej flaminga", na co głośno pisnęła i chwyciła mnie za nogę, ciągnąc za sobą do wody. Głośny plus zapewne rozległ się po ogrodzie. Wypłynęłam na powierzchnie, plując wodą na lewo i prawo. - Oszalałaś?! - oburzyłam się, jednak miałam ochotę się śmiać z naszej głupoty.
- Sama zaczęłaś! - ochlapała mnie wodą.
- Bo gadasz głupoty! - podciągnęłam się i wyszłam z basenu. Chwyciłam ręcznik, leżący na leżaku. - On wcale taki nie jest!
- Skąd wiesz? - spytała, idąc w moje ślady.
- Bo ... - zacięłam się, szukając odpowiedniego argumentu. W sumie wcale nie znałam Odriozoli, ale też nie podejrzewałam go o takie rzeczy! - Bo to typ grzecznego i ułożonego chłopca. Jest zabawny, ale to wcale nie Casanova. Nie wygląda na takiego!
- Czyli to nie on wysłał Ci kwiaty? - upiła łyk lemoniady, którą wspaniałomyślnie przyniosła nam Dolores.
- Nie sądzę. - mruknęłam. - Prezent w postaci piłki bardziej do niego pasuje. Zresztą, to ja zwróciłam na niego uwagę w teatrze, nie odwrotnie. Patrzył na siostrę, a ja sobie coś ubzdurałam. Tak jak wtedy z Isco. - wywróciłam zażenowana oczami, przypominając sobie chwile, gdy sądziłam iż Andaluzyjczyk jest we mnie śmiertelnie zakochany.
- A czy to ma znaczenie? Teraz się poznaliście, a on Cię polubił. - uśmiechnęła szeroko. - Nati, cały czas o nim myślałaś, musiał Ci się spodobać.
- Wtedy tak sądziłam. - mruknęłam.
- Co się nagle zmieniło? - spytała. Ja jedynie wzruszyłam ramionami, bawiąc się szklanką w moich dłoniach. - Zaraz ... poszedł w odstawkę bo to nie on jest "ofiarą"? Nati, czyś Ty oszalała?! Nawet nie wiesz kim jest ten typ!
- Ostatnim razem obiecałam Leire, że to facet będzie o mnie zabiegał, nie odwrotnie. Więc gdy dostałam te kwiaty ... byłam wręcz pewna, że są od Alvaro. - zagryzłam wargę, spoglądając na swoje stopy. - Sądziłam, że nareszcie ktoś zwrócił na mnie uwagę i że jest to ktoś, kto wzbudza we mnie dziwne, ale przyjemne emocje.
- Alvaro również zwrócił na Ciebie uwagę.
- Był po prostu miły. - wywróciłam oczami. - Przecież tak samo uprzejmie rozmawiał chociażby z Leire czy Marią.
- Podarował Ci piłkę. - zauważyła. - Może to nie były kwiaty, ale ...
- Podarował, bo poprosiłam go o autograf. - przerwałam jej. - Na pewno pomyślał, że sprawi mi to przyjemność, gdy podpisze się na piłce, z dnia własnej prezentacji.
- Porównujesz go do tego nieznajomego typa i za wszelką cenę chcesz udowodnić, że jest Ci obojętny. - mruknęła. - Tylko wiesz, jaka jest różnica? Ten facet, który wysłał Ci kwiaty, może być każdym. Starym zgredem, zboczeńcem, psychopatą ... - zaczęła wyliczać.
- Dlaczego od razu masz pesymistyczne myśli! - oburzyłam się.
- Bo nie chcę, żebyś popełniła błąd. Leire nie to miała na myśli, dając Ci cenną radę. Po prostu bądź ostrożna.
- Przecież jestem. - jęknęłam. - W ogóle, o co my się spieramy? Przecież on nie zaprosił mnie na randkę! Raptem wymieniliśmy kilka zdań. A kwiaty dostałam raz. - zaznaczyłam, chociaż poczułam ukucie zawodu w sercu. - Może ten typ, jak go nazwałaś, już dawno o mnie zapomniał.
- Racja. - westchnęła. - Ale idziemy za tydzień na mecz?
- Oczywiście! Potem muszę wracać do Rosji, więc muszę na własne oczy zobaczyć ten nowy Real Madryt!

*

- Jak to nie idziesz na mecz?! - z wrażenia usiadłam na łóżku.
- Normalnie Nati. Nie czuję się najlepiej.
- Ostatnio cały czas mnie zbywasz! - oburzyłam się. Wiem, że zachowywałam się w tym momencie jak egoistyczna mała dziewczynka, ale było mi przykro, że Leire nie miała dla mnie ani chwili czasu. - Co się dzieje? - jęknęłam. - Coś Ci poważnego dolega?
- Jestem wykończona, ponieważ dużo pracy zwaliło się na mnie w ostatnim czasie. Praktycznie nie śpię nocami, wystarczy że Saul mi suszy o to głowę. - tłumaczyłam, jednak coś w jej głosie zaczęło mnie niepokoić.
- Lecisz do Estonii? - spytałam niepewnie, jednak szybko zaprzeczyła. - Saul wie? - szczerze mówiąc, sama byłam ciekawa relacji Saula i Leire podczas pojedynków Realu Madryt z Atletico. Nie, żebym uważała ich za fanatyków, jednak to mogłoby być bardzo interesujące.
- Oczywiście, że tak. - westchnęła. - Mówiłam Ci, że suszy mi głowę. Chce żebym odpoczęła.
- Fakt. - mruknęłam pod nosem. Skoro źle się czuła, powinna nigdzie nie wyjeżdżać tylko w spokoju dojść do siebie. - Chciałam spędzić z Tobą trochę czasu, wyjeżdżam we wtorek.
- W niedzielę będę cała Twoja. - obiecała, na co uśmiechnęłam się pod nosem. - Saul, z samego rana, rozpoczyna zgrupowanie, więc mama wręcz nakazała mi się stawić na obiedzie.
- Więc wyjdziemy gdzieś razem! O wiem! Mam pomysł! - pisnęłam z radości, podnosząc się z łóżka. - Ty, ja, mama i Raquel! Zrobimy sobie babski dzień i ...
- Porozmawiamy o tym później ... muszę kończyć. - rozłączyła się, zostawiając mnie w kompletnym szoku. Leire nigdy wcześniej tak mnie nie potraktowała.
Zeszłam na dół, do jadalni, gdzie urzędowali moi rodzice z Raquel. Obecność tej ostatniej była sporą niespodzianką w ostatnim czasie. Stwierdziła, że stęskniła się za nami, ale doskonale wiedziałam, że to bujda.
- Już wstałaś, kochanie? - mama posłała mi uśmiech. Spojrzałam na każdego z nich podejrzanie, ponieważ ich ożywiona dyskusja umilkła wraz z moim przybyciem.
- Tak. - usiadłam obok niej. - Coś się dzieje?
- A co ma się dziać? - tatko spojrzał na mnie łagodnie, z nad sportowej gazety. Luka Modric wraz z informacją o podwyżce, uśmiechał się do mnie z okładki. - Będziesz dziś na meczu, prawda?
- Wybieram się razem z Maite. - wzruszyłam ramionami, po czym chwyciłam dzbanek z sokiem. - Myślałam, że Leire będzie nam towarzyszyć, ale odmówiła.
- Zakochasz się, to ją zrozumiesz. - rzuciła rozbawiona Raquel.
- Saul też ma dzisiaj mecz, jakbyś o tym nie wiedziała. - prychnęłam. Siostra podniosła zdezorientowany wzrok znad jajecznicy. - Więc wątpię, że się wybiera na stadion Atletico.
- Jak to ma mecz ... nie będzie go w domu? - Raquel spojrzała na ojca, który jedynie odchrząknął. Spoglądałam to na jedno, to znów na drugie, będąc pewną, że czegoś mi nie mówią. I że to coś, ma związek z Saulem i Leire.
- Chyba nie chcesz poderwać siostrze chłopaka? - uniosłam brew, na co Raquel wywróciła oczami. - Coś przede mną ukrywacie!
- Nic nie ukrywamy. - mama pogładziła moją dłoń. - Po prostu dajmy Leire i Saulowi nacieszyć się sobą. Doskonale wiesz, jacy są niektórzy ludzie, tym się właśnie martwimy.
 Udobruchana, ale jedynie w maleńkim stopniu, zabrałam się za śniadanie. Czy oni nie rozumieją, że znam ich jak mało kogo? I doskonale wiem, kiedy coś kręcą?

*

Zamyślona mieszałam kolorową słomką w szklance pełnej soku pomarańczowego. Strefa VIP na stadionie była kompletnie pusta, ponieważ wszyscy z ekscytacją spoglądali na to, co się działo na boisku. Ja straciłam humor oraz zainteresowanie tym meczem już przed południem. Gdyby nie Maite, leżałabym prawdopodobnie pod kocem w tym momencie.
Kątem oka zerknęłam na telewizor, wiszący nad barem, przy którym aktualnie się znajdowałam. Wynik bez zmian. Real Madryt prowadził jedną bramką.
- Coś jeszcze podać? - uśmiechnięta dziewczyna, w uniformie z herbem Realu Madryt, spoglądała na mnie uprzejmie. Zerknęłam na moją szklankę, pełną nietkniętego jeszcze soku.
- Nie dziękuję. - wymusiłam uprzejmy uśmiech, po czym odprowadziłam ją wzrokiem na zaplecze.
- Sok pomarańczowy nie jest odpowiedni na upijanie smutków. - usłyszałam za sobą rozbawiony i znajomy głos. Sekundę później, na krześle obok mnie, usiadł nowy nabytek Realu Madryt.
- Masz w tym doświadczenie, Odriozola? - mruknęłam, spoglądając na niego. Znów w białej koszuli. Jeszcze nigdy nie widziałam go w zwykłym podkoszulku.
- Aż tak zabolała Cię moja dzisiejsza abstynencja w meczu? - uniósł zabawnie brwi, chcąc mnie zapewne rozbawić.
- Kontuzja mięśniowa, to nie koniec świata. - upiłam łyk soku, po czym znów wróciłam do zabawy ze słomką.
- Coś się stało? - spytał łagodnie.
- Wszyscy mają mnie w dupie. - wzruszyłam ramionami. - Myślą, że jestem głupią smarkulą, która nie widzi tego, co się wokół dzieje. Ukrywają coś przede mną. - westchnęłam. - Na rękę im wszystkim, że we wtorek wyjeżdżam.
- Nie wiem o kim mówisz, ale może chcą Cię przed czymś ochronić?
- Już nie jestem dzieckiem. - prychnęłam. - Na prawdę wolałabym przeżywać Twoją kontuzję. Przynajmniej przycisnęłabym Cię i powiedziałbyś mi wszystkie szczegóły. - wzruszyłam ramionami.
- Przycisnęłabyś mnie? - parsknął, chwytając moją szklankę i upijając spory łyk. Posłałam mu oburzone spojrzenie.
- Co tu właściwie robisz?
- Wyjście do łazienki jest bezpieczniejsze, gdy robisz to w trakcie trwania meczu. Inaczej nie doniósłbym, bo ludzie zaczęliby mnie zaczepiać i prosić o zdjęcia. Nie potrafię odmówić. - uśmiechnął się uroczo.
- A jeśli o to chodzi ... dziękuję za piłkę.
- To tylko piłka.
- Limitowana. - zaznaczyłam. - Wiesz, ile jest teraz warta? - poruszałam charakterystycznie brwiami, na co jedynie rozłożył ręce. - Są ludzie, którzy zapłaciliby za nią ogromną sumę.
- A jaka jest Twoja cena? - spytał, znów chwytając za szklankę. Tym razem zdążyłam trzepnąć go po rękach na co zrobił niezadowoloną minę. Jakby nie mógł sobie zamówić własnego soku!
- Moja cena? - zamyśliłam się. - Hmm ... wydaje mi się, że dla mnie jest bezcenna. Szczególnie z tą dedykacją. - zaśmiałam się, co odwzajemnił. Po chwili jednak spojrzał na pomarańczową ciecz na dnie mojej szklanki. Wywróciłam oczami, podsuwając mu ją bliżej.
- Muszę uciekać. Mój agent pomyśli, że się zgubiłem. - wstał, po wypiciu resztek soku. Poczułam lekkie rozczarowanie, ponieważ jego towarzystwo o dziwo poprawiło mi humor.
- Gdy wrócę ... mam nadzieję, że zaczniesz grać. - rzuciłam.
- Bo chcesz zdjęcie? - zatrzymał się, unosząc brew ku górze.
- Oczywiście! Więc koniecznie musisz być spocony.
- Choćbym miał zaszantażować tym Julena. - puścił mi oczko. - Miło było znów Cię zobaczyć, Nati. - ukłonił się teatralnie, co przyjęłam wybuchem śmiechu. - Do ... kiedyś?
- Prędzej czy później i tak na siebie wpadniemy. - zauważyłam.
- Więc będę czekać!
 Odprowadziłam go uważnie wzrokiem. Leire miała rację, Alvaro był sympatyczny. I pozytywnie zakręcony. Rozmawiałam z nim z taką swobodą, jakbyśmy znali się całe życie. Poczułam do niego dziwną cząstkę zaufania, jaką obdarowuje się przyjaciół. Kto wie, może przyjdzie nam się zaprzyjaźnić.

***

To opowiadanie, na chwilę obecną będzie wolniej pisane, ponieważ Nati wróci dopiero we wrześniu z warsztatów ... i akcja nabierze tempa :) Muszę mieć jakieś "podstawy" związane z występami Alvaro ... choć jak zauważyłyście, w tym momencie jest kontuzjowany.

Przypominam zainteresowanym o prologu mojej nowej historii : seguro-que-volvera :)

(Moje dwie "inspiracje" do pisania :P)

czwartek, 16 sierpnia 2018

2. Witaj Odriozola!

Z uśmiechem stanęłam pod Santiago Bernabeu. Tęskniłam za tym miejscem, nie mniej, jak za najbliższymi. Nazywałam go drugim domem, bo właśnie tym dla mnie był. Miejscem, w którym czułam się bezpiecznie. Swojsko. Magicznie. Bo właśnie taki był ten stadion ... magiczny.
Jeszcze raz zerknęłam na telefon, jednak nie dostrzegłam na nim wiadomości od Leire. To dziwne, ponieważ umówiłyśmy się pod stadionem, a ona spóźniała się już dobry kwadrans. To nie było do niej podobne! Miałam jedynie nadzieję, że nie wystawi mnie do wiatru.
Schowałam telefon do torebki i pewnie weszłam do środka, pokazując przepustkę ochroniarzowi. Obcasy od moich bordowych szpilek, odbijały się echem po korytarzu. Pewnie szłam w stronę doskonale znanej mi sali. W miejsce, gdzie oficjalnie przedstawiano wszystkich nowych piłkarzy. Posyłałam uśmiechy znajomym twarzom, zamieniając z nimi słowo lub dwa. Jako córka Emilio Butragueño, nie mogłam strzelić żadnej gafy, narażając dobre imię ojca, na jakąkolwiek krytykę.
- Czy mnie oczy nie mylą? - usłyszałam za sobą bardzo dobrze znany głos. Uśmiechnęłam się szeroko, odwracając do Alvaro Arbeloi. Ten mężczyzna był żywym dowodem na to, iż facet jest jak wino. Im starszy, tym lepszy! Chociaż, czy on kiedykolwiek był po prostu przeciętny? - Przyznaj się, ojciec Cię wysłał, żebyś oceniła czy dobrze go zastępuję? - podszedł, składając na moim policzku przyjacielski pocałunek.
- Szczerze? Kto jak nie Ty, mógłby go zastąpić?
- Nie da się zastąpić Emilio Butragueño. - zaśmiał się. - Mam jedynie nadzieję, że jego drugi miesiąc miodowy jest udany.
- Tak sądzę. - przytaknęłam. - Staramy się za bardzo im nie przeszkadzać, i tak całe życie skakaliśmy im po głowach. - rzuciłam rozbawiona. - Masz rację jedynie do tego, że to on mnie tu przysłał. Miała być ze mną Leire, jednak się spóźnia.
- Jest zakochana, więc nie ma do tego głowy. - wyszczerzył zęby w tym swoim boskim uśmiechu. - Saul to świetny facet. Ale przepraszam Cię Nati, muszę uciekać. Alvaro właśnie podpisuje kontrakt.
Odprowadziłam go wzrokiem, po czym weszłam na obszerną salę. Napis "Witaj Odriozola", umieszczony na wielkim zdjęciu chłopaka, w koszulce reprezentacji Hiszpanii, od razu rzucił się w moje oczy. Skinęłam z uśmiechem głową członkom zarządu, po czym zajęłam miejsce w środkowym rzędzie. Z niecierpliwością obserwowałam dziennikarzy, który pstrykali zdjęcia na prawo i lewo. Wiedziałam, że gdy tylko Alvaro wkroczy na scenę, dostaną białej gorączki, chcąc się do niego dorwać. Z niecierpliwością stukałam obcasem o posadzkę. Gdzie Ty jesteś Leire? Jak mogłaś mnie wystawić do wiatru?
Kątem oka dostrzegłam elegancką kobietę, wchodzącą na salę, a zaraz za nią ... zmarszczyłam czoło na widok znajomej twarzy. Młoda dziewczyna, zajęła miejsce w pierwszym rzędzie i wyszeptała coś do ucha młodszemu chłopcu.
Abril. Dziewczyna nazywała się Abril. Poznałam ją parę miesięcy temu, gdy dostała rolę w przedstawieniu. Była prze szczęśliwa, mimo że to był mało znaczący epizod. Jednak na jej wiek, był to wielki sukces. I jeśli dobrze zapamiętałam, pochodziła z Kraju Basków.
Poczułam nagły zawód w sercu, gdy skojarzyłam fakty. Abril musiała być siostrą Alvaro, bądź kimś z jego rodziny. I to z jej powodu Odriozola był w teatrze. Patrzył na mnie? Też mi coś! Znowu coś sobie ubzdurałam. Teraz rozumiałam jego pytanie, które padło w domu Nacho. Kompletnie nie kojarzył mnie z tego przedstawienia. To nie on wysłał mi kwiaty.
Nagle zrobiło się poruszenie, a na sali pojawił się Odriozola w towarzystwie Florentino Pereza, prezesa Realu Madryt. Zajęli swoje miejsca, a na telebimie został pokazany krótki film z  umiejętnościami Baska. Byłam pod wrażeniem, chociaż z doświadczenia wiedziałam, że takie komplikacje są kompletnie bez sensu.
Papa Floro, bo tak go nazywałyśmy z siostrami, wszedł na scenę i rozpoczął swoje długie, nudne przemówienie. Jednak nie wyłapałam z niego żadnego słowa, ponieważ spoglądałam na profil skupionego Odriozoli. Ubrany w ciemny garnitur, wyglądał jak gwiazda Hollywood.
Lekko stremowany stanął na scenie i poprawił mikrofon. Spojrzeniem omiótł całą salę, pełną dziennikarzy, członków zarządu, Socios ... aż jego wzrok padł na moją osobę. Uniósł lekko brwi, zapewne zaskoczony moją obecnością. Posłałam mu niepewny uśmiech, który odwzajemnił. Zaczął mówić ...
- Witam wszystkich. Prezesie, zarządzie, rodzino, kibice Realu Madryt ... Bardzo dziękuję za pańskie słowa, prezesie. Dla mnie bycie tutaj i spełnienie marzenia każdego zawodnika, jakim jest transfer do Realu Madryt, jest zaszczytem. Znam odpowiedzialność, jaka wynika z noszenia koszulki Realu Madryt. Wiem, jak powinien zachować się gracz Realu Madryt na boisku i także poza nim. Mogę obiecać, że dam z siebie całą pracę pokorę i poświęcenie, by nasze drogi, Realu Madryt i Álvaro Odriozoli, były pełne sukcesów, bo wiem także, że w tej koszulce liczy się tylko wygrywanie. Pozwólcie proszę także w tym specjalnym dniu, bym wspomniał o moim drogim Realu Sociedadzie, wszystkich kolegach, trenerach oraz jego kibicach. Chciałbym także wspomnieć o rodzinie, która jest dla mnie wzorem, na który patrzę każdego dnia. Gdyby nie oni, nie byłoby mnie tutaj. Zawsze mówię, że ostatnie 1,5 roku było dla mnie scenariuszem filmowym. Zadebiutowałem z Segundy B w Realu Sociedad i w ciągu roku stałem się jego podstawowym zawodnikiem. Pojechałem także na mundial z reprezentacją Hiszpanii. Jakby czegoś brakowało, to los zechciał, abym nałożył koszulkę największego klubu na świecie, koszulkę Realu Madryt. Nigdy nie zapomnę dzisiejszego dnia i od serca chcę podziękować za zaufanie. Chcę też powiedzieć jedno: nie zaprzepaszczę tej szansy! Bardzo wszystkim dziękuję i Hala Madrid!
Wszyscy zaczęli go oklaskiwać, a ja zszokowana wpatrywałam się w jego sylwetkę. Do tej pory, podczas oficjalnych prezentacji, nowi piłkarze mówili zdanie, bądź dwa. Alvaro przygotował całe przemówienie, wbijając wszystkich w krzesła. I ten jego głos ...
Odebrał od prezesa koszulkę z numerem 19 i z uśmiechem pozował z nią do zdjęć, w towarzystwie dumnej i wzruszonej rodziny. Przyjemne ciepło ogarnęło moją duszę. Cieszyłam się, że został zawodnikiem mojego klubu.
Jakąś chwilę później, udał się do szatni, aby pierwszy raz założyć na siebie strój, obecnie najlepszej drużyny na świecie. Poczekałam aż tłum wypłynie na murawę, po czym sama, powolnym krokiem, udałam się w stronę tunelu.
Każde moje wyjście na murawę Santiago Bernabeu, było jak wejście do magicznego świata. Tłumaczyłam sobie to tym, że odziedziczyłam po ojcu pasję, która zadomowiła się w moim sercu. Inni podziwiali zabytki, ja podziwiałam stadiony.
- Natalia? To na prawdę Ty? - usłyszałam z boku dziewczęcy głos. Uśmiechnęłam się do Abril, która zbliżyła się do mnie zaskoczona. - Co Ty tu robisz?
- Powiedzmy, że solidnie spełniam obowiązki Socio i reprezentuję moją rodzinę. - wyjaśniłam.
- Oh, no tak! Twój tata to ten Butragueño, prawda?
- Zgadza się. - przytaknęłam, obserwując kibiców na trybunach, oczekujących wyjścia Odriozoli. - Jesteś siostrą Alvaro? - zagadnęłam, mimo że w środku wręcz płonęłam z ciekawości.
- Tak. - uśmiechnęła się szeroko. - To bardzo szczególny dla nas dzień. Jesteśmy z niego tacy dumni. - wskazała na rodzinę, siedzącą na ławce rezerwowych. Elegancka kobieta, wtulała się wzruszona w ramiona mężczyzny, łudząco podobnego do Alvaro. - Zresztą, zawsze się wspieramy, więc nie wyobrażam sobie, aby mogłoby mnie tu zabraknąć.
- Rozumiem, że on również Cię wspiera? - rzuciłam niewinnie.
- Oh, tak! Zawsze przyjeżdża na moje przedstawienia, ale nie jest fanem baletu.
- To bardzo miłe. - uśmiechnęłam się, choć cholerny zawód znów omiótł moje serce. Po chwili wrzawa wzniosła się na trybunach. - Uciekaj do rodziny, bo Twój brat wychodzi. Porozmawiamy dłużej innym razem.
- Było miło Cię tu spotkać.
- Ciebie również. - puściłam jej oczko i obserwowałam, jak szybkim krokiem podeszła do najbliższych. Alvaro pojawił się na murawie z piłką w rękach i w stroju Realu Madryt. Wyglądając ... obłędnie! Zdecydowanie biały to jego kolor!
Ku radości kibiców, pokazał kilka piłkarskich sztuczek oraz swoich umiejętności. A gdy pocałował herb ... ludzie oszaleli. Założyłam ręce na piersi, uśmiechając się pod nosem. Doskonale wiedział co zrobić, aby zdobyć ich serca.
Ostatni raz zerknęłam na to, jak pozuje z rodziną, po czym udałam się schodkami do tunelu. Najwyższa pora, aby wrócić do domu. Swoje odbębniłam, tatuś będzie dumny, ale ... najpierw muszę zrobić awanturę Leire!
- Nie mów mi, że nie zostajesz na tradycyjnym obiedzie. - usłyszałam za sobą głos Arbeloi.
- Nie sądzę, abym miała coś ciekawego do powiedzenia. - wzruszyłam ramionami. - A po za tym, nie jestem głodna.
- Poznasz Alvaro. - zachęcał.
- Już się znamy. - posłałam mu uśmiech. - Nacho urządził dwa dni  temu kolację dla przyjaciół i go zaprosił. Leire nas sobie przedstawiła, więc oficjalne zapoznanie mamy już za sobą.
- Na konferencję też się nie udajesz? - założył ręce na piersi i spojrzał na mnie uważnie z góry. - Miałaś mnie w końcu ocenić, a moje show zacznie się za chwilę.
- Doskonale wiem, że sobie poradzisz. - poklepałam go po ramieniu. - Nie lubię tych idiotycznych, powtarzających się pytań dziennikarzy. Każdy pyta o to samo, jedynie zmienia kontekst. To nudne.
- O! Jest Alvaro. - odwróciliśmy głowy, na dźwięk głosu jednego z działaczy. Zaskoczona ujrzałam Odriozolę u jego boku, przebranego w garnitur. - Florentino prosi, abyście udali się na konferencję prasową.
- Oczywiście. - Arbeloa skinął głową, a Bask podszedł do nas z uśmiechem. Nie odrywając ode mnie wzroku. Odchrząknęłam nerwowo. - Nati wspominała, że się znacie.
- Tak. - przytaknął. - Nie sądziłem, że Cię tu spotkam. - zwrócił się do mnie.
- Lubię przychodzić na prezentacje piłkarzy. - odparłam, jakby to była najnormalniejsza rzecz w moim pokręconym życiu. - Po za tym, tata mnie o to prosił. Ktoś musiał go reprezentować.
- Nie mógł lepiej trafić. - uśmiechnął się szerzej, a ja poczułam gorąc na moich policzkach. Spuściłam speszona wzrok.
- Nati? Może zaprowadzisz Alvaro pod salę konferencyjną? - głos Arbeloi był wręcz przesiąknięty podtekstem. Uśmiechał się głupkowato, spoglądając to na mnie, to znów na Baska. - Zapomniałem czegoś. Nie spieszcie się! - oddalił się szybkim krokiem.
- Aha, chyba rozumu. - prychnęłam.
- Zrobił to specjalnie, prawda? - Odriozola odprowadził go wzrokiem.
- Przyzwyczajaj się. Cała ta banda jest nienormalna. - wzruszyłam ramionami. - Przykro mi to mówić, ale przeciągną Cię na swoją stronę. Zawsze to robią. - mruknęłam, jednak uśmiech wkradł się na moje usta.
- A może ja już jestem nienormalny? - uniósł zabawnie brew.
- To ... witaj w domu? - wyszczerzyłam się, co odwzajemnił. - A teraz chodź, bo Papa Floro nas zamorduje. - pociągnęłam go za sobą, w bardzo dobrze znaną mi stronę.
- Papa Floro? - zaśmiał się. - On o tym wie?
- Oczywiście! - szliśmy przez chwilę w ciszy, spoglądając kątem oka na siebie. - Hmm ... znam Twoją siostrę. - zagadnęłam, zagryzając wargę. - Byłam zaskoczona, widząc ją tutaj.
- Teraz już wiem, że jesteś tą słynną Natalią, o której czasami wspomina.
- Słynną Natalią? - uniosłam zaskoczona brwi.
- Natalia to, Natalia tamto ... Natalia potrafi to, Natalia potrafi tamto ... - próbował naśladować głos siostry, co wyszło mu komicznie. - Czasami miałem Cię dość, chociaż Cię nie znałem. - trącił mnie łokciem na żarty.
- Oh, a ja Cię miałam poprosić o zdjęcie i autograf. Ale skoro masz mnie dość ... - zrobiłam niewinną minkę.
- Jak mógłbym odmówić TEJ Natalii?
- Nati. Po prostu Nati. - stanęłam z uśmiechem pod odpowiednimi drzwiami. - Tutaj nasza podróż się kończy.
- Szkoda. Miło się rozmawiało.
- Może to powtórzymy, gdy po którymś meczu poproszę Cię o to zdjęcie. - zaśmiałam się pod nosem. - To koniecznie musi być w takich okolicznościach! Wtedy jesteście tacy prawdziwi, tacy ...
- Spoceni? - uniósł brwi ku górze.
- Wezmę sobie zatyczkę na nos. - wzruszyłam ramionami.
- To będzie najmocniejszy przytulas jakim kiedykolwiek obdarzyłem swojego kibica. - udał zamyślonego, lecz kąciki ust aż zaczęły mu drżeć z rozbawienia. Z początku nie zrozumiałam sensu tych słów ... do czasu.
- Fuj! - skrzywiłam się.
- Sama chciałaś. - rozłożył niewinne ręce.
- Mówiłam o zdjęciu, nie o przytulasie!
- Do zdjęcia potrzebny jest przytulas. - poczochrał tą swoją szopę na głowie. - Nie zaprzeczyłaś, gdy wspomniałem o byciu moim kibicem. - puścił mi oczko.
- Ugh, wiesz co Odriozola? - założyłam ręce na piersi. - Miałeś rację. Jesteś nienormalny i pasujesz do tej bandy!
- Dziękuję, to wiele dla mnie znaczy. - puścił mi oczko.
- Już jestem gołąbeczki!
- I jeszcze Ty, Arbeloa! - wywróciłam oczami, a on spojrzał na mnie zdezorientowany. - W tej chwili jeszcze bardziej tęsknie za moim tatusiem. - zrobiłam smutną minkę, udając, że pociągam nosem.
- Powiedziała, że pasuję idealnie do Realu Madryt. - pochwalił się Odriozola.
- Twoja bezpośredniość mnie niepokoi Nati ...
- Wiecie co? Idźcie już na tą konferencję, bo nie mogę na was patrzeć! - machnęłam dłonią, jakbym chciała odgonić natrętne muchy. 

Tak jak sądziłam, Leire była z Saulem. Wysłała mi wiadomość z przeprosinami, na co jedynie prychnęłam. Udałam się prosto do domu, gdzie wyciągnęłam z lodówki kubełek lodów i z lubością usiadłam na tarasie. Z przerażeniem zerknęłam na moje blade nogi. No ok, skandynawska skóra to to nie była, jednak przydałoby mi się porządne opalanie. Ale do tego to akurat zwerbuję Maite.
Dźwięk dzwonka do drzwi przerwał mi totalne lenistwo. Wlokąc nogę za nogą, udałam się do holu. Ku mojemu zdziwieniu, za progiem zobaczyłam Arbeloę.
- Zgubiłeś się? - zmarszczyłam czoło. - Z tego co pamiętam, to mieszkasz dwa domy dalej. - niewinnie pokazałam paluszkiem odpowiedni kierunek.
- Zabawne. - prychnął i rzucił w moje ręce piłkę. Zaraz! Piłkę? Zaskoczona, o mały włos, a bym ją wypuściła. - Prezent od Alvarito.
- Że co? - wydukałam.
- Prosił, abym Ci przekazał. - wzruszył ramionami. - Uciekam mała, bo moje dzieciaki czekają..

Zdezorientowana zamknęłam za nim drzwi. Stojąc w holu, przyjrzałam się piłce, na której było coś napisane.
- "Dla TEJ Natalii! Albo raczej dla tej 'po prostu Nati'. Odriozola." - przeczytałam uważnie. - Analfabeta. - mruknęłam pod nosem, zagryzając wargi, chcąc ukryć uśmieszek, który się na nie wkradł.

***

Dla wyjaśnienia ... Socios są to członkowie klubu, którzy współdecydują o jego losach. Zarejestrowani kibice, którzy mają o wiele więcej przywilejów od innych. Szczególnie że muszą wpłacać daną kwotę raz w roku. Dlatego się mówi, że taki Real Madryt czy Barcelona "należą do kibiców". Ale to taka ciekawostka dla osób, które się w tym nie orientują, a to słowo padło i zapewne padnie tu wiele razy :)

Mam nadzieję, że prezentacja was nie zanudziła :) Była potrzebna do rozpoczęcia fabuły. A po za tym poznałyście Abril Odriozolę i to ... kim jest :) Większość was mówi, że Alvaro kłamie, ale czy na pewno?

piątek, 10 sierpnia 2018

1. Superman też nosi rajstopy.

Nauka na Akademii Baletu Rosyjskiego w Petersburgu była spełnieniem marzeń nie jednej primabaleriny. Potrzeba było niemal cudu, aby tam się dostać. A był to dopiero początek. Po przekroczeniu progu Akademii, wchodziło się w inny świat. Pełen całkowitego poświęcenia, oddania oraz rywalizacji. Liczył się tylko balet, wszystko wokół niego się kręciło.
Ja nawet nie marzyłam o tym, że kiedykolwiek stanę pod tym budynkiem. Ale życie lubi nas zaskakiwać. Po udanym występie, gdzie odegrałam główną rolę w przedstawieniu, dostałam zaproszenie na dwumiesięczne warsztaty do Petersburga. Czy byłam szczęśliwa? To zbyt małe słowo. Ja wręcz szalałam z radości, płacząc i śmiejąc się na przemian.
Po euforii przyszło jednak zderzenie z rzeczywistością. Wiedziałam, że to nie będą wakacje. Jeden mój błąd, a pokażą mi drzwi wyjściowe. Jednak nazywałam się Butragueño. Zacisnęłam zęby, ukryłam łzy, a wieczorem ocierałam zranione stopy, aby kolejnego dnia, znów zmierzyć się ze swoimi słabościami.
Dwa miesiące praktycznie w zamknięciu. Brakowało mi rodziny, przyjaciół, mojego Madrytu. Finał Ligi Mistrzów śledziłam ukradkiem, ryzykując na prawdę wiele. A Mundial? Mogłam o nim zapomnieć, mimo że miał miejsce w Rosji. Jednak gdy zaproponowano mi powrót do Akademii w sierpniu, na jeszcze jeden miesiąc, zgodziłam się bez zastanowienia.
Z uśmiechem zapięłam pas, słysząc uprzejmy głos stewardesy, po czym z radością spojrzałam na Madryt u mych stóp. Wracałam do domu na trzy tygodnie. Potrzebowałam tego, niczym tlenu.
Ciągnąc więc za sobą sporą walizkę, rozglądałam się po hali przylotów. Poprosiłam siostrę, aby mnie odebrała, na co zgodziła się bez zawahania. Boże, jak ja za nią tęskniłam! Aż szeroki uśmiech wkradł się na moją twarz, gdy zobaczyłam jej idealną sylwetkę wśród tego tłumu.
- Leire! - zawołałam. Zostawiłam swój bagaż, nie bardzo przejmując się potencjalnymi złodziejami, po czym podbiegłam do niej, uwieszając się na szyi.
- Witaj księżniczko. - zaśmiała się, tuląc mnie mocno do siebie. Z lubością wdychałam zapach jej perfum, który zawsze kojarzył mi się z zaufaniem. - Jak ja się za Tobą stęskniłam!
- Nawet sobie nie wyobrażasz, jak ja tęskniłam! Za Tobą, za rodzicami, za Madrytem! - westchnęłam rozglądając się po lotnisku. - Dwa miesiące wręcz w zamknięciu!
- Szkoda, że nie mogłyśmy się zobaczyć w Rosji. - odgarnęła mi kosmyk włosów z czoła. - Nano i Marco byli bardzo zawiedzeni.
- Wiem, też chciałam was zobaczyć. - mruknęłam. Tak bardzo wyczekiwałam tego spotkania, aby na koniec dowiedzieć się, że jest to niemożliwe. Nawet przez kwadrans nie mogłam zobaczyć Leire, ani poprzytulać dwóch małych łobuziaków. - Jednak tam panują na prawdę surowe warunki. Trzeba się skupić jedynie na balecie. Co w sumie jest logiczne, w końcu trudno się tam dostać. Jednak zakaz wizyt najbliższych to totalne nieporozumienie. - tłumaczyłam wracając po walizkę. - Nawet na godzinę mi nie pozwolono wyjść.
- Najważniejsze, że już jesteś. - objęła mnie ramieniem, co przyjęłam z uśmiechem. - Powiedz chociaż, że nauczyłaś się tam czegoś pożytecznego.
- I to ile! - westchnęłam podekscytowana. - Warsztaty prowadziły największe gwiazdy Rosyjskiego Baletu! Nie mogłam wręcz oderwać swojego wzroku od ... - zaczęłam opowiadać siostrze szczegóły związane z moimi warsztatami. Leire zawsze potrafiła mnie wysłuchać, a co najważniejsze, interesowało ją to, co miałam do powiedzenia. Dla Raquel i Emilio byłam po prostu tą najmłodszą, bez własnego zdania.
Stojąc w korku, obserwowałam kątem oka jak stuka swoimi paznokciami o kierownicę i nad czymś intensywnie myśli. Znałam ją doskonale. Chciała mi powiedzieć coś ważnego, ale nie wiedziała jak zacząć.
- A co u Ciebie? - spytałam odkładając telefon, po napisaniu wiadomości do mojej przyjaciółki, Maite. - Widziałam zdjęcia z Zanzibaru. Nareszcie tam pojechałaś! - odwróciłam się do niej podekscytowana. Zanzibar był największym marzeniem Leire, jednak nigdy nie miała okazji, aby tam się wybrać. Dlatego też, zaskoczona, ale też szczęśliwa z jej powodu, obejrzałam kilka zdjęć, które opublikowała.
- Tak. - uśmiechnęła się.
- Z kim tam byłaś? Bo przecież sama sobie zdjęć nie robiłaś. - założyłam ręce na piersi, spoglądając na nią uważnie. - Czy to ten tajemniczy Roberto, o którym wspominał Alex? - tak właściwie, to wspominała mi o tym Maite, która oprócz bycia moją najlepszą przyjaciółką, była również młodszą siostrą braci Fernandez.
- No właśnie ... muszę Ci o czym powiedzieć. - zamilkła na chwilę. - To nie był Roberto. Pamiętasz jak parę lat temu odbierałyśmy zegarek dla taty u jubilera? - zerknęła na mnie niepewnie. Zmarszczyłam czoło próbując sobie przypomnieć ową sytuację. - Pamiętasz ... tego chłopaka, z którym się pokłóciłam? - oh! I wszystko było jasne!
Doskonale pamiętałam tą sytuację. W oko wpadł mi przystojny chłopak, nawet się mną zainteresował, a właściwie tak mi się wydawało. Okazało się jednak, że obiektem jego westchnień była moja siostra, a przy mojej pomocy, chciał jedynie wzbudzić w niej zazdrość. I cóż ... udało mu się. Byli tak uroczo zabawni, gdy próbowali udawać, że się nie lubią. Ale zaraz? Jak on się nazywał?
- Jesteś z Saulem Niguezem? - wypaliłam. Uchyliła zaskoczona usta, a ja zaczęłam się śmiać. - Leire, wiem kim on jest. I doskonale go pamiętam. Już wtedy lecieliście na siebie.
- I po co tak się stresowałam? - mruknęła pod nosem. Poczułam się doceniona. Liczyła się z moim zdaniem. To na prawdę było miłe.
- Nie masz więcej rewelacji dla mnie? Zaręczyny? Ciąża? - poruszałam charakterystycznie brwiami.
- Nati! - skarciła mnie, jednak na jej policzkach dostrzegłam rumieńce. - Jesteśmy razem od dwóch tygodni!
- Kiedy go poznam? - spytałam podekscytowana. - Znaczy wiesz, praktycznie to już go znam, ale tak oficjalnie! Trochę wstyd, bo wtedy to tak jakbym na niego leciała. - zaśmiałam się pod nosem, co odwzajemniła. - Ale spokojnie, rączki trzymam przy sobie!
- Nacho i Maria organizują kolację dla znajomych. - oznajmiła. - Oczywiście powiedzieli, że to kolacja dla hiszpańskich zawodników mieszkających w Madrycie, ale wiem, że Nacho zaprosił Koke z żoną, żeby Saul nie czuł się niezręcznie.
- Cały Nacho. - uśmiechnęłam się. - To miłe z jego strony.
- Powiedział, żebyś wpadła.
- Zastanowię się. - obiecałam, chociaż miałam wielką ochotę zobaczyć dzieciaki Nacho. Tak bardzo tęskniłam za moim cherubinkiem! - A co w naszym drugim domku? Jakieś nowe gorące transfery? - poruszałam charakterystycznie brwiami. - Wiem jedynie, że Cristiano odszedł. Napisałam mu, że składam papiery rozwodowe ...
- Powiedz, że żartujesz? - spojrzała na mnie z politowaniem.
- Przecież nazywam się Natalia Butragueño! - udałam wielce oburzoną.
Moje relacje z Cristiano Ronaldo były ... dość specyficzne. Gdy przechodził do Madrytu, byłam małolatą, po uszy w nim zakochaną. Latałam za nim jak głupi podlotek, chociaż teraz oficjalnie twierdziłam, że takie rzeczy nie miały miejsca. Bo i po co się kompromitować? Cristiano jednak zaczął żartobliwie nazywać mnie swoją "żonką", co jego byłą partnerkę Irinę bawiło, lecz obecną ... powiedzmy, że nie miała poczucia humoru.
- Leire, byłam odłączona od internetu przez dwa miesiące! - jęknęłam. - Nie wiem nic! Serio nic się nie dzieje? Papa Floro nic nie działa?
- Álvaro Odriozola ma być zaprezentowany za dwa dni. - oznajmiła, a mnie wbiło w siedzenie. Że niby kto? - Nie znasz go? - zdziwiła się. - Grał w Realu Sociedad? Był powołany na Mundial? - ok, może nazwisko coś mi mówiło, jednak kompletnie nie kojarzyłam jego twarzy. - Ma być na kolacji u Nacho. Poznałam go w Rosji. Jest bardzo sympatyczny.
- Skoro go nie kojarzę, to raczej nic specjalnego. - ziewnęłam, czując ogarniające mnie zmęczenie. - Nic nowego o Icardim?
- Nati! - jęknęła. - Twoje obiekty westchnień mnie przerażają. Ok, jest przystojny i dobrze zbudowany, ale przypominam Ci, że ma żonę i dzieci. - trzepnęła mnie w kolano, na co prychnęłam oburzona. - Zresztą, znowu powzdychasz, zrobisz z siebie głupka, a na koniec stwierdzisz, że to była strata czasu! To chłopak ma o Ciebie zabiegać, a nie Ty o niego!
Czy to moja wina, że byłam kobietą i podobali mi się przystojni mężczyźni? Taka moja natura! A Icardi, cóż ... było na czym oko zawiesić.
- Ciekawe czy Saul byłby zadowolony słysząc, że uważasz Icardiego za przystojnego z boskim ciałem. - mruknęłam pod nosem.
- Kapusiu, nie wspomniałam nic o jego boskości.
- To kiedy ta kolacja? - spytałam, zmieniając temat. Nagle poczułam ochotę na odwiedzenie naszych przyjaciół. - Mam prezenty dla Alejandry i Nachito.
- Jutro wieczorem. Jeśli chcesz, to podjedziemy po Ciebie z Saulem. - posłałam jej uśmiech, po czym zmęczona odwróciłam się w stronę okna.
Rozstałyśmy się pod rodzinnym domem, ponieważ Leire spieszyła się do swojej kawiarni. Oh, kolejne miejsce, za którym tęskniłam. I ta kawa! Koniecznie musiałam tam wpaść.
Pchnęłam drzwi, ciągnąć za sobą walizkę. Rozejrzałam się po obszernym i jasnym holu. Cisza. Westchnęłam, odkładając klucze na komodę. Rodzice przebywali na drugim miesiącu miodowym w Japonii, więc zobaczyć mieliśmy się dopiero za dwa tygodnie. Cały dom dla mnie. No, oprócz naszej gosposi Dolores, która przyjdzie jutrzejszego dnia.
Zmęczona podróżą, udałam się na górę, do mojego królestwa. Z lubością rzuciłam się na wielkie łoże, czując zapach świeżej pościeli. Kochana Dolores.

*

Kolejnego dnia wieczorem, stałam przed ogromnym lustrem, oceniając swój wygląd. To była zwyczajna kolacja dla znajomych, jednak nie chciałam przynieść Leire wstydu. Wyszukałam więc w szafie kwiecistą sukienkę od Raquel. To zabawne, ale zawsze znajdywała dla nas takie ciuchy, które pasowały idealnie do naszych ciał jak i charakterów.
Słysząc przychodzącą wiadomość, chwyciłam w biegu torebkę, po czym wypadłam z domu. Szybkim krokiem zbliżyłam się do samochodu.
- Hej Saul, miło Cię znów widzieć! - zawołałam, pakując się mu na tylne siedzenie.
- Hej. - odpowiedział mi z uroczym śmiechem.
- Tylko wiesz, nasza kawa nie jest już aktualna. - nachyliłam się nad jego siedzeniem. - Chociaż uważaj na nią. Twierdzi że Icardi ma boskie ciało. - dodałam konspiracyjnym szeptem.
Dobra, przyznaję. Chciałam się mu po prostu przyjrzeć! Już wtedy był przystojny, ale teraz? Leire była szczęściarą. Zaraz! Wróć! To on był szczęściarzem, że taka cudowna dziewczyna jak moja siostra, obdarzyła go miłością.
- Ty kapusiu mały! - usłyszałam jej oburzony głos.
- Muszę się mu jakoś podlizać, prawda? - oznajmiłam. W końcu trzeba zaliczyć plusa u chłopaka siostry. - Na co czekamy? - spytałam zapinając pas. Saul posłał nam rozbawione spojrzenie, po czym pokręcił głową i ruszył przed siebie.
- Rodzice się odzywali? - spytała Leire, gdy byliśmy w centrum
- Tak. - westchnęłam zakładając ręce na piersi. Wcale nie spodobała mi się dzisiejsza rozmowa z ojcem. - Tata prosił, żebyśmy poszły na prezentację tego Odriozoli. Kompletnie nie widzę w tym sensu!
- Zapewne chodzi mu o to, żeby ktoś z naszej rodziny się tam pojawił, skoro on jest w tym momencie w Japonii. Obowiązki Socios. - westchnęła. - Poszedłby Emilio, ale bawi się w Miami. - zdrajca jeden.
- Nie lubisz Alvaro? - spytał Saul, spoglądając na moje odbicie w lusterku.
- Nie można nie lubić kogoś, kogo się nie zna. Nawet nie miałam czasu zerknąć jak ten chłopak wygląda. - przyznałam. To kompletnie nie było w moim stylu, ponieważ wcześniej, zanim pojawiła się oficjalna informacja o nowym piłkarzu, ja zdążyłam dowiedzieć się o nim wszystkiego. W tym roku jednak brakowało mi na to czasu.
- Poznasz go za parę minut. - dodała Leire, na co jedynie wzruszyłam ramionami. Nie z jego powodu tutaj przyszłam, chociaż lubiłam poznawać nowych piłkarzy. Dzięki tacie, było to możliwe. Miałam sporą kolekcję autografów i zdjęć. Odriozolę poproszę o to, przy najbliższej okazji.
Z uśmiechem spojrzałam na splecione dłonie Leire i Saula, gdy szliśmy do drzwi wejściowych. Widziałam jak na siebie spoglądają. Cieszyłam się szczęściem siostry, bo do tej pory nie miała szczęścia w miłości.
- Jesteście nareszcie! - drzwi otworzył nam Nacho z synem na rękach. Nachito spojrzał uważnie na Saula, po czym pisnął z radości, gdy mnie zauważył.
- Witaj mój maleńki cherubinku! - wyciągnęłam do niego swoje ręce, a po chwili mogłam tulić do siebie. Nasz aniołek z diabelskim charakterkiem. Jak ja za nim tęskniłam!
- Cio dla mnie mas? - spytał uśmiechają się uroczo.
- Nacho! Tak się nie mówi. - skarcił go ojciec, jednak ja ostentacyjnie go wyminęłam, wywracając oczami. Prosto udałam się do pokoju Nachito, aby tam pokazać mu prezenty, które przywiozłam z Rosji.
- Pamiętasz, o co mnie prosiłeś? - spytałam z uśmiechem. Chłopiec zamyślił się, drapiąc uroczo po główce i niecierpliwie przebierając nóżkami. Nie chciałam go dłużej męczyć, więc bez słowa wyciągnęłam ...
- Pelelyna! - pisnął.
- Peleryna Supermana. - zaśmiałam się. - Chodź szybciutko, musimy przymierzyć. - o dziwo Nachito stanął grzecznie, czekając aż zawiąże mu kawałek materiału. - Hmm ... myślę, że musimy troszeczkę skrócić. Poczekaj, ciocia znajdzie nożyczki ... Nacho! - zawołałam, bo chłopiec już biegł przed siebie. Co za dziecko! Cały wujek Alex! Podniosłam się z kolan idąc w ślad za małym uciekinierem.
- Siupel Nachito! - usłyszałam z holu. Zaśmiałam się pod nosem, przynajmniej do chwili, gdy nie zobaczyłam go leżącego przed nogami jakiegoś chłopaka, który aktualnie się po niego schylał. Obok stała moja siostra, zszokowana nagłym wparowaniem "Siupel Nachito".
- Nacho! - westchnęłam stając obok nich. - Mówiłam, żebyś poczekał! Musimy skrócić pelerynkę!
- Kupiłaś mu strój Supermana? - mruknęła moja siostra.
- Przecież nie mogłam mu kupić stroju baleriny! - wywróciłam oczami. Nachito oderwał zdezorientowany wzrok od swojego wybawiciela i spojrzał na mnie. Uchyliłam usta, aby go skarcić, jednak zamarłam ... bo nieznajomy chłopak się wyprostował. To było po prostu niemożliwe ...
To nie mógł być on, a jednak. Chłopak z widowni. Ta stylowa szopa na głowie, ten błysk w oczach, ten uśmiech ... to niemożliwe, aby było dwóch takich samych!
- Ce być baleliną. - głos Nachito dotarł do mnie jak zza mgły. - Jak ciocia Nati!
- Kochanie, ale wiesz, że baleriny noszą rajstopki? - spytała moja niezawodna siostra. - A Ty raczej nie lubisz ich ubierać, prawda?
- Superman też nosi rajstopy. - zauważył chłopak, patrząc na mnie i uśmiechając się tajemniczo.
- Oh, nie. - jęknął zdruzgotany tą informacją Nachito.
- Więc będziesz Super Nachito bez rajstopek. - usatysfakcjonowany słowami Leire, uciekł do salonu. Pomiędzy nami zapadła cisza. Nie wiedziałam co powiedzieć, bo każde zdanie, każde słowo, wydawało się być beznadziejne w tym momencie. - Ugh, wy się nie znacie prawda? - spytała Leire. Obydwoje uchyliliśmy usta, spoglądając po siebie, co z boku musiało wyglądać komicznie. - Więc, Nati, to jest TEN Alvaro Odriozola, o którym Ci wspominałam. - powiedziała dobitnie, wskazując na chłopaka. Przez chwilę analizowałam jej słowa, nie chcąc wierzyć w ich prawdziwość. Ten Odriozola? Chłopak z widowni to tajemniczy Alvaro Odriozola? O ironio losu i mojego życia ... wszystko zawsze musiało się kręcić wokół tej bandy! - Alvaro, to moja młodsza siostra, Natalia.
- Miło mi. - uśmiechnął się uroczo i wyciągnął do mnie dłoń. Uścisnęłam ją niepewnie, czując przyjemne ciepło od niego bijące. - Widzę, że nie tylko kariera udała się panu Butragueño.
- Oh, szkoda że nie znasz naszego brata. - rzuciła rozbawiona Leire, na co sama się zaśmiałam, ukrywając swoje poddenerwowanie. Słowa chłopaka, a raczej Alvaro, sprawiły mi przyjemność, aczkolwiek poczułam gorąc na policzkach.
I jak na złość, dźwięk dzwonka rozbrzmiał w całym domu, skutkiem czego Leire zostawiła nas samych. Odriozola jak na złość patrzył się cały czas na mnie, uśmiechając tajemniczo pod nosem. A ja, jak ostatnia idiotka, uciekałam wzrokiem na wszystkie strony świata. Muszę dyskretnie powiedzieć Marii, że ma pajęczynę w kącie ...
- Czyli jesteś baletnicą? - zagadnął. Spojrzałam na niego zaskoczona. Co to w ogóle za pytanie? Przecież doskonale o tym wiedział. - Ten mały Superman wspomniał. - uśmiechnął się.
- Jak już, to Super Nachito. - odwzajemniłam niepewnie gest.
- Co tu tak stoicie? - usłyszałam za sobą głos Nacho. Oh, dzięki Bogu! Miałam ochotę go wyściskać z radości! - Wchodźcie do salonu, bo zaraz będzie kolacja.
- Pomogę Marii. - rzuciłam uciekając do kuchni.

Podczas kolacji, jak na złość, siedziałam na przeciwko Odriozoli. Dzięki czemu, mogłam dokładnie się mu przyjrzeć i upewnić, czy aby moje oczy, nie robią mi psikusa. Niestety, to było niemożliwe. Bo tą twarz ... znałam na pamięć. To dzięki jej wspomnieniu, zawsze uspakajałam swoje nerwy. Wystarczyło, że przymknęłam powieki i przywołałam go w myślach. Co w nim było takiego szczególnego?
Nie rozumiałam jednak jednego. "Czyli jesteś baletnicą?". Jak mógł o to zapytać, skoro dwa razy był na moim przedstawieniu? I patrzył na mnie! To było niemożliwe, aby mnie nie rozpoznał. W skupieniu się mu przyglądałam i słuchałam przyjemnej barwie głosu, gdy opowiadał coś Saulowi. Co jakiś czas, zerkał na mnie, uśmiechając się delikatnie. Biała koszula opinała lekko jego mięśnie. Był taki elegancki, a zarazem zadziorny. I ta szopa na jego głowie! Inny wyglądałby w niej jak kretyn.
Popijając wino w towarzystwie dziewcząt, przypomniałam sobie o najważniejszym. Bukiet kwiatów! Do tej pory byłam wręcz przekonana, że dostałam je właśnie od niego. Ale czy na pewno? Nie mogłam tak po prostu podejść i go o to zapytać. Zaczęłam mieć co raz większe wątpliwości. A co, jeśli coś sobie wmówiłam?
- Kochanie, dlaczego nie śpisz? - głos Marii wyrwał mnie z rozmyśleń. Zerknęłam zdezorientowana na Alejandrę, przytuloną do matki. - Przepraszam was na chwilę. - zaczęła się podnosić.
- Ja mogę ją zaprowadzić. - zaproponowałam.
- Nati, jesteś gościem ...
- Może ciocia mi poczytać? - spytała niepewnie Alejandra. Posłałam Marii uśmiech, po czym chwyciłam dziewczynkę za rączkę i udałam się do jej pokoju. Musiałam czymś zająć myśli, bo jeszcze chwila, a zwariuje, albo zrobię z siebie głupka!

Przez całą drogę powrotną, nie odezwałam się ani słowem. Z głową opartą o szybę obserwowałam mijające ulice. Analizowałam. Krok po kroku, szczegół po szczególe. Musiałam coś przeoczyć. Albo ... westchnęłam ciężko. Wmówiłam sobie to, co nie istniało. Znowu!
Będąc już w domu, odsunęłam szufladę mojej komody. Wyciągnęłam z niej uschniętą różę i dokładnie się jej przyjrzałam.
- Od kogo Cię dostałam? - wyszeptałam, jednak odpowiedziała mi jedynie głucha cisza.

***

Dziękuję wam serdecznie za miłe słowa pod prologiem :) Cwaniary, znowu mnie motywujecie do tworzenia pokrętnych historii! Ale ... ofiara Natalii to jedna wielka tajemnica, tożsamość zostanie odkryta ... kiedyś :) (Kilku bohaterów jest dodanych).

A kim jest Alvaro? A raczej ... kim będzie dla Nati? Tego również dowiecie się, czytając tą historię :) W następnym rozdziale, oczami Natalii, "zobaczycie" prezentację nowego piłkarza Realu Madryt. W końcu tatuś prosił! Mam jedynie nadzieję, że się nie zanudzicie ... bo przy okazji dziewczyna coś "odkryje" :)