niedziela, 9 grudnia 2018

Epilog

Mistrzostwa Świata w Katarze na przełomie listopada i grudnia. Brzmiało to niczym nieśmieszny żart, a jednak było prawdą. Żar lejący się z nieba i klimatyzowane stadiony. Nie wiem jakim cudem Hiszpanom udało się dojść do samego finału w tych niecodziennych, a zarazem uciążliwych warunkach.
Gdyby nie to, że mój narzeczony wychodził właśnie z resztą kolegów na środek boiska, ani by mi się śniło tu przyjeżdżać! Jednak wspieranie go w najważniejszym dniu jego sportowej kariery, było moim obowiązkiem.
- Sofia, o co Cię tatuś prosił? - spytała zrezygnowanym głosem Leire. Zaśmiałam się pod nosem spoglądając na moją chrześnicę, która posłusznie przestała spinać się po barierce.
- Mam być gzecna. - usiadła pomiędzy nami, chwytając do swoich rączek pluszowego zajączka. - I nie dokucać, bo mamusia ma w bzusku mojego blaciska i nie moze się denelwować. - wyrecytowała. - Ale mamusiu, ja chciałam tylko pomachać tatusiowi.
- Wiem kochanie, ale to niemożliwe, aby tatuś Cię zobaczył z boiska. - pogładziła z czułością jej główkę. - A po za tym, mogłabyś spaść z barierki i zrobić sobie krzywdę. Byłoby mi bardzo smutno, chcesz tego?
- Nie. Ale mi się nudzi. - poskarżyła się. - Kiedy pan doktol wyciągnie Ignacio z Twojego bzuska? Chcę się z nim jus bawić!
- Ale wiesz, że gdy urodzi się Ignacio, będziesz musiała najpierw się nim opiekować? - wtrąciłam się w rozmowę matki z córką. - Na początku będzie tylko jadł i spał. Musisz poczekać cierpliwie, aż nauczy się chodzić. - doskonale wiedziałam, że w słowniku Sofii nie istniało takie słowo jak "cierpliwość". 
- To nudne. - skrzywiła się.
- Zobaczysz, pokochasz go od pierwszego wejrzenia. - poprawiłam jej kitki na głowie. - Niemowlaki to takie prawdziwe lalki. A Ty je przecież lubisz, prawda? - trzylatka przytaknęła niepewnie. - No widzisz. Tylko musisz być bardzo ostrożna.
- A cemu Ty nie mas takiej lalki?
- A obiecasz, że pomożesz mi w opiece? - uśmiechnęłam się do niej. Sofia ochoczo pokiwała główką. - W takim razie trzymam Cię za słowo.
To był prawdziwy recital w wykonaniu Hiszpanów, którzy pokonali Francuzów 4:2. Byłam ogromnie duma z Alvaro, który rozegrał spotkanie marzeń, zaliczając dwie asysty i wiele odbiorów jak na jednego z najlepszych obrońców na świecie przystało. Wzruszona obserwowałam jak odbiera swój medal i razem z kolegami świętuje wygranie Mistrzostwa Świata.
Razem z Leire oraz zniecierpliwioną do granic możliwości Sofią, stanęłyśmy obok boiska. Pisk radości wydobył się z gardła trzylatki, gdy tylko dostrzegła Saula. Leire puściła rozbawiona jej dłoń, pozwalając, aby pobiegła wprost w ramiona tatusia, który podrzucił ją wysoko. Z uśmiechem obserwowałam szczęśliwą rodzinę mojej siostry, która miała się powiększyć za trzy miesiące.
Nagle poczułam jak męskie ramiona oplatają moją sylwetkę, a znajome usta spoczywają na mojej szyi. Zaśmiałam się pod nosem, wtulając plecami w umięśnioną klatkę piersiową.
- Nie przy ludziach Odriozola. - wymruczałam.
- Dokładnie za tydzień będziesz moją żoną, więc oficjalnie będę mógł wsysać się w Twoją szyję. - wyszeptał mi do ucha. - To będą najpiękniejsze święta Bożego Narodzenia w moim życiu. A potem Cię porwę z dala od nich wszystkich. Tylko nasza dwójka i dzika Afryka.
- Przykro mi, ale ktoś Ci popsuje te plany. - westchnęłam teatralnie.
- Słucham? Dlaczego? - spytał zaniepokojony. 
- Bo widzisz ... - chwyciłam jego dłoń, po czym położyłam na swoim brzuchu. - Już nie ma tylko naszej dwójki. Jesteśmy we troje. - spojrzałam w jego oczy. Po chwili ciszy, bez słowa przytulił mnie mocno do siebie. - Nic nie powiesz?
- Nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. To najpiękniejszy dzień w moim życiu. - odpowiedział drżącym głosem. Zaskoczona spojrzałam w jego załzawione oczy. - Ale zmieniam plany. Porywam waszą dwójkę. Tylko my i ...
- Nasz chłopiec.
- Chłopiec? - wydukał.
- Tak się ułożył na badaniu, że lekarka nie miała żadnych wątpliwości. - zaśmiałam się. - Ród Odriozola nie ma szansy wyginąć.
- Wiesz już od dawna, prawda? Czuję lekką wypukłość.
- Zorientowałam się na początku grudnia. - przyznałam. - Czekałam na odpowiednią chwilę. Ale jesteś pierwszy, który się o tym dowiedział. - zarzuciłam swoje ręce na jego szyję. - Chociaż Leire spoglądała na mnie podejrzanie.
- Kocham Cię, Nati. - szepnął, składając na moich ustach subtelny pocałunek. Po chwili pogładził z czułością mój brzuch. - I Ciebie też malutki.
- My Ciebie też kochamy. I nawet sobie nie wyobrażasz, jacy jesteśmy z Ciebie dumni. - z uśmiechem poprawiłam złoty medal wiszący na jego szyi. Sekundę później pisnęłam rozbawiona, ponieważ okręcił mnie niespodziewanie wokół własnej osi.

*

Scena z moich marzeń okazała się być prawdą. Ja, stojąca z duszą na ramieniu obok padoku, oraz Alvaro z naszym synkiem, uczący go jeździć konno. Yago był bardzo pojętym uczniem, a może po prostu odziedziczył to po ojcu i wujkach. Nie bał się koni, a wręcz się do nich wyrywał! Przy okazji doprowadzając mnie do stanów przedzawałowych.
Miał zaledwie cztery lata, ale za nic w świecie nie był zainteresowany jazdą na kucykach. Uparcie wskazywał na duże konie, którymi był zafascynowany. Widziałam wypisaną na twarzy Alvaro dumę, jednak panicznie go prosiłam, aby ani na sekundę nie spuszczał go z oczu.
- Mamusiu, widzisz jak jadę?! - zawołał podekscytowany, gdy przechodzili obok mnie. Koń był przerażająco ogromny, w porównaniu do mojego małego chłopca. Chociaż musiałam przyznać, że w stroju małego dżokeja wyglądał niezwykle uroczo.
- Widzę kochanie, ale trzymaj się mocno!
- Tatuś mnie trzyma za nogę!
- I bardzo dobrze. - mruknęłam pod nosem, przeczesując nerwowo włosy. Chociaż tyle, że Alvaro wziął sobie do serca moje skołatane nerwy. 
Nie sądziłam, że bycie matką może być aż tak bardzo stresujące. Yago był żywą kopią swojego ojca z tysiącem pomysłów na minutę. Musiałam mieć oczy wokół głowy, bo w jednej chwili bawił się samochodzikami, a w drugiej zjeżdżał z barierki. I niestety, szybkość też odziedziczył po tatusiu! Nie sądziłam, że kiedykolwiek aż tak wyrobię sobie kondycję! Nie oddałabym jednak mojego łobuza za nic w świecie.
- Mamusiu, konie nie gryzą. - Yago podbiegł do mnie po skończonej lekcji, ściągając przy okazji kask, który zabawnie zsuwał się mu na czoło. Wywróciłam oczami, zamykając go w swoich ramionach. 
- Wiem synku, inaczej stanowczo zabroniłabym Ci się do nich zbliżać. - westchnęłam, gładząc go po czuprynce, którą miał na głowie. - Jesteś odważniejszy ode mnie. A po za tym, ufam Twojemu tacie, wiesz?
- Co robi każdy jeździec po przejażdżce? - obok nas pojawił się Alvaro, spoglądając uważnie na Yago. - Oprócz wpadania mamusi w ramiona. - dodał rozbawiony.
- Czyści konika! - pisnął rozradowany.
- Javier już na Ciebie czeka z kucykami.
- Ale tato! - jęknął.
- Jaka była umowa? - uklęknął przed nim, aby byli tej samej wysokości. - Uroczyście obiecałeś, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, że skoro zgodziłem się uczyć Cię jeździć na dużym koniu, to chociaż będziesz czyścił kucyki.
- A mogę popatrzeć, jak czyścisz tego? - spytał z nadzieją.
- Zapytam Javiera czy odpowiednio się przyłożyłeś do swojej pracy. - puścił mu oczko. - I się zastanowię, czy zasłużyłeś na nagrodę. - Yago bez słowa sprzeciwu pognał do stajni.
- Jestem panikarą, co? - mruknęłam.
- Jesteś matką. - westchnął wstając, po czym mocno mnie objął. - Jeśli sądzisz, że moja nie panikowała, to jesteś w wielkim błędzie. Ja i Pablo niestety zaczynaliśmy od kucyków. Zresztą, trzymałem go za tą nogę nie dlatego, że Ty panikowałaś. Też miałem duszę na ramieniu.
- A dopiero był taki maleńki. - uśmiechnęłam się.
- Sam nie wiem, kiedy minęły te cztery lata. - ucałował moją skroń. - A teraz chodzi za mną krok w krok i zadaje skomplikowane pytania.
- Wiem. Gdy zapytał o to, skąd się biorą dzieci, to wysłałam go do Ciebie. - zachichotałam. - Nie patrz tak na mnie. To ojcowie tłumaczą takie rzeczy synom. Jeśli mielibyśmy córkę, to ta odpowiedzialność spadłaby na mnie.
- Właśnie mnie sprowokowałaś do działania!
- Jesteś nienormalny Odriozola. - wytknęłam mu język.
- Wiem. Dlatego dobraliśmy się idealnie.

***

W ten oto sposób kończę historię Nati i Alvaro :)

Podzielę się z wami małą ciekawostką. Odkąd Nati pojawiła się w opowiadaniu o Saulu i Leire, miałam w głowie pomysł na odrębną historię z nią w roli głównej. Ale! Miała ona zostać sparowana z Asensio :) Napisałam nawet scenę, gdzie Marco niewinnie podpytuje Leire o siostrę, ale została usunięta z powodu pana Odriozoli. Który okazał się być idealny dla Nati! Zresztą, doszłam do wniosku, że Asensio jest zbyt idealny abym mogła o nim pisać ^^

Dziękuję wam za wszystkie komentarze, dzięki którym nie zgubiłam po drodze swojej weny :) A uwierzcie, było niebezpiecznie! Jestem bardzo zadowolona, że udało mi się doprowadzić tą historię do samego końca. Wspominałam o trylogii? Miał być Asensio? Jak to zwykle ze mną bywa, plany się zmieniają! W końcu kobieta zmienną jest :) (szczególnie jeśli chodzi o męski obiekt). Także jeśli nie macie mnie dość, jeśli nie chcecie żegnać się z siostrami Butragueño, to serdecznie zapraszam was na kolejny wymysł mojej wyobraźni.



Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za obecność i wsparcie! Jesteście najlepsze :)



niedziela, 2 grudnia 2018

24. Papacito strzelił gola!

- Saul, proszę  Cię, nie panikuj. Musisz się skupić na meczu. - westchnęła Leire, trzymając telefon przy uchu. Na prośbę przyszłego tatusia, nie spuszczałam jej z oczu. Co oczywiście zaczęło doprowadzać ją do irytacji. Doszło nawet do tego, że Alvaro musiał mnie mocno trzymać, abym nie poszła za nią do łazienki. Ale ja się na prawdę martwiłam!
Był już pierwszy czerwiec, a Sofii wcale nie spieszyło się do przyjścia na świat. Oczywiście lekarz powtarzał, że wszystko jest jak najbardziej w porządku i takie rzeczy po prostu się zdarzają. Tydzień różnicy był normalną rzeczą. Ale nie wtedy, gdy tatuś miał wystąpić w finale Ligi Mistrzów na własnym stadionie, przez co jego poddenerwowanie udzielało się nam wszystkich. 
Uważnie przyglądałam się, jak Leire w skupieniu słucha tego, co Saul ma jej do powiedzenia. Wolną dłonią gładziła z czułością swój dziewięciomiesięczny brzuch. To było niesamowite, ale wyglądała cudownie, nie jak ociężała słonica. Była moją superbohaterką. Wszystkie Wonder Women i inne Elastyny po prostu nie miały z nią szans.
- Tak, pojadę razem z Nati i Alvaro na stadion. Będą mnie tam pilnować w towarzystwie Twoich rodziców i braci. Saul, przedyskutowaliśmy to już tysiąc razy! - fuknęła zirytowana. - Wcale się nie denerwuję!  
- Jak zacznie rodzić, to Saul zemdleje z nerwów. - mruknął mi do ucha Alvaro. Zachichotała, uderzając dłonią o jego udo.
- Kochanie, ja rozumiem, że się martwisz. Ale czy możesz, na czas meczu, skupić się tylko na tym, aby dobrze kopać piłkę? - poprosiła zrezygnowana. - To tylko dziewięćdziesiąt minut. - dodała, po czym zacisnęła mocno powieki. - Niguez, nie podnoś mi ciśnienia i zrób wszystko, aby nie było dogrywki! 
- Dobrze, że wzięłam rozwód z Ronaldo i nie muszę mu kibicować. - wzruszyłam ramionami, na co Alvaro posłał mi pełne dezaprobaty spojrzenie. - Chociaż z drugiej strony, chyba popełniam jakiś kibicowski grzech, chcąc aby Atletico wygrało.
- Chcesz, aby Saul wygrał. - podkreślił Odriozola. Od razu zrobiło mi się lżej na duszy. Co najmniej jakbym odeszła z rozgrzeszeniem od konfesjonału. 
Dzisiejszego dnia, na Wanda Metropolitano, to jest na stadionie Atletico Madryt, odbyć miał się finał Ligi Mistrzów, pomiędzy drużyną Saula, a Juventusem Turyn. Niestety, Real Madryt odpadł z tych rozgrywek w półfinale, co i tak było wielkim osiągnięciem, po trzech wygranych z rzędu. Leire bardzo chciała być na trybunach, dlatego poprosiła mnie i Alvaro o towarzystwo. Ja jak ja, ale obecność Odriozoli na pewno będzie interesująca dla innych. Raquel prędzej by dostała zawału, niż by zgodziła się na takie poświęcenie.
- Po kopniakach zadawanych mi przez Twoją córkę, wyczuwam prośbę o kosmicznego gola. Także na tym się skup, dobrze? A my obiecujemy być grzeczne. - powiedziała łagodnie, na co uśmiechnęłam się pod nosem. - Też Cię kochamy tatusiu. - dodała szeptem.
- Zbieramy się, Odriozola. - podniosłam się z kanapy. 
- Jedziemy do szpitala. - westchnęła Leire, odkładając swój telefon. Spojrzałam na nią zaskoczona, a Alvaro zamarł w półkroku. - Mam skurcze co dziesięć minut. - poinformowała nas, przełykając ciężko ślinę. 
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?! - pisnęłam spanikowana.
- Bo najpierw musiałam przeprowadzić rozmowę z Saulem. Zanim wyjdziemy, musicie mi coś obiecać. - spojrzała na nas stanowczo. - Powiadomicie go dopiero po meczu, jasne? Doskonale wiecie, że trudno przewidzieć, ile potrwa poród.
- Ale ...
- Żadnego "ale" Nati. - skrzywiła się, chwytając za brzuch. Momentalnie do niej doskoczyłam. - Finał Ligi Mistrzów i to na własnym stadionie nie zdarza się często. Damy sobie radę z Sofią przez ten czas.
- A ja myślałem, że to Ty jesteś uparta. Jak widać to rodzinne. - mruknął pod nosem Alvaro, chwytając za torbę, która stała przygotowana w korytarzu. - Dajcie mi minutę! - wyszedł przygotować samochód.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji mnie stawiasz? Nie dość, że zaraz zejdę tu na zawał, to jeszcze dostanę opieprz od Saula. I to zasłużony! - panikowałam prowadząc ją do drzwi wejściowych.
- A Ty co byś zrobiła w takiej sytuacji?
- Ugh, pewnie to co Ty!

Dojechaliśmy do szpitala w miarę spokojnie. Ja oczywiście nadal panikowałam, patrząc ze strachem na skrzywioną z bólu Leire. Na całe szczęście, Alvaro wziął na siebie całą odpowiedzialność. Poszedł po wózek, na którym pomógł usiąść mojej siostrze, po czym zawiózł ją na Oddział Ginekologiczno - Położniczy. Ja szłam obok potulna jak baranek, zastanawiając się, jakim cudem mam w przyszłości być taka silna jak Leire.
- Nati. - chwyciła mnie za dłoń, gdy tylko pojawiła się lekarka, która prowadziła jej ciąże. - Nie powiesz mu, prawda?
- Obiecuję. Najpierw napiszę do jego mamy, że źle się poczułaś i siłą zostawiliśmy Cię w domu. A zaraz po końcowym gwizdku zadzwonię i powiem jej o wszystkim, prosząc aby przekazała Saulowi, że zawieźliśmy Cię do szpitala.
Wtuliłam się w ramiona Alvaro, gdy tylko zostaliśmy sami. Znad jego ramienia spojrzałam na zegarek. Mecz zaczynał się za pół godziny. Zaczęłam bić się z myślami, ale podświadomie wiedziałam, że Leire miała rację.
- Jest w dobrych rękach. - Alvaro pogładził mnie po plecach.
- Saul mnie zabije.
- Mam nadzieję, że przypomnisz sobie o tym, gdy będziesz rodziła moje dziecko, bo inaczej nie wiem co Ci zrobię. 
- Dzięki Odriozola! - prychnęłam. - Weź pod uwagę to, że urodzenie dziecka, to nie jest prosta sprawa. To bardzo boli i wymaga wielkiego poświęcenia od kobiety. Masz mnie po rękach całować, za wydanie na świat małego Odriozoli, a nie grozić! A po za tym, jak nie chcesz powtórki z rozgrywki, to strzelaj tak, żeby dziewięć miesięcy później nie było najważniejszej części sezonu!
- Nati, Ty jesteś nie do podrobienia. - zaśmiał się.

Siedzieliśmy na korytarzu jak na szpilkach, oczekując jakichkolwiek informacji. Alvaro co chwilę sprawdzał wynik meczu, który cały czas był bez zmian. Czas wlókł się niemiłosiernie, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości.
- Zostało dziesięć minut i nadal remis.
- Zabije Nigueza, jeśli będzie dogrywka. - warknęłam. - Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jakie ja katusze przechodzę? Ach no tak ... przecież on nic nie wie. - mruknęłam, bawiąc się nerwowo swoimi dłońmi. - A może i dobrze. Nie mógłby sobie znaleźć miejsca, doprowadzając mnie do większej frustracji. 
- Mówił, że będzie przy porodzie. - zauważył Alvaro.
- Żeby go wynieśli po kilku minutach? - zachichotała.
- Trafił ...
- Z czym? - westchnęłam.
- Raczej do czego. - pokazał mi wyświetlacz swojego telefonu, gdzie obserwował wynik meczu. - Saul właśnie trafił do bramki.
- Że co? - wydukałam, wpatrując się w relacje live z szeroko otwartymi oczami. Parę sekund później skoczyłam na równe nogi, piszcząc z radości. Alvaro zaśmiał się, próbując mnie uciszyć. - Papacito strzelił gola!
- Proszę państwa, to jest szpital! - na korytarz wyszła oburzona pielęgniarka.
- Pani nic nie rozu ... mmm! - chciałam wyjaśnić kobiecie powód mojej radości, jednak Odriozola położył mi dłoń na ustach i uroczo do niej uśmiechnął.
- Obiecujemy być cicho. - powiedział. Pielęgniarka posłała nam surowe spojrzenie, po czym zniknęła za drzwiami. - Mecz się skończył. Atletico wygrało po golu Saula. - poinformował mnie.
- Też sobie Sofia moment wybrała. - westchnęłam wyciągając telefon. - Pora zadzwonić do pani Pilar. - odnalazłam odpowiedni numer, po czym cierpliwie czekałam, aż matka Saula odbierze moje połączenie. Na próżno. Dopiero po kwadransie udało mi się usłyszeć jej głos.
- Przepraszam Cię Nati, ale w tym hałasie nie byłam w stanie usłyszeć telefonu! - zaczęła mi się tłumaczyć na wstępie. - Właśnie czekamy na Saula przy bandzie, bo odebrali już medale! Co z Leire?! Czy wszystko w porządku?! Przepraszam, że tak krzyczę, ale tutaj ...
- Nic się nie dzieje. Muszę was o czymś poinformować, a raczej Saula. Mogłaby mu pani przekazać, że Leire ...
- Gdzie Leire?! - usłyszałam w oddali głos narzeczonego mojej siostry. Przełknęłam ciężko ślinę, gotowa na jego pretensje. - Leire?! - najwidoczniej matka podała mu telefon, bo słyszałam go o wiele lepiej. - Kochanie, co się dzieje?!
- To ja, Nati. - westchnęłam. - Saul, nie panikuj, ale Leire właśnie rodzi. - oznajmiłam. Po drugiej stronie zapadła przerażająca cisza. - Sofia chyba chciała Ci osobiście pogratulować. - zażartowałam, chociaż wiedziałam, że jemu w tej chwili do śmiechu nie było.
- Zaraz będę. - rozłączył się. Oparłam się plecami o ścianę, wzdychając ciężko.
- Zaraz tu wpadnie?
- Skąd wiesz? - zmarszczyłam czoło, patrząc na Alvaro.
- To oczywiste. Swoje już zrobił, świętować będzie tutaj, z Leire i córką. - uśmiechnął się, co odwzajemniłam. Nadal do mnie nie docierało, co w tej chwili się działo w moim życiu.
Nie wiem jakim cudem, ale Saul zjawił się w szpitalu po kwadransie. Do końca życia nie zapomnę jego widoku na końcu korytarza w meczowym stroju. Dzielącą nas odległość pokonał w rekordowym tempie.
- Dobrze, że chociaż buty zmieniłeś. - wydukałam zszokowana, patrząc na medal wiszący na jego szyi. Byłam pewna, że kompletnie o nim zapomniał.
- Gdzie ona ... - wydyszał, jednak dokończenie zdania przerwała pielęgniarka, która wyszła do nas z uśmiechem.
- Gratuluję. - podeszła do zdezorientowanego Alvaro. - Ma pan śliczną córeczkę. Obydwie z mamusią były bardzo dzielne. - jak Boga kocham, nigdy nie widziałam aż tak zszokowanej miny u mojego narzeczonego!
- Myli się pani. - zachichotałam, nie mogąc się powstrzymać. - To jest ojciec. - pchnęłam zdezorientowanego całą sytuacją Saula na przód.
- Oh, przepraszam! Przywiózł pan panią Leire, więc sądziłam ... no nic. W takim razie gratulacje należą się panu. - zwróciła się do Nigueza. - Może być pan bardzo dumny z żony. Teraz rozumiem, dlaczego pytała o wynik meczu. - zmierzyła go rozbawionym wzrokiem. - Czyli należą się podwójne gratulacje?
- Tak, tak ... ale czy mógłbym ...
- Oczywiście. - zaśmiała się. - Czekają na pana. Proszę za mną, dam panu fartuch. - Saul podążył za kobietą bez słowa. Za to ja i Alvaro spojrzeliśmy po sobie, po czym wybuchnęliśmy śmiechem.
- No i co tatuśku? - objęłam go w pasie.
- Jeszcze chwila, a zaliczyłbym strzała od Nigueza.
- Nati! - odwróciłam się w stronę rodziców Saula, którzy szli szybkim krokiem w naszą stronę. Dopiero w tym momencie do mnie dotarło, że powinnam wcześniej powiadomić wszystkich o tym wiekopomnym wydarzeniu.
- Nie wiem, czy to ja powinnam państwa o tym informować. - zaśmiałam się, jednak ich zniecierpliwione i zaniepokojone spojrzenia były dowodem na to, że powinnam wyręczyć Saula. - Sofia urodziła się przed paroma minutami. I ze słów pielęgniarki wynika, że jest zdrowa i niezwykle urodziwa. - dodałam.
- Pewnie po mamusi i cioci. - dodał Alvaro.
- Po mamusi. - poprawiłam go.
- Więc Saul oszaleje jeszcze bardziej. - zaśmiała się pani Pilar. Oficjalnie pogratulowałam im zostania dziadkami, po czym taktownie odeszłam, gdy wzruszeni wpadli sobie w ramiona. Wyciągnęłam telefon i najpierw zadzwoniłam rodziców, a następnie Raquel i Emilio.
Pół godziny, na korytarz wyszedł szeroki uśmiechnięty Saul, ze świecącymi się od łez wzruszenia oczami. Został przytulony przez swoich rodziców, a następnie zerknął na mnie.
- Nati, Leire prosiła, abyś weszła pierwsza. - oznajmił. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, a jedynie ruszyłam w ślad za nim. Zanim weszliśmy do sali, pielęgniarka podała mi zielony fartuch. Niepewnie przekroczyłam próg. Mój wzrok momentalnie padł na łóżko, w którym leżała Leire, trzymając zawiniątko w swoich ramionach.
- Czy Ty nawet w takiej chwili musisz wyglądać idealne? - szepnęłam, podchodząc bliżej. Leire posłała mi uśmiech, jednak dostrzegłam zmęczenie na jej twarzy.
- Musisz koniecznie kogoś poznać. - oznajmiła, chcąc się unieść. Saul błyskawicznie pojawił się obok niej.
- Nie męcz się kochanie. - wziął ostrożnie córkę na ręce i z uśmiechem złożył na jej czole pocałunek. Swoje kroki skierował do mnie. - Leire całą ciążę powtarzała, że mała będzie uparta po Tobie. Chociaż mamusi dużo nie brakuje. - zerknął na swoją ukochaną, która wyszczerzyła się do niego szeroko. - Także jako pierwsza musisz poznać Sofię Natalię Niguez Butragueño. - podał mi niemowlę.
- Natalię? - wydukałam wpatrując się w siostrzenicę.
- Drugie imię musiała koniecznie mieć po matce chrzestnej.
- Po kim? - spojrzałam na nich zaskoczona.
- Kochanie, czy ja nie wyraźnie mówię? - Saul usiadł obok łóżka i chwycił czule dłoń Leire. - A kto inny ma być matką chrzestną, jak nie Ty? I nie próbuj się nawet wymigać, Butragueño.
- Nie mam zamiaru. - szepnęłam wpatrując się w Sofię. Maleńkie powieki się uniosły, a uważny wzrok siostrzenicy skupił się na mojej twarzy. - Cześć kruszynko. Poznajesz mój głos? Tak się składa, że będę Twoją najważniejszą ciocią. A Ty będziesz moim oczkiem w głowie, którego będę rozpieszczała do woli, bo będę miała do tego pełne prawo.
- W ramach rozsądku. - dodała rozbawiona Leire.
- Ma Twoje oczy. - zauważyłam.
- Czyli jest posiadaczką najpiękniejszych oczów na świecie. Jak jej mama. - oznajmił Saul, całując z czułością usta Leire. Uśmiechnęłam się na ten widok, po czym całkowicie skupiłam się na Sofii, która zasnęła w moich ramionach.

*

- Kto jest Twoim najlepszym wujkiem na świecie? No kto? No oczywiście, że wujcio Emilio!
- Ugh, daj mi ją wreszcie! Twoja kolej minęła pięć minut temu!
- Żebyś zrobiła z niej fanatyczną feministkę? Nie ma mowy!
- Jeszcze chwila, a będzie miała wujcia bez przednich zębów!
- I tak będę jej najlepszym wujciem!
- Co tu się dzieje? - spytałam, stojąc zszokowana w progu sali. Saul na mój widok uniósł oczy ku niemu, dziękując Bogu za moją obecność. Siedział na łóżku, z wtuloną w jego ramiona Leire i z zaniepokojeniem spoglądam na Emilio i Raquel.
- Zrób tak ... agu agu .... żeby ciotka wiedziałam, że mi przytakujesz. - mój brat próbował przekabacić niemowlę na swoją stronę. - Tylko błagam Cię, nie zapatruj się na nią!
- Teraz rozumiem dlaczego będziesz jej ulubionym wujciem. - Raquel położyła dłonie na biodrach. - Zanim nauczy się mówić, będziesz na jej poziomie. Zresztą, co ja gadam! - pacnęła się w czoło. - Jej gaworzenie będzie miało większy sens.
- Ładny dajecie przykład mojej chrześnicy, nie ma co. - oburzyłam się, po czym wyciągnęłam ręce do Emilio. Niechętnie oddał mi dziecko, które przytuliłam. Saul odetchnął ostentacyjnie z ulgą, na co rozbawiona Leire pacnęła go w kolano. - I tak ciocia Nati jest najlepsza. - uśmiechnęłam się triumfalnie do Sofii, na co Raquel zazgrzytała zębami, a Emilio prychnął pod nosem. - Rodzice byli dzisiaj? - podeszłam do świeżo upieczonych rodziców.
- Mama dopiero co wyszła. Była ze mną od samego rana i bardzo mi pomogła. Tata wpadł na godzinę i nie wypuszczał Sofii z ramion. - zaśmiała się.
- Kiedy wychodzicie?
- Jutro rano.
- Wracasz do domu kruszynko. - ucałowałam Sofię w nosek.

*

- Alvaro, już jestem! - zawołałam, wchodząc do mieszkania. Pojawił się błyskawicznie z niepewną miną. - Coś się stało? - zapytałam zsuwając trampki ze stóp.
- I tak i nie. - podrapał się po głowie.
- Jesteś dzisiaj kompletnie niezdecydowany Odriozola. - objęłam go w pasie i cmoknęłam w usta. Uśmiechnął się w odpowiedzi i pociągnął za sobą. Zaskoczona spojrzałam na pudło, stojące na podłodze w kuchni. - Co to jest?
- Zajrzyj do środka. - poprosił.
- To chyba nie bomba? - zachichotałam podchodząc bliżej. Niepewnie uniosłam wieki i spojrzałam na zawartość kartonu. - Ojej! - pisnęłam zachwycona, widząc dwa słodkie kociaczki. Nie mogły mieć więcej jak kilka dni. - Dwa? - zmarszczyłam czoło.
- Bo widzisz. - przeczesał nerwowo swoje włosy. - Idąc do mieszkania, natknąłem się na faceta, który sprzedawał je na chodniku. Pomyślałem, że to najlepsza okazja, aby spełnić Twoje marzenie. Powiedział, że spadłem mu z nieba bo nikt ich nie chce. Zapytałem więc, co zrobi z drugim. Nie chcesz znać odpowiedzi. - mruknął, na co momentalnie podniosło mi się ciśnienie. - Znam Cię Nati, zrobiłabyś mi awanturę, gdybym zostawił tego drugiego z tym facetem.
- I w ten oto sposób, zostaliśmy rodzicami bliźniaków. - oznajmiłam stanowczym głosem, po czym z piskiem radości rzuciłam się na szyję Alvaro. - Jesteś najlepszy na świecie!

***


- To jak Ty na nie wołasz? - zmierzyłem Nati zdziwionym spojrzeniem. Po kolacji uroczyście przedstawiła mi swoje bliźniaki. Czyli dwa koty. Kocia mama się znalazła!
- A jak się woła na koty? Kici kici! - wywróciła oczami.
- Nie o to pytam! - prychnąłem. - Jak miałem psa to nadałem mu imię. Myślałem, że z kotami jest podobnie. - zerknąłem uważnie na jednego z nich, który mrucząc otarł się bezczelnie o moją nogę.
- Nie mam prawa nadawać im imion. Nie należymy do siebie. Po prostu nasze drogi się zeszły. - wzruszyła ramionami, tuląc drugiego do siebie. - A właściwie Alvarito je uratował przed złym człowiekiem.
- Wyświęcił bym tego Twojego Alvarito. - mruknąłem.
  

środa, 28 listopada 2018

23. Sądzę, że w ogóle na niego nie zasługuję.


Obiecujesz zdobyć jakiś puchar?
Chociażbym miał go wyrwać dla Ciebie.


Życie jest nieprzewidywalne i pisze dla nas zaskakujące scenariusze. Nie raz przekonałam się na swoim przykładzie, że nie warto czegokolwiek planować, a jedynie cieszyć każdym kolejnym dniem. Saul miał rację mówiąc, że trzeba nauczysz się cieszyć z najmniejszych rzeczy. Bo to one są drogą do pełnego szczęścia.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo po każdej burzy, kiedy najmniej się tego spodziewamy, zawsze wschodzi słońce. I chodź moje ukochane Santiago Bernabeu, kąpało się w tym momencie w jego ostatnich promieniach, dla mnie nie było piękniejszego i bardziej wzruszającego widoku. Kończył się dzień, kończyła się liga, kończył się sezon dla Realu Madryt i kończyła się moja dezercja z dala od ludzi, których kocham.
- Już wychodzą gwiazdy ... - zanuciłam razem z kibicami. Z tunelu wyszedł Sergio Ramos, prowadząc za sobą kolegów z drużyny. Uśmiechnęłam się szeroko na widok niepozornego chłopaka z 19 na plecach, który w pełnym skupieniu stanął pomiędzy innymi. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w głośny okrzyk.
- ¡Hala Madrid! Y nada más! Y nada más! ¡Hala Madrid!
Po moim policzku spłynęła łza, którą szybko otarłam. Pięć miesięcy nie było mnie w tym miejscu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za tym tęskniłam.
- Usiądź, Nati. - usłyszałam obok głos Maite. - Nie powinnaś przeciążać nogi. - posłałam jej uśmiech, siadając posłusznie na krzesełku. Z jej nie małą pomocą. Westchnęłam ciężko, spoglądając na moją usztywnioną kostkę. - Boli Cię?
- Już mniej. - wzruszyłam ramionami. - Ciągle zażywam leki przeciwbólowe, ale w mniejszych dawkach.
- Jakby coś, to mów. - poprosiła.
- Nie panikuj, Maite. - jęknęłam. - Błagam Cię, chociaż nie Ty. Nie chciałabyś widzieć mojej mamy, gdy odbierała mnie rano z lotniska. - wywróciłam oczami. - To tylko skręcona kostka. 
- Miałaś wstrząs mózgu. - mruknęła. - Po za tym, nie ukryjesz tego zadrapania na czole. - odgarnęła ostrożnie moje włosy. - Gdybym tylko miała szansę dopaść tą idiotkę! - zirytowała się błyskawicznie. - Wyglądałaby o wiele gorzej!
- Ale nie jesteś taka jak ona i tego nie zrobisz. Po za tym, tak bardzo za Tobą tęskniłam. - uśmiechnęłam się, co odwzajemniła. - Nie tylko Alvaro brakowało mi w Nowym Jorku. Żadna koleżanka z warsztatów nie zastąpi mi Ciebie. Bo czy jest na tym świecie inny świr, który niósłby mnie do windy na swoich plecach? - zaśmiałam się.
- Jeszcze trzymałam Twoje kule! - dodała dumnie.
- Jesteś niezastąpiona. - ułożyłam głowę na jej ramieniu. 
- Gdyby nie Alvaro i mój Federico, to byśmy się pobrały, prawda? - spytała rozbawiona, obejmując mnie ramieniem. Pokiwałam energicznie głową, spoglądając na swój lśniący pierścionek. - Za bardzo się wykosztował, żebym mu weszła w paradę. Ale i tak będzie wściekły. - zauważyła.
- Ugh, nie mogłam mu powiedzieć. Znów by wszystko rzucił i przyleciałby do Nowego Jorku. A przecież obiecał mi zdobyć puchar. I właśnie to robi. - wskazałam dłonią na murawę, gdzie mknął swoją stroną boiska.
- Stresuje mnie fakt, że potrzebują punktu do Mistrzostwa.
- Faceci zostawiają ważne sprawy na ostatnią chwilę.
Prawda była taka, że powinnam odpoczywać. Leżeć wygodnie na łóżku, z nogą na podwyższeniu. Podświadomie czułam wściekłość Soni Gonzalez na własnej skórze. Zostawiła mnie pod opieką Dolores, zapominając o tym, że nasza gosposia nadal przeżywała swoją drugą młodość. Dzięki temu, wymknęłam się z domu z niemałą pomocą Maite.
Musiałam tutaj być. Inaczej bym zwariowała! Potrzebowałam przyjścia na Santiago Bernabeu niczym tlenu. Szczególnie w momencie, gdy drużyna walczyła o Mistrzostwo. Nikt nie wiedział, że tutaj jestem. Z Maite zajęłyśmy miejsca z dala od loży, w której przebywali najbliżsi naszych boiskowych bohaterów. Nie miałam ochoty odpowiadać na zaniepokojone pytania dotyczące mojego zdrowia.
Jednak jak to zwykle bywa, nie doceniłam dwóch małych spryciarzy, a mianowicie Nachito i Liama. Ci chłopcy nigdy nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu, więc biegali po loży VIP robiąc nie małe zamieszanie. Wszyscy doskonale wiedzieli, czyimi synami są, więc posyłali im uśmiechy pełne zrozumienia. A na nich to działało jak woda na młyn!
- Ciocia Nati? - usłyszałam za sobą zaskoczony głosik Nachito. Posłałam Maite zrezygnowane spojrzenie, po czym odwróciłam się z uśmiechem do chłopca. - Ciocia Nati! - wrzasnął podbiegając do mnie i uwieszając się na mojej szyi.
- Witaj cherubinku. - ucałowałam jego policzek.
- Wlóciłaś? Co mi psywiozłaś?!
- Nacho! - skarciła go Maite. Uchyliłam usta, aby mu odpowiedzieć, jednak przerwał mi w tym Liam, który z piskiem radości pojawił się obok nas. Jego również wyściskałam za wszystkie czasy.
- A teraz słuchać mnie uważnie. - spojrzałam na nich stanowczo, zniżając głos. - Mam dla was odlotowe prezenty, ale dostaniecie je pod jednym warunkiem. Nikomu nie powiecie, że tutaj jestem, jasne? - chłopcy pokiwali synchronicznie główkami. - Jesteście już duzi, więc utrzymanie tajemnicy nie powinno być dla was żadnych problemem.
- Cwaniara. - mruknęła Maite.
- A co to jest? - Liam wskazał paluszkiem na usztywniacz na mojej kostce. - Tatuś tes takie miał, gdy miał cholą nózkę. Ty tes ma cholą nózkę?
- Tak, ale to nic poważnego.
- Boli Cię? - zaniepokoił się.
- Już nie. - pogłaskałam go po włoskach.
- I nie utną Ci jej? - pytanie Nachito zwaliło mnie z nóg. Maite pacnęła się w czoło, a ja za wszelką cenę próbowałam zdusić w sobie wybuch śmiechu.
- Nie skarbie, jeszcze będzie mi potrzebna.
- To dobze. - odetchnął z ulgą.
Po chwili zostawili nas same, wcześniej uroczyście obiecując, że nic nikomu nie powiedzą. Odlotowe prezenty to jednak odlotowe prezenty. Dla nich warto wspiąć się na wyżyny. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Mecz sprawił nam, jak i pozostałym kibicom, ogrom radości. Piłkarze pożegnali się z sezonem, wbijając rywalowi aż pięć cudownych bramek. Przypieczętowując tym wygranie Mistrzostwa Hiszpanii. Gdy rozbrzmiał ostatni gwizdek, okrzyk radości rozniósł się po stadionie, a piłkarze rzucili się w swoje ramiona na samym jego środku.
Chciałam podejść do szyby, aby mieć lepszy widok na to wszystko, jednak powstrzymał mnie przed tym ból. Czułam, że moja kostka lekko spuchła. Westchnęłam ciężko, siadając z powrotem, co nie umknęło uwadze Maite.
- Co się dzieje?
- Chyba nadwyrężyłam kostkę. - skrzywiłam się. 
- Nie chyba, tylko na pewno. - mina momentalnie jej zrzedła.
- Nici z mojego zejścia na dół. - wymusiłam uśmiech. - Ale Ty idź. Poproś Alexa w moim imieniu, o małą pomoc. Może mnie nawet przerzucić przez ramię.
- Daj spokój, Nati. Zostaję z Tobą.
- Ale Maite ...
- Przymknij się uparciuchu. W tym akurat Odriozola miał rację! Właśnie! - pacnęła się w czoło. - Po prostu jemu powiem, że nie możesz zejść.
- Chcesz żebym dostała od niego kazanie na Bernabeu? - skrzywiłam się. - Właśnie wygrał swoje pierwsze Mistrzostwo, daj mu się tym choć przez chwilę nacieszyć. - dodałam, wertując mój mały plecak w poszukiwaniu tabletek. - Cholera, gdzie one są?
- Czego szukasz?
- Zapomniałam tabletek. - jęknęłam zrezygnowana. - Mama da mi szlaban do końca życia! I kompletnie nie będzie ją obchodził fakt, że jestem już dorosła.
- Szczególnie jeśli się dowie, że zmanipulowałaś trzylatki, które okazały się być bardziej odpowiedzialne od Ciebie. - zadrżałam, słysząc za sobą głos Odriozoli. - Możesz mi wytłumaczyć, co miało znaczyć "Ciocia Nati ma chorą nóżkę, ale mówi że ją nie boli, żebyśmy się nie martwili"?
- Małe paple. - mruknęłam pod nosem.
- To ja was zostawię samych. - rzuciła Maite, opuszczając nas.
- Co to jest, Nati? - usiadł obok mnie, wpatrując się w usztywnioną kostkę. Niepewnie uniosła na niego swój wzrok. I to był błąd, bo dostrzegł kolejny szczegół. Przez jego stanowczą twarz przepłynęła furia, gdy odchylił moją grzywkę.
- Guz jeszcze do końca nie zniknął. - szepnęłam.
- Co się stało? - wydukał.
- Upadłam na warsztatach i skręciłam kostkę. - zagryzłam wargi. - Wiem co teraz myślisz, jesteś wściekły bo Ci nie powiedziałam. I masz rację, ale nie mogłam zaryzykować, bo znów rzuciłbyś wszystko i przyleciałbyś do Nowego Jorku, szczególnie że ... że to nie była moja wina. - mruknęłam spuszczając głowę.
- Co to znaczy, nie Twoja wina?
- Jaqueline stanęła mi na stopie, gdy robiłam piruety. To stało się tak szybko, nie miałam szansy na jakąkolwiek reakcję. Poczułam jedynie ból w kostce i upadłam. - dotknęłam ostrożnie czoła. - Uderzyłam głową w drążek.
- Powiedz, że to był tylko niewinny wypadek. - syknął. Wystarczyło, abym na niego spojrzała, a już znał odpowiedź. Wstał gwałtownie, przeczesując swoje włosy. - Mam nadzieję, że nie ujdzie jej to na sucho?!
- Wyrzucono ją z warsztatów.
- Tylko tyle?! - prychnął. - Nati, uderzyłaś głową w drążek!
- Wiem jak to się mogło skończyć. - westchnęłam. - Emilio postawił cały teatr na nogi swoimi wrzaskami, gdy byłam w szpitalu. Obiecali mu, że zajmą się tą sprawą, ale ja sama nie mam na to siły, rozumiesz? Powiedziałam jej to, co miałam do powiedzenia. Nie chcę już do tego wracać, bo to dla mnie zamknięty rozdział.
- Dobrze, przepraszam. - kucnął obok mnie, kładąc dłoń na kolanie. - Po prostu szlag mnie trafia, że ktoś zrobił Ci krzywdę. Dlaczego to zrobiła?
- Gdy leżałam w szpitalu, odwiedziła mnie jej matka. Poprosiła, abym nie zgłaszała tego nigdzie, bo Jaqueline leczy się na depresje. Powiedziała, że czasami nie kontroluje swoich emocji. - wywróciłam oczami, przypominając sobie żałosne tłumaczenia eleganckiej kobiety. - Desiré ją wyprosiła, zresztą ja nawet nie miałam na to siły. Głowa mi wręcz pękała.
- Bezczelne babsko. - warknął. - Jak długo byłaś w szpitalu?
- Ale nie będziesz krzyczał? - spytałam niepewne, na co zacisnął swoje wargi, walcząc sam ze sobą. - Bo widzisz, gdy uderzyłam głową w ten drążek, to straciłam przytomność na chwilę. - szepnęłam. Dłoń Alvaro zacisnęła się na moim kolanie, a twarz poczerwieniała ze złości. - Trzy dni.
- Jak mogłaś mnie nie poinformować? - warknął.
- Posłuchaj mnie. - chwyciłam jego twarz w swoje dłonie. - Masz prawo być wściekły, byłam na to gotowa. Ale znam Cię lepiej niż sądzisz. Przyleciałbyś pierwszym samolotem, prawda? - Alvaro przez chwilę milczał, po czym kiwnął głową. - Masz ważny kontrakt Alvaro, drugi raz nie poszliby Ci na rękę, a mi nic złego się nie działo. Trudno, stało się. Czasu nie cofnę.
- Nati ... uderzenia w głowę są niebezpieczne. Parę centymetrów dalej i ... - zacisnął powieki, po czym oddalił się ode mnie na parę kroków, obserwując murawę pełną świętujących ludzi. Doskonale wiedziałam, że chciał uspokoić swoje nerwy.
- Przepraszam, zepsułam Ci ten dzień. - szepnęłam, po czym z całych sił próbowałam się podnieść i chwycić za swoje kule. Syknęłam pod nosem, czując przeszywający w kostce ból. 
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie uważnie.
- Jestem kaleką, to się dzieje. - mruknęłam.
- To nie prawda. - podniósł jedną z kul. - To ja Cię powinienem przeprosić. I wcale nie zepsułaś mi tego dnia, wprost przeciwnie. Chociaż wolałbym, abyś była w innym stanie. - pogładził mój policzek, wywołując blady uśmiech.
- Gratuluję. Jesteś Mistrzem Hiszpanii.
- Chcę od Ciebie inne gratulacje. - uśmiechnął się cwaniacko, obejmując mnie w tali. - A po za tym, skoro wróciłaś, to jesteś mi winna odpowiedź.
- A jakie było pytanie? - uniosłam zadziornie brew. Alvaro się zaśmiał, jednak po chwili ukląkł przede mną, chwytając czule za dłoń, na której lśnił pierścionek.
- Natalio. - wyszczerzył się, doprowadzając mnie do parsknięcia śmiechem. - Usidliłaś mnie pięknym uśmiechem, robiąc ze mnie swoją ofiarę. Może to zbyt wcześnie, ale chyba poszedłem śladami mojego ojca, bo zrobił to po tygodniu bycia z moją mamą. Więc i tak trochę zwlekałem. - wzruszył ramionami. - Twój wyjazd jedynie upewnił mnie w tym, że nie potrafię egzystować bez Twojej obecności. Jesteś tą jedyną Nati, więc zrobiłabyś ze mnie najszczęśliwszego faceta na tym świecie, jeśli zgodziłabyś się być moją żoną.
- Pewnie, że za Ciebie wyjdę, nigdy nie byłam mężatką. - posłałam mu szeroki uśmiech.
- Niech zgadnę, powiedziała to Holly? - parsknął.
- Zawsze chciałam to powiedzieć!
- No dobrze, znamy już odpowiedź Holly. - zaśmiał się. - Jaka więc będzie odpowiedź Natalii Butragueño, potocznie znanej jako "po prostu Nati"?
- A kot?
- Obiecałem Ci go i obietnicy dotrzymam.
- Więc, nie widzę żadnych przeciwwskazań panie Odriozola. - pogładziłam go po policzku. - Tak. Moja odpowiedź brzmi "tak". Nie musiałam tego nawet przemyśleć, bo byłam tego pewna odkąd wsunąłeś mi ten pierścionek na palec. Chociaż bardziej powinnam Ci odpowiedzieć ... bai. - uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia.
- Nauczyłaś się dla mnie baskijskiego. - wstał, przytulając mnie do siebie mocno.
- Musiałam, skoro chcę zamieszkać w przyszłości w Donostii. - szepnęłam do jego ucha, lekko je nadgryzając. - Zanim tu wróciłam, odwiedziłam Jaqueline. - wyznałam. Alvaro spojrzał na mnie zaskoczony. - Stanęłam w jej drzwiach i podziękowałam. Powiedziałam, że jedynie wyświadczyła mi przysługę, bo dzięki temu wrócę do mężczyzny mojego życia, rodziny oraz przyjaciół. Bo w życiu jest coś ważniejszego niż wyścig szczurów i wdrapywanie się na szczyt sukcesu po trupach. Może to naiwne, a ta cholerna noga co raz bardziej mnie boli, ale w tym momencie nie mogłabym być bardziej szczęśliwsza. Bo do was wróciłam i mimo, że te dwie małe paple nie dotrzymały swojej obietnicy to i tak dostaną te odlotowe prezenty. - zaśmiałam się przez łzy.
- Udowodniłaś jej, że wygrałaś.
- Tak, bo posiadanie was wszystkich, to jak wygrana w loterii.

*

Z każdym kolejnym dniem z moją nogą było co raz lepiej. Doktor habilitowany Álvaro Odriozola Arzallus zajął się nią idealnie. Prywatnie mój narzeczony. Narzeczony! Minął tydzień, a ja nadal w to nie wierzyłam.
Z zadziornym uśmiechem obserwowałam jak budzi się ze snu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym mu w tym trochę nie pomogła. Z premedytacją jeździłam paznokciami po jego umięśnionym brzuchu.
- Mmm ... mamusiu, mam wakacje. - wymruczał.
- Ode mnie nigdy nie masz wakacji. - zachichotałam, po czym zaczęłam całować jego szyję.
- Oh, to taki poranek Ci się marzy. - wyszczerzył się.
- Nie. Obiecałeś Abril, że zawieziesz ją na Dworzec. Zaraz tu wpadnie oburzona, że zaspałeś, więc staram się jak mogę, aby Cię obudzić. - uśmiechnęłam się niewinnie, a on z jękiem rozpaczy wtulił się w poduszkę.
- Alvaro!
- Mówiłam?
- Ja na prawdę rozumiem, że nie widzieliście się kilka miesięcy i nie możecie się sobą nacieszyć. - nad nami stanęła wściekła Abril z założonymi rękoma. - Uwierzcie, bardzo cieszę się waszym szczęściem, przy którym osobiście maczałam palce. - Alvaro rzucił w nią poduszką, jednak zdążyła się zgrabnie odsunąć. - Sami mi powiedzieliście, że nie mam co liczyć na bratanków w najbliższym czasie, więc może z łaski swojej wyjdziesz spod tej pościeli Alvaro i zawieziesz mnie na Dworzec?! Praktykować będziecie później!
- Po mnie czy po Tobie jest taka pyskata, tatuśku?
- A kto jest jej wzorem do naśladowania? - Alvaro wytknął mi język, wychodząc z łóżka z miną męczennika. - Masz tu zostać dopóki nie wrócę. - zarządził, na co jedynie prychnęłam ostentacyjnie.

Ale że byłam grzeczną dziewczynką, zostałam tam, gdzie kazał. Z uśmiechem wtuliłam się w jego poduszkę, wdychając zapach męskich perfum. Po jakimś czasie, zaskoczona uniosłam głowę, słysząc dzwonek do drzwi.
Wysunęłam się spod pościeli, naciągając koszulkę Alvaro, która sięgała mi do połowy ud. Nie potrzebowałam już kul na małych dystansach, dlatego też kuśtykając podeszłam pod drzwi wejściowe. Niepewnie je uchyliłam, spoglądając zdezorientowana na osobę przede mną. Kogo jak kogo, ale Rosy się tutaj nie spodziewałam. Zresztą, ona również była zszokowana moim widokiem.
- Ja do Alvaro. - odchrząknęła, zaciskając palce na rączce od walizki. Dopiero teraz dostrzegłam ten niewinny szczegół. Nie było z nią Manolo, także jej niespodziewana wizyta była jeszcze bardziej podejrzana.
- Odwozi Abril na Dworzec. Musieliście się minąć. - odpowiedziałam obojętnie. Rosa zacisnęła wargi, myśląc nad czymś intensywnie. Jej wzrok zjechał na moją dłoń, którą trzymałam na klamce. Zmarszczyła czoło, dostrzegając pierścionek. - Wpuściłabym Cię, jednak na dobrą sprawę, kompletnie Cię nie znam, więc jesteś dla mnie obcą osobą. A obcych się nie wpuszcza.
- Nie wierzę, że Ci o mnie nie mówił. - w jej oczach błysnęła satysfakcja.
- Coś tam wspominał o niewdzięcznej przyjaciółce, która go potrzebowała jedynie wtedy, gdy miała kłopoty. - westchnęłam ostentacyjnie. - O ile można ją było nazwać przyjaciółką, bo przyjaźń nie polega na wykorzystywaniu i manipulowania kogoś do własnych celów.
- Nic nie wiesz o naszej relacji.
- Nawet mnie to nie obchodzi. - wzruszyłam ramionami. - Jesteś jego przeszłością, którą można porównać do zeszłorocznego śniegu.
- Sądzisz, że bardziej na niego zasługujesz? - prychnęła.
- Sądzę, że w ogóle na niego nie zasługuję. - odpowiedziałam, zaskakując ją. - Jeśli choć w małym stopniu Ci na nim zależy, a obydwie doskonale wiemy że nie, to powinnaś wiedzieć, że jest chodzącym ideałem, marzeniem każdej kobiety. Zasługuje być obdarzony prawdziwą miłością i wsparciem. Ja nie zniszczę tej szansy, tak jak Ty to zrobiłaś wiele lat temu. Bo nie jestem egoistką i jego szczęście jest dla mnie priorytetem, chociażbym miała to przypłacić własnym. Dla Ciebie jest on jedynie zabawką, którą chcesz mi wyrwać, niczym rozkapryszona dziewczynka z piaskownicy. Ale prędzej to ja wydrapię Ci oczy, jeśli spróbujesz wtrącić się do naszego życia.
- Dziwne, że zrobiłaś się pewniejsza siebie po otrzymaniu pierścionka. - uśmiechnęła się ironicznie. - Strzeliłaś fochem, on Ci go dał i zapomniałaś o wszystkim. Tak łatwo Cię kupić.
- Aż tak Cię kuje w oczy? - uniosłam rozbawiona brew.
- Coś Ci powiem dziewczynko. - zbliżyła się do mnie. - Gdybyś nie była córeczką Emilio Butragueño, to mogłabyś tylko o tym pomarzyć. Dał Ci go, bo kto wie jak tatuś zareagowałby na Twoje złamane serduszko. Alvaro pożegnałby się szybciej z Madrytem niż by pomyślał.
- To Ty mnie posłuchaj. - warknęłam, robiąc krok w jej stronę. Zaskoczona błyskawicznie się wycofała. - Możesz sobie syczeć na prawo i lewo cokolwiek chcesz, ale ani słowa o moim ojcu. A teraz się wynoś.
- Bo co? - prychnęła.
- Bo to mieszkanie mojego narzeczonego, więc sobie nie życzę Twojej obecności tutaj. - uśmiechnęłam się do niej słodko. - Ale skoro mam Ci w tym pomóc. - wzruszyłam ramionami, po czym zdrową nogą strąciłam jej walizkę ze schodów ... wprost pod nogi wściekłego Alvaro. Jego zaczerwieniona twarz wręcz buchała furią. Kompletnie nie obchodziło mnie, co sądził o tym, co w tej chwili zrobiłam. Założyłam ręce na piersi, czekając aż cokolwiek powie.
- Alvaro ... to ... to jakaś wariatka! - wydukała Rosa.
- Nie będę z Tobą dyskutował. Słyszałaś co powiedziała moja narzeczona. - warknął, robiąc krok nad tą nieszczęsną walizką. Rosa wpatrywała się w niego zszokowana, gdy się do niej zbliżał. - Wynoś się stąd i z mojego życia.
- Ale ...
- Nati nie życzy sobie Twojej obecności tutaj. A po tym co usłyszałem, co insynuowałaś, nie chcę Twojej obecności w moim życiu. Żegnam. - pchnął mnie delikatnie w stronę wejścia do mieszkania. - Mojej przyjaciółki Rosy nie ma już od dawna. - dodał, zamykając z impetem drzwi. Przeczesał nerwowo swoje włosy, po czym spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Aż się skuliłam w sobie z wrażenia. - Mówiłaś, że nie potrafisz walczyć, a chciałaś jej wydrapać oczy. - uniósł brwi ku górze, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Wszystko pomieszałeś Odriozola. - wywróciłam oczami. - Nie walczyłabym, gdybyś nie mógł się zdecydować. A przecież udowodniłeś nie raz, że nie mam o co się martwić, więc musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.
- Raczej nogę. - parsknął.
- Zirytowała mnie! - oburzyłam się.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka wścieknięta jesteś niesamowicie seksowna? - zniżył głos, podchodząc do mnie bliżej. Wzruszyłam niewinnie ramionami, obserwując go uważnie. - A po za tym, jesteś niegrzeczna. Miałaś nie wychodzić z łóżka.
- Musiałam wymieść śmieci z naszego życia.
- Naszego. - uśmiechnął się, unosząc mnie za pośladki. Zaśmiałam się chwytając jego szyi. - Mam nadzieję, że nawet przez sekundę nie uwierzyłaś w te bzdury? - spojrzał mi uważnie w oczy, na co pokręciłam przecząco głową. - To nie prawda, że na mnie nie zasługujesz. Prędzej ja ...
- Shh. - przyłożyłam palec do jego ust. - Obiecałeś mi poranek marzeń. - uśmiechnęłam się zadziornie, co odwzajemnił. - Odwiozłeś dziecko, więc mamy całe mieszkanie dla siebie.
- Podczas mojej prezentacji powiedziałaś "Cała ta banda jest nienormalna. Przeciągną Cię na swoją stronę". Miałaś też na myśli siebie?
- Znasz mnie. - zachichotałam.
- Więc pasujemy do siebie idealnie.

***

Niestety, ale Nati musiała pożegnać się z warsztatami, ale za to wróciła stęskniona do domu i swoich najbliższych :) Przy okazji pokazała, że lepiej z nią nie zadzierać :)

Zostały jeszcze dwa rozdziały. A dokładniej jeden + epilog. Nie mam pojęcia kiedy to zleciało! A ja, cóż ... miałam się skupić na Saulu i Inez, ale straciłam kompletnie wenę. A to dlatego, że zaczęłam tworzyć coś innego i napisałam już 8 rozdziałów ;o Także raczej nie pożegnacie się z Nati i Leire :) Miałam opublikować prolog, ale jeszcze się wstrzymam!

(TAK/BAI)

czwartek, 22 listopada 2018

22. Stchórzył czy nie?

Poranek powitałam w ramionach Alvaro. Z uśmiechem obserwowałam jego spokojną podczas snu twarz. Nic się nie zmieniło, mogłabym tak zaczynać każdy poranek mojego życia.
Wtuliłam się twarzą w jego szyję, wdychając zapach jego perfum. Mruknął coś przed sen, lecz na szczęście nie uchylił swoich powiek. Dziś wieczorem czekał go lot do Hiszpanii, więc powinien dobrze wypocząć.
Jednak to co dobre, szybko się kończy. Zamek w drzwiach wejściowych zaskrzypiał, a do środka wparował Emilio, opowiadający coś Desiré z przejęciem. Zdezorientowany i obudzony tym hałasem Alvaro, podniósł głowę i spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem. Przyłożyłam palec do ust, prosząc go, aby był cicho.
- Co to jest? To nie moja bluza! - usłyszałam oburzony głos brata zza drzwi. Zachichotałam w poduszkę, czekając aż wpadnie z hukiem. - Natalia! Smarku, co to ma znaczyć?! - stanął nad nami z męską bluzą w rękach. 
- Hej. - uśmiechnął się do niego zaspany Alvaro. Emilio wpatrywał się w niego niczym w ducha, otwierając i zamykając usta na przemian. - To chyba moja własność. 
- No raczej. - wydukał speszony, oddając mu bluzę. - Z dwojga złego lepsze to, niż bokserki. To ja ... hmm ... może pójdę do Desiré? Zaparzę kawę. Dużo kawy. - mruknął wychodząc z mojego pokoju.
- I to tyle, jeśli chodzi o śniadanie do łóżka. - westchnęłam.
- Sądziłem, że wyciągnie mnie za uszy spod tej pościeli.
- Ciebie? - prychnęłam. - Przecież jesteś jego ulubionym szwagrem. Gdyby natknąłby się w takiej sytuacji na Saula w łóżku Leire, to dla zasady zrobiłby awanturę. - wyszłam niechętnie z łóżka, naciągając koszulkę. 
- Zauważyłem, że mają napiętą relację. Dlaczego?
- Mają dość nieciekawą przeszłość. - wzruszyłam ramionami. Chciałam mu wszystko wyjaśnić, jednak przerwało mi w tym niepewne pukanie do drzwi. Nacisnęłam klamkę, stając twarzą w twarz z Desiré.
- Macie ochotę zjeść z nami śniadanie? Zrobiłam tosty.
- Z chęcią. Za chwilę dołączymy. - odwzajemniłam jej uśmiech. Kiwnęła głową, uciekając do kuchni. - Jej tosty to mistrzostwo. - westchnęłam, spoglądając na Alvaro, który zapinał pasek od spodni. - Ugh, musisz być taki seksowny? - mruknęłam pod nosem.
Chwilę później pojawiliśmy się w kuchni, gdzie oficjalnie przedstawiłam Alvaro Desiré. Usiedliśmy na przeciwko nich, chwytając w ręce kubki z kawą. Emilio spoglądał na nas uważnie, przeżuwając powoli tosty swojej dziewczyny.
- Za tydzień gracie w ćwierćfinale z Bayernem. - zauważył. - Bez problemu pozwolili Ci opuścić treningi? - wbił w Alvaro swoje podejrzliwe spojrzenie. Przełknęłam z trudem tosta, zerkając niepewnie na Odriozolę.
- Za dobre sprawowanie dostałem dwa dni wolnego. - uśmiechnął się szeroko, jednak taka odpowiedź wcale nie zadowoliła Emilio. - Mieliśmy z Nati mały problem, który musieliśmy wspólnie rozwiązać.
- Jaki problem? Co za problem? Nati! - uderzył otwartą dłonią w blat stołu. - Ty chyba nie ...
- Potrafię się zabezpieczyć. - mruknęłam pod nosem. Rozbawiona Desiré zaczęła poklepywać go po plecach. Biedactwo się zakrztusiło. - To nasza prywatna sprawa, którą już rozwiązaliśmy, więc się nie martw. Real Madryt na tym nie ucierpi. Alvaro jest w dobrej formie.
- Nie wątpię! 

Dzisiejszego dnia miałam trzygodzinne zajęcia, z których chciałam zrezygnować. W końcu każdy może się gorzej poczuć, prawda? Jednak Alvaro stanowczo mi tego zabronił i osobiście odprowadził pod same drzwi teatru.
- Mogliśmy te trzy godziny poświęcić na coś innego. - mruknęłam naburmuszona niczym przedszkolak. - Co niby będziesz robił przez ten czas? Zgubisz się jeszcze!
- Wątpisz w moją orientację w terenie? - zaśmiał się. - Kochanie, Broadway jest ogromny. Niczym dojdę do końca tej ulicy, Twoje zajęcia się skończą.
- Będziesz czekał?
- Będę. - uśmiechnął nachylając się nade mną i czule całując w usta. Z przyjemnością oddałam pieszczotę, przytulając się do niego ostatni raz. - Uciekaj mała, bo się spóźnisz.
Zaśmiałam się na te słowa i posłusznie weszłam do teatru. Nie spodziewałam się jednak że wpadnę, i to dosłownie, na Jacqueline. Przez chwilę miałam wrażenie, jakby co najmniej stała przy drzwiach i podglądała.
- Uważaj. - warknęła.
- To Ty nie stój na środku drogi. - prychnęłam.
- Gdybyś zdjęła te irytujące różowe okulary ... - zakreśliła w powietrzu znak cytatu. - ...  to byś zauważyła, że istnieje świat po za Twoim.
- Czyli mnie podglądałaś. - zachichotałam idąc w stronę odpowiedniej sali. - Mów co chcesz, Jacqueline! Nie popsujesz mi dzisiaj humoru!

Zajęcia były dla mnie wyjątkowo udane. Wszystko wychodziło mi wręcz idealnie! Kate z Larsem chichotali za moimi plecami, rzucając dwuznacznymi aluzjami. Odpowiadałam im jedynie szerokim uśmiechem, próbując nie zwracać uwagi na wściekłą twarz Jacqueline.
Nie rozumiałam dlaczego dziewczyna aż tak bardzo mnie nie lubiła. Przecież mogłyśmy się mijać, nie wymieniając nawet jednym spojrzeniem. Nigdy nie zabiegałam o jej przyjaźń czy jakąkolwiek formę sympatii. Od początku wydawała mi się zadufana i samolubna, a ja takich ludzi po prostu nie trawiłam.
Starałam się ją jednak akceptować ze względu na Kate, która najgorszemu wrogowi dałaby drugą szansę. Dziewczyna nie rozumiała, że Jacqueline była po prostu niereformowana i każdemu starała się wbić przysłowiową szpilkę.
Nigdy nie obnosiłam się swoim szczęściem z Alvaro, a mimo to, zasiała we mnie ziarenko niepewności. Rozumiałam to że w przeszłości została zraniona, ale to nie był powód, aby obrzydzać innym życie.
Od samego początku pokazała, że nie potrafi zaakceptować porażki. Przyjechałam do Nowego Jorku, aby zdobyć większe doświadczenie i poznać nowych ludzi. Chorą rywalizację zostawiłam za sobą, w Rosji. Jacqueline była jedną z najlepszych baletnic w naszej grupie i codziennie starała się to udowodnić. Jednak gdy którakolwiek z nas była lepsza od niej, potrafiła wyjść z sali trzaskając drzwiami. To było dla mnie niepojęte, ponieważ to były tylko warsztaty, a nie casting do najgłośniejszego przedstawienia roku.

*

Nawet się nie zorientowałam, a nastał wieczór. Wraz z nim nadszedł czas odlotu Alvaro do Madrytu. Przygnębiona szłam przez lotnisko, trzymając go mocno za dłoń. Ten czas zdecydowanie za szybko minął. Wiedziałam, że powinnam być wdzięczna losowi za to, że wspaniałomyślnie podarował nam te dwa dni, jednak nie potrafiłam się pozbyć smutku z serca.
- Uszy do góry, teraz będzie już z górki. - uśmiechnął się do mnie, stając na przeciwko. Westchnęłam ciężko, wzruszając ramionami. - Nie ufasz mi, prawda? - spytał niepewnie.
- Co? Nie, nie ... to nie o to chodzi. - objęłam go w pasie. - Nie potrafię się z Tobą rozstawać na tak długo. Już nigdy więcej, rozumiesz? Przypnę się do Ciebie kajdankami po powrocie!
- Butragueño na obronie? Szok dla fanów. - zaśmiał się.
- Fakt, latasz po tym boisku jak torpeda. Prędzej byś mi tą rękę wyrwał, bo nie ma szans, abym dotrzymała Ci kroku. Jak to Arbeloa na Ciebie mówi?
- Flash. - wyszczerzył się.
- Muszę nadrobić ten serial.
- Kocham Cię, księżniczko. - szepnął, gładząc z czułością moje policzki, po czym wpił się w moje usta. Nasze języki otarły się o siebie, w pożegnalnym pocałunku. Poczułam jak Alvaro chwyta moją dłoń i wsuwa coś na palec.
- Co Ty ... - odsunęłam się na minimalną odległość.
- Wiesz, że jesteś dla mnie najważniejsza, prawda? - spytał, patrząc mi prosto w oczy. - I wiesz, że kocham Cię najbardziej na świecie, bo jesteś kobietą mojego życia? - kiwnęłam głową w odpowiedzi, czując jak łzy napływają mi do oczu. - A skoro powiedziałaś, że Twoim marzeniem jest mieć dzieci ze mną, co sprawiło mi ogromną radość, a ja pomyślałem o tym przed przylotem tutaj ... - uniósł moją dłoń, na której lśnił pierścionek. - Nie miej już wątpliwości, bo ja nie mam żadnych. Ale odpowiedź chcę usłyszeć po Twoim powrocie.
- Ale Alvaro ... - głos mi zadrżał.
- Będzie Ci przypominał, że ktoś na Ciebie czeka w Madrycie. I bardzo tęskni. I że nie ma na tym świecie kobiety, która miałaby jakąkolwiek szansę z Tobą. Bo żadna tego ode mnie nie dostanie tylko Ty, rozumiesz? - kiwnęłam głową ocierając łzy. - Musisz to dokładnie przemyśleć, żeby wszystkie wątpliwości zniknęły.
- Kocham Cię. - szepnęłam.
- Wiem o tym. - ucałował mój nosek. - Dlatego za jakiś czas chciałbym Cię nazywać moją królową, a miano księżniczki zachować dla kogoś innego, równie ważnego. - przytulił mnie mocno do siebie. Wzruszona pociągnęłam nosem, czując ogromną radość, która ogarnęła moją duszę. Nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa jak w tym momencie. 

Opuszkami palców ostrożnie dotykałam diamentu, który dumnie lśnił w pierścionku. Gdy zorientowałam się, co mam na palcu, poczułam dreszcz przepływający po moim kręgosłupie. Bo to był Tiffany!
Dowód tego, że Alvaro zawsze uważnie mnie słuchał. Dowód tego, że znał mnie jak mało kto i łatwo się domyślił, co miałam na myśli. Poczułam wyrzuty sumienia, ponieważ wydał na niego sporą kwotę. Jednak gdy zająknęłam się na ten temat, jedynie mnie uciszył, po czym pożegnał się z uśmiechem. Kochał mnie, spełniał moje marzenia, a ja miałam czelność mieć wątpliwości. Oczywiście miałam ku temu powody, jednak mimo wszystko było mi wstyd przed samą sobą. Zniknęły one wraz z jego pojawieniem się w Nowym Jorku, jednak to była dla mnie nauczka na dalsze życie. Nasze wspólne życie.
Dźwięk telefonu wyrwał mnie od wpatrywania się w cudo na moim palcu. Zaskoczona przeczytałam kto się do mnie o tej porze dobija. Przecież w Madrycie niedługo wstanie nowy dzień!
- Tato, czy coś się stało? - spytałam niepewnie.
- A czy musiało coś się stać, abym mógł zadzwonić do mojego najmłodszego dziecka?
- Przecież wiesz, że nie. - westchnęłam. - Dlaczego nie śpisz o tej porze? Nie mów mi tylko, że znowu siedzisz do rana nad papierami! - oburzyłam się.
- Cała mamusia. - mruknął pod nosem. - Właściwie to zrobiłem sobie przerwę i z uśmiechem spoglądam na zdjęcie z badania USG, które podesłała nam popołudniu Leire. Co raz bardziej dociera do mnie fakt, że za kilka tygodni zostanę dziadkiem. Uzmysłowiło mi to, że jesteście już dorośli. Że Ty jesteś dorosła, chociaż uparcie wmawiałem sobie, że jesteś jeszcze dzieckiem.
- Czy to ma związek z pewnymi plotkami?
- O Twojej ciąży? Asensio za bardzo dementował te rewelacje. Gdyby było w tych choć ziarenko prawdy, pierwszy by latał po Valdebebas z tą informacją. Po za tym, Alvaro odwiedził mój gabinet przed wyjazdem.
- Nic mi nie mówił. - zauważyłam zaskoczona.
- Nie mów mi, że stchórzył. 
- Ale przed czym?
- Pamiętasz jak powiedziałem Tobie i Twoim siostrom, że potencjalni kandydaci na waszych życiowych partnerów, mają najpierw poprosić mnie o zgodę na małżeństwo z wami? - przytaknęłam, przypominając sobie ów chwilę - Zawsze uważałem, że po tym geście poznaje się prawdziwego mężczyznę. A wiesz dlaczego? Bo nigdy wcześniej się tak nie denerwowałem, jak wtedy gdy stanąłem z Twoim dziadkiem twarzą w twarz. - wyznał, na co zachichotałam rozbawiona. Nie mogłam sobie wyobrazić kochanego dziadka Juana jako teścia z piekła rodem! - Zanim dokończę, odpowiedź ... stchórzył czy nie?
- Wsunął mi pierścionek na palec. - wyznałam rozbawiona. Reszta szczegółów miała pozostać pomiędzy mną i Alvaro. Za bardzo byłam ciekawa rozmowy mężczyzn mojego życia. - Ale przecież Alvaro nie wiedział, że ...
- Ani Alvaro, ani Saul nie wiedzieli, że to dla mnie bardzo ważne. A jednak odważyli się mnie o to zapytać. 
- Poprosił Cię o moją rękę? - szepnęłam zaskoczona.
- Wpadł bez pukania, niczym burza.
- Tajfun. - zaśmiałam się.
- Arbeloa ma rację nazywając go Flash. - mruknął, jednak wyczułam rozbawienie w jego głosie. - Lubię Alvaro, wiesz o tym. Jest młody, ale odpowiedzialny. Po za tym, widzę jak na Ciebie patrzy, jak się o Ciebie troszczy. Nie wiem co się pomiędzy wami stało, ale był bardzo zdesperowany, aby to naprawić. Wybrał Ciebie ponad wszystko, chociaż wiesz, że dla Realu Madryt musisz się poświęcić. 
- Tato przepraszam. To moja wina, że urwał się z treningów okłamując trenera.
- Ten klub rozumie potencjalne zostanie ojcem, ale następnym razem koniec z kłamstwami, jasne? Ten jeden jedyny raz się za nim wstawię.
- Dziękuję. - uśmiechnęłam się przez łzy.
- Jesteś szczęśliwa?
- Wiesz, dopóki go nie poznałam, szukałam ... sama nie wiedząc czego. Jakbym tańczyła w ciemności! Zdesperowana wmawiałam sobie różne rzeczy. A teraz jest inaczej. Chociaż czasami mam wrażenie, że na niego nie zasługuje.
- Już nie jesteś dzieckiem, Nati. - szepnął.
- Zawsze będę Twoim dzieckiem.

*

Dni mijały jeden za drugim, a ja starałam się z nich wycisnąć jak najwięcej. Dawałam z siebie wszystko na zajęciach, a wolne chwile spędzałam z Kate i Larsem na zwiedzaniu Nowego Jorku. Maj przywitał nas piękną pogodą. Aż chciało się żyć, gdy promienie słoneczne wpadały do mieszkania czy do sali treningowej.
Nasza grupa okazała się być najlepsza spośród wszystkich, stąd też dostaliśmy zaproszenia na casting do jednego z letnich przedstawień. Premiera miała odbyć się w sierpniu, co oznaczałoby mój dłuższy pobyt w Stanach. Jednak kolejny raz Alvaro zdecydował za mnie i poprosił Emilio, aby osobiście przypilnował moje pójście na to przesłuchanie. Oznajmił mi, że zaraz po zakończeniu sezonu dołączy do mnie i cały swój urlop spędzi w Nowym Jorku. Ze mną.
I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ta jędza Jacqueline. Za punkt honoru obrała sobie uprzykrzanie mi życia. Gdy niespodziewanie zobaczyła, jak Kate i Chloe zachwycają się moim pierścionkiem, wpadła w jakiś szał. Wysyczała mi prosto w twarz, że łatwo mnie kupić.
A potem było tylko gorzej, szczególnie że jedna z naszych nauczycielek pochwaliła moje umiejętności, dodając, że mam duże szanse w castingu. Jedyną osobą, której mogłam się wówczas zwierzyć była Kate, bo jako jedyna była w stanie ocenić tą sytuację. Czułam się o wiele lepiej, wiedząc że jest po mojej stronie. 

Na dzisiejszych zajęciach mieliśmy ćwiczyć układ, który był wymagany na przesłuchanie. Skupiona byłam jak nigdy. W końcu obiecałam to Alvaro. Wsłuchana w muzykę, stawiałam krok za krokiem. Czułam, że wychodziło mi to idealnie. Zresztą, sam uśmiech nauczycielki był tego dowodem.
Ustawiłam się do piruetu, po czym zaczęłam odliczanie. Jeden, drugi, trzeci, czwarty ... poczułam jak ktoś staje stopą na mojej własnej, doprowadzając do niebezpiecznego wygięcia się mojej kostki. Poczułam przeraźliwy ból. Zdezorientowana straciłam równowagę i zanim się zorientowałam, uderzyłam głową o coś twardego ... po czym straciłam przytomność.

***

Mam nadzieję, że dzisiejszy rozdział przyniósł wam wiele niespodzianek :) Wiecie, że lubię zaskakiwać!

sobota, 17 listopada 2018

21. Maite zaitut.

Prószący śnieg w marcu, byłby czymś niezwykłym w stolicy Hiszpanii. Jednak w Nowym Jorku zima nadal nie chciała odpuścić. Nie była tak przerażająca jak kilka tygodni temu, lecz ja nadal trzymałam się kurczowo moich rękawiczek i szalika, w którym chowałam pół twarzy.
- Śnieżyca? - prychnęła Kate patrząc z niepokojem za okno.
- Wewnątrz mnie. - mruknęłam przymykając swoją szafkę.
Od mojego powrotu do Stanów minęło parę dni. Nie odbierałam telefonów od Alvaro, nie reagowałam na jakąkolwiek formę kontaktu z nim. Nawet na Emilio wymusiłam nie wtrącanie się w nie swoje sprawy. Prosiłam Odriozolę o czas na przemyślenie wszystkiego, jednak nie uwzględniłam w owej prośbie, ile to dokładnie potrwa.
Torturowałam tym samą siebie. Miałam wrażenie, że muszę go dotknąć, poczuć, widzieć ... na nic to wszystko, skoro nie mogłam usłyszeć jego głosu, za którym niesamowicie tęskniłam.
- Natalia, wszystko w porządku? - z rozmyśleń wyrwała mnie Kate, kiedy szłyśmy w stronę wyjścia z teatru. - Ostatnio nie jesteś sobą. Coś się stało?
- To tęsknota! - zawył z tyłu Lars.
- Zamknij się! - syknęła.
- Albo przejrzenie na oczy. - rzuciła jadowicie Jaqueline. Zacisnęłam pięści, licząc w duchu do dziesięciu. Nie chciałam dawać jej satysfakcji, więc wstrzymałam nerwy na wodzy. Pchnęłam jedynie drzwi i wyszłam na zewnątrz, gdzie na całe szczęście przestał prószyć śnieg.
- Mam ochotę na pizzę ... wegetariańską!
- Jesteś niereformowany Lars. - mruknęła Kanadyjka. - Swoją drogą, sama być coś zjadła. Co Ty na to? - zwróciła się do mnie. Jedynie wzruszyłam ramionami, szukając w kieszeniach kurtki moich rękawiczek.
- Oh, premiera Króla Lwa! - znów zawył Lars. - Patrzcie tam! Jest już plakat! - z zainteresowaniem uniosłam głowę na drugi koniec ulicy, w poszukiwaniu odpowiedniego napisu. Sama byłam zaciekawiona tym musicalem i tylko czekałam, kiedy odbędzie się premiera.
Zamrugałam parę razy powiekami, sądząc że wzrok mnie myli. Bo to, że już kompletnie zwariowałam, było oficjalne. Nie mogłam po drugiej stronie widzieć Alvaro. Tęsknota za nim odbiła się na mojej psychice, powinnam jak najszybciej do niego zadzwonić!
Jednak omam wcale nie chciał zniknąć, a wręcz zeskoczył z murku na którym siedział. Dostrzegł mnie i nie odrywał ode mnie wzroku.
- O mój Boże! - wepchałam w Larsowe ręce swoją torbę.
- Może być i Bóg jak chcesz ...
Puściłam tą uwagę mimo uszu, po czym zbiegłam po schodkach. Przepychałam się pomiędzy ludźmi, wypatrując pomiędzy ich głowami charakterystycznych włosów. To nie mógł być omam. Po prostu nie mógł!
I nie był. Stał przede mną z uśmiechem, ale i niepewnym wzrokiem. Był tutaj. Na prawdę! Taki prawdziwy. Taki mój. Bo był mój!
- Cześć księżniczko. - szepnął. Więcej do szczęścia nie potrzebowałam. Ze śmiechem rzuciłam się na jego szyje, czując jak przytula mnie do siebie mocno.
- Co Ty tu robisz? - spytałam, chwytając jego policzki w swoje dłonie.
- Powiedziałaś, że są rzeczy ważne i ważniejsze, pamiętasz? - przyłożył swoje czoło do mojego. Przytaknęłam kiwnięciem głowy. - Ty jesteś dla mnie najważniejsza. Poprosiłem Julena o dwa dni wolnego z powodu ważnej prywatnej sprawy.
- Ale Alvaro ...
- Natalia, nie rób mi tego więcej, rozumiesz? - chwycił mnie za ramiona i spojrzał stanowczo w oczy. - Leciałem tutaj z duszą na ramieniu, nie wiedząc czego oczekiwać. Dlaczego mi nie powiedziałaś, że z samego rana musisz wracać? Dlaczego uciekłaś i nie odzywałaś się do mnie? Tak bardzo nie lubisz moich włosów, że chcesz abym je sobie wyrwał z nerwów?
- Kocham je. - szepnęłam.
- Więc dlaczego?
- Bo ... bo sama już nie wiem. - jęknęłam spuszczając wzrok. - Unikałeś mnie, a potem zobaczyłam Cię szczęśliwego z nimi i poczułam się taka ... zbędna! Byłam cholernie zazdrosna i wolałam się wycofać z taktem, niż robić sceny. Zresztą, nie potrafię walczyć, bo uważam że jeśli chłopak zainteresuje się inną, to znaczy że nigdy mu tak na prawdę na mnie nie zależało. - mruknęłam pod nosem, na co Alvaro westchnął ciężko. - Nie potrafię opisać tego jak się czułam. Chyba działałam pod wpływem negatywnych emocji.
- To moja wina. - objął mnie czule. - Powinienem od razu Ci o wszystkim powiedzieć.
- Powiedziałeś do mnie Natalia. - zauważyłam.
- Bo byłem cholernie poważny. - westchnął, odgarniając kosmyk włosów z mojego czoła. - Zresztą, to Twoje imię. Chciałbym kiedyś przysięgać Ci dość ważne rzeczy, więc będę musiał użyć pełnej jego wersji, prawda? - uśmiechnął się tajemniczo, na co moje serce mocniej zabiło.
- Ale ... o czym Ty ...
- Doskonale wiesz co mam na myśli. - ucałował moje usta.
- Ja serio myślałem, że biegnie kupić pierwsze bilety na to przedstawianie. - usłyszałam za sobą zdumiony głos Larsa. - A ona bezczelnie zdradza tego hiszpańskiego byczka z jakimś facetem! A ze mną nawet nie chciała iść na pizzę.
- Kompromitujesz się Lars. - zachichotała Kate. - Na dodatek jesteś w posiadaniu damskiej torby. Niczym Tinky Winky!
- Sama mi wepchała w porywie namiętności!
- Zamknij się już. Ekhem, Natalia? - odwróciłam się rozbawiona do moich znajomych. Kątem oka widziałam jak Alvaro uważnie się im przygląda, szczególnie paplającemu bez sensu Larsowi. - Co z tym jedzeniem? Oczywiście mam na myśli waszą dwójkę, bo nie trudno się domyślić do kogo się kleisz.
- Skąd wiesz kto to?
- Lars! - warknęła.
- Kate, Lars ... to jest właśnie Alvaro. Mój Alvaro. - uśmiechnęłam się do chłopaka, splatając nasze palce ze sobą. - Kochanie, to jest Kate i Lars z którymi chodzę na warsztaty.
- Szlag. - zaklął Lars pod nosem. - On mówi po angielsku? - zarumienił się uroczo, zawstydzony swoim wcześniejszym monologiem.
- Tak się składa, że w miarę. - odpowiedział mu Alvaro. Lars, gdyby tylko mógł, schowałby się za plecami rozbawionej Kate. - Hiszpański byczek? - uniósł brew ku górze, patrząc na mnie uważnie.
- Oh, to akurat moje słowa. - zachichotała Kanadyjka. - Musiałam jakoś odgonić Larsa od ...
- Dzięki Kate! - pisnął spanikowany.
Chcąc nacieszyć się Alvaro w samotności, odmówiłam wspólnego wyjścia na obiad. Lars nie potrafił utrzymać języka za zębami i gadał dość często głupoty. Nie chciałam, aby Odriozola coś źle zrozumiał. Wystarczyło nam niedomówień na jakiś czas.
Po za tym nie byłam głodna, a Alvaro marzył jedynie o kawie. Wstąpiliśmy więc do Starbucksa zamawiając dwie na wynos. Nowy Jork nagle stał się jeszcze bardziej piękny i magiczny, gdy szłam jego ulicami, trzymając Alvaro za rękę.
- I Julen bez problemu się zgodził?
- Hmm ... powiedzmy, że nagiąłem trochę rzeczywistość, nadając jej dramatyczny wydźwięk. - przyznał, uciekając przede mną wzrokiem.
- Powiedziałeś, że masz pogrzeb kota? - zaśmiałam się.
- Powiedziałem, że jesteś w ciąży. - na te słowa błyskawicznie zaczęłam ksztusić się kawą. - Znaczy, nieoficjalnie! - poklepał mnie zaniepokojony po plecach. - Musiałem coś wymyślić, prawda? Więc powiedziałem, że zadzwoniłaś do mnie spanikowana i podejrzewasz ciąże. A ja oczywiście nie mogę zostawić Cię samej w takiej sytuacji.
- Dziękuję Ci bardzo za troskę, Odriozola! - zironizowałam. - Czy Ty zapomniałeś w jakim klubie grasz?! Z jakimi paplami dzielisz szatnię?! Już cały Madryt wie o mojej domniemanej ciąży! O Boże ... tatuś też! - pisnęłam spanikowana.
- Właściwie to był pomysł Asensio. - podrapał się po czuprynie.
- Czemu mnie to nie dziwi! - prychnęłam.
- Obiecuję jakoś im to wszystkim wyjaśnić. Twojemu ojcu też. - obiecał, po czym położył dłonie na moich biodrach. Westchnęłam zarzucając swoje na jego szyję. - Bo czyż nie ważne, że jestem teraz tutaj? Z Tobą?
- Głuptas z Ciebie. - zaśmiałam się patrząc wprost w jego oczy. - Maite zaitut. - wyszeptałam. Zaskoczonymi tymi słowami uchylił usta, lecz nie wydobył się z nich żaden dźwięk. - Chyba dobrze to powiedziałam?
- Idealnie. - ucałował z czułością moją skroń. - Kto Cię tego nauczył?
- Zimowe wieczory w Nowym Jorku są długie, więc dobrze mieć pod ręką materiały do nauki języka baskijskiego. - wzruszyłam niewinnie ramionami. - A Ederra znaczy piękna, prawda? Tylko teraz nie wiem czy to chodziło o mnie, czy widok na Zatokę. - uśmiechnęłam się zadziornie.
- Zuri buruz hitz egin nuen, nire printzesa.
- To za trudne jeszcze! - jęknęłam.
- Mówiłem o Tobie księżniczko. - pacnął mnie w nosek.
- Najwyższa pora udać się do mojego mieszkania. Nie mogę Cię targać po całym Nowym Jorku, w sumie tej ulicy Desiré mi jeszcze nie ... - przerwałam natrafiając wzrokiem na szyld, który spowodował uderzającą we mnie falę gorąca. - Nie wierzę, to nie może być ... - szepnęłam.
- Co takiego?
- Tiffany! - pisnęłam.
- Że co? - Alvaro spojrzał na mnie zdezorientowany.
- Nigdy nie słyszałeś o Śniadaniu u Tiffany'ego? To nasz ukochany film! Znaczy mój i Maite. - wyjaśniłam ciągnąc go za rękę na drugi koniec ulicy. - O mój Boże, on tu na prawdę jest. - wydukałam stojąc obok wystawy. - Gdybym znalazła prawdziwy dom, w którym czułabym się jak u "Tiffany’ego".  - wyszeptałam z uśmiechem.
- Kochanie, to jest sklep jubilerski.
- Ugh, nic nie rozumiesz Odriozola. - wywróciłam oczami. - Ale jesteś mężczyzną, więc Ci to wybaczam.
- Oh, dziękuję bardzo. - zaśmiał się. - Chociaż byłoby miło, gdybyś mi wyjaśniła, czym ten jubiler różni się od innych, skoro stoisz przed wejściem z lśniącymi oczami.
- Bo chodziła tu Holly? - odpowiedziała, jednak Alvaro uniósł brwi ku górze. - Główna bohaterka tego filmu. To zabawne, bo kochała to miejsce, ale uważała że noszenie brylantów przed czterdziestką jest wulgarne. Była naiwna i głupiutka, a po za tym była damą do towarzystwa. - wzruszyłam ramionami. - I nie mów jubiler bo to takie ... prostackie!
- Zwariowałaś. To chyba tęsknota za mną.
- Fajnie być największą szajbuską, wśród szajbusów.
- Nati ...
- Powiedziała to Holly. - zaśmiałam się. - Razem z Maite marzyłyśmy, że będziemy takie eleganckie i niezależne jak Holly Golightly. Że przygarniemy, jak ona, bezdomnego kota, któremu też nie nadamy imienia. I będziemy odwiedzać Tiffany'ego, ale tylko po to, aby nacieszyć oczy tymi wszystkimi pięknymi rzeczami. A jedyną rzeczą, którą będziemy nosić z tego sklepu to ... - przerwałam czując, że się zagalopowałam.
- To?
- Babska tajemnica!

Godzinę później stałam w kuchni, przygotowując dla nas kolacje. Alvaro udał się do łazienki, aby odświeżyć się po podróży. Czułam lekkie wyrzuty sumienia związane z jego wagarami, ale nie mogłam ukryć uśmiechu, który za nic nie chciał zniknąć z mojej twarzy. Brakowało mi tej rutyny, jego ramion, zapachu cudownych męskich perfum, artystycznego nieładu na głowie ... brakowało mi jego obecności.
Obiecałam sobie jedno. Koniec z ucieczkami! Nie miałam zamiaru dawać Rosie pola do popisu. Nie pozwolę jej zniszczyć naszego szczęścia.
- Mogliśmy coś zamówić. - poczułam jak ramiona Alvaro obejmują moją sylwetkę. Uśmiechnęłam się pod nosem, odkładając nóż, którym kroiłam pomidory.
- Nie smakuje Ci moja kuchnia? - spytałam zadziornie.
- Uwielbiam ją. - wyszeptał do mojego ucha, nadgryzając je lekko. - Ale czas, który poświęcasz na gotowanie, mogłabyś poświęcić mi.
- Nie miał Ci kto plecków umyć, co?
- Miałem nadzieję, że zaproponujesz wspólną kąpiel, jednak musiałem zadowolić się prysznicem. - przybrał smutną minkę, co wywołało moje rozbawienie. Podałam mu talerze z kolacją, wskazując na pobliski stolik.
- Jeśli będziesz grzeczny. - puściłam mu oczko, siadając na przeciwko i podając sztućce. - Musimy jednak ustalić zasady, Odriozola. - zastrzegłam, na co spojrzał na mnie uważnie. - Masz mi mówić wszystko, jasne? Nie chcę znów się poczuć zbędna albo nie godna zaufania.
- Przepraszam. Nie wiedziałem jak Ci o tym powiedzieć. To miały być tylko dwa dni, ale badania się przeciągnęły. Manolo był tym wszystkim wykończony, nie miałem serca odesłać ich do hotelu. - wyznał. Słuchałam go uważnie, grzebiąc widelcem w jedzeniu. - Z każdym dniem było co raz trudniej, na dodatek Rosie nikt z najbliższych nie chciał pomóc. Abril była na mnie wściekła i kazała natychmiastowo powiadomić Cię o tej sytuacji. Jednak za każdym razem tchórzyłem. Wiedziałem jak to przyjmiesz. - westchnął ciężko, przeczesując swoje włosy. - Ale sytuacja dobiegła końca. Wtedy, gdy przyjechałaś, odbierałem ich ze szpitala. Czekałem z Manolo na Rosę, która rozmawiałam z lekarzem. Kolejnego dnia mieli wrócić do San Sebastian.
- Ale najpierw pojawiłam się ja. - szepnęłam.
- Nati, gdybym tylko wiedział, że przyjedziesz ...
- Sama Ci nie pozwoliłam, abyś spędził ze mną ten czas. Polubił Cię i na pewno byłoby mu przykro, gdybyś nie dotrzymał obietnicy. To tylko dziecko.
- Kocham to Twoje dobre serduszko. - uśmiechnął się.
- Wszystko w porządku z jego zdrowiem?
- Na całe szczęście tak. - westchnął. - Lekarze w Baskonii nie mogli zdiagnozować, co dokładnie mu dolega. Wystraszyli nawet Rosę białaczką, ale po serii badań w stolicy okazało się, że jego stan wcale nie jest taki poważny.
- Cieszę się. Polubiłeś go, prawda?
- Owszem, to bardzo wesoły i bystry chłopiec. - uśmiechnął się pod nosem. Kiwnęłam w odpowiedzi głową, próbując się skupić na jedzeniu. - Nati, wszystko w porządku? Zmarkotniałaś.
- Tak, wszystko w porządku.
- Spójrz na mnie. - poprosił, więc to zrobiłam. - To, że polubiłem tego chłopca, nie oznacza że mam zamiar być jego ojcem. Pomogłem Rosie jako przyjaciel, o czym doskonale wie.
- Wiem o tym, po prostu ... - zagryzłam dolną wargę. Alvaro cierpliwie czekał aż dokończę. - Gdy zobaczyłam Cię z tym chłopcem, z Rosą, poczułam się zazdrosna bo ... bo to moich dzieci masz być tatusiem. - szepnęłam, spuszczając speszona głowę.
- Słucham?
- Nie ważne, skończyłeś? - wstałam ze swojego miejsca, wyciągając dłonie po talerze. Alvaro jednak był szybszy i sekundę później stał na przeciwko, trzymając mnie za biodra.
- Powtórz. - poprosił łagodnie.
- Byłam zazdrosna ...
- Nie to Nati. - zaśmiał się.
- Ugh, moim marzeniem jest, abyś w przyszłości był ojcem moich dzieci. Znaczy ... naszych. - mruknęłam z bitym w podłogę wzrokiem. - I chyba w ich imieniu byłam zazdrosna ... co ja w ogóle wygaduję! - jęknęłam zażenowana.
- Kochanie. - uniósł z czułością mój podbródek, po czym spojrzał w oczy. - To najpiękniejsze wyznanie miłości, jakie kiedykolwiek mógłbym usłyszeć.
- Ale dopiero za jakiś czas, dobrze?
- Kiedy będziesz chciała i ile będziesz chciała. - zaśmiał się, obejmując mnie mocno i całując w skroń. - Kota też Ci znajdę, żebyś była jak ta cała Holly. Ale profesji nie zmieniaj, dobrze?

Wanna wypełniona wodą i pianą, przygaszone światło, zapalone wokół świeczki i nasza dwójka wymieniająca się namiętnymi pocałunkami. Dłonie sunęły zmysłowo po ciałach, badając nawzajem znajome miejsca. Po łazience roznosiły się odgłosy naszych westchnień i stłumionych jęków rozkoszy, będących dowodem naszego oddania.
Alvaro pewnym ruchem pociągnął mnie na siebie. Otarłam się o niego przygryzając dolną wargę. Nasze stęsknione ciała połączyły się w jedno, wywołując w moim sercu euforię. Nie spiesząc się nigdzie, powolnymi ruchami zbliżaliśmy się na szczyt największej rozkoszy. A gdy ten moment nastąpił, wtuliłam się mocno w jego ramiona, pojękując z przyjemności.
- Maite zaitut, printzesa. - wyszeptał, próbując unormować oddech.
- Ja Ciebie też kocham. - odpowiedziałam, kładąc dłoń na jego sercu. Stał się całym moim światem, bez którego nie wyobrażałam sobie dalszego życia.

***

Moja droga Violin Finnigan, za Twój postulat "Alvaro musi stanąć na głowie, lecieć do tego cholernego Nowego Jorku i na kolanach błagać Nat o zrozumienie. Od czego ma te cholerne zarobione miliony?!", nie pozostaje mi nic innego jak dedykować Ci ten rozdział :) Myślę, że dobrze wydał te miliony! ^^

Maite zaitut = Kocham Cię.

(Nati jeszcze nie raz "zacytuje" Holly)

wtorek, 13 listopada 2018

20. Są rzeczy ważne i ważniejsze.

Dwanaście godzin to dużo czy mało? To pytanie zadawałam sobie przez cały lot ze Stanów do Madrytu. Nie byłam typem człowieka, który dostając palec, chce od razu całą rękę. Nawet godzina w ramionach Alvaro po dwumiesięcznym "detoksie" brzmiała jak najcudowniejsza rzecz pod słońcem.
Z Desiré rozstałam się na lotnisku, grzecznie obiecując, że zjawię się w tym samym miejscu następnego ranka. Niczym Kopciuszek uciekający z balu! Byłam jej ogromnie wdzięczna za tą nieoczekiwaną propozycję.
Podekscytowana, przeskakiwałam co drugi stopień w kamienicy Alvaro. Od Asensio, którego niewinne podpytałam, dowiedziałam się, że piłkarze mają dziś wolny dzień. Zapukałam więc pewnie w drzwi, czekając aż właściciel mi łaskawie otworzy. Nic się jednak takiego nie wydarzyło.
Westchnęłam ciężko wyciągając telefon. I to tyle jeśli chodzi o niespodziankę. Musiałam go natychmiast namierzyć, oznajmiając, że czekam pod drzwiami. Jeden sygnał, drugi, trzeci ... znów poczta głosowa. Z irytacją usiadłam na schodach prowadzących na wyższe piętro, nadal próbując się do niego dodzwonić. W pewnej chwili miałam wrażenie, że odrzuca połączenia, co było przecież absurdalne!
Wybrałam więc numer do Asensio, potem do Mariano i Isco. Z żadnym z nich nie było Alvaro. Zaczęłam się denerwować, a czas uciekał. Abril była w San Sebastian, więc nie było sensu nawet jej fatygować.
Po ponad godzinie, usłyszałam jak drzwi prowadzące do kamienicy trzaskają, a dziecięcy głos rozbrzmiewa po całej klatce. Oderwałam zmęczoną głowę od ściany, nie chcąc wyglądać jak bezdomna, czekająca na jakąkolwiek łaskę.
- Wujku, a obejrzysz ze mną Króla Lwa? Wszystkie części?!
- Jeśli takie jest Twoje życzenie. - dreszcz przeszedł po moich plecach, słysząc rozbawiony głos Alvaro. Po chwili ich zobaczyłam. Odriozola szedł z małym chłopcem na rękach, który mówił do niego podekscytowany, a za nimi szła uśmiechnięta młoda kobieta. Błyskawicznie ją rozpoznałam.
- Obiecujesz?
- Obiecuję.
- Słyszałaś mamusiu?!
- Słyszałam, słyszałam. - zaśmiała się Rosa. - Mam rozumieć, że życzą sobie ponowie popcorn? - spytała. Stanęli pod drzwiami, nie dostrzegając mnie. Zresztą, nie miałam siły aby się ruszyć, bądź cokolwiek powiedzieć. W szoku spoglądałam na obrazek szczęśliwej rodziny.
- Popcorn! - pisnął mały. Alvaro postawił go na podłogę i podniósł głowę. Wprost na mnie. Uśmiech błyskawicznie zniknął z jego twarzy, a w oczach pojawiła się panika. Nie takiej reakcji spodziewałam się na swój widok.
- Nati. - wydukał.
- Przepraszam, przyszłam nie w porę. - odchrząknęłam, wstając ze swojego miejsca. - Alvaro, przekaż proszę Abril, aby odniosła klucze do mojego mieszkania Leire. I ... jeśli są tu jakieś moje rzeczy to też. - dodałam wymijając ich z ogromnym bólem w sercu. Bezlitosne łzy cisnęły się do moich oczu, lecz nie chciałam się poniżyć i je ukazać.
- Nati, proszę poczekaj. - chwycił za mój nadgarstek, który błyskawicznie wyrwałam. Kątem oka dostrzegłam jak Rosa znika z synem za drzwiami jego mieszkania. - Proszę Cię, daj mi wszystko na spokojnie wytłumaczyć.
- Co chcesz mi tłumaczyć? - prychnęłam. - Że postanowiłeś jednak zostać tatusiem jej dziecka? Nie potrzebuję szczegółów! Ufałam Ci jak ta ostatnia idiotka. - pociągnęłam nosem, stawiając pierwsze kroki na schodach.
- Wiem jak to wygląda, ale błagam Cię Nati, daj mi wytłumaczyć! - błyskawicznie ruszył za mną. - Nie zdradziłem Cię w żaden sposób z Rosą, nigdy bym tego nie zrobił! - z impetem pchnęłam drzwi wychodząc na zewnątrz. - Dla mnie liczysz się tylko Ty!
- Więc co ona tu robi?! - wrzasnęłam.
- Poprosiła mnie o pomoc. Musiała zatrzymać się kilka dni z Manolo w Madrycie. Mały jest chory, co drugi dzień robią mu badania, jednak ze względu na brak miejsc w szpitalu nie mógł tam zostać. Co miałem zrobić?
- Wynająć jej hotel? - prychnęłam. - Sam mówiłeś, że Cię skrzywdziła i chciała wykorzystać. Nadal to robi! Czy Ty tego nie widzisz? Nic się nie zmieniło, nadal chce żebyś zajął się nią i tym dzieckiem!
- Jest chory, zrozum to!
- Tak samo będziesz mi się tłumaczył, gdy któregoś dnia zdecydujesz się być z jego mamusią?! Dla jego dobra?! Bo przecież jest chory! - zironizowałam. - Bardzo mi przykro z tego powodu, ale wykorzystywanie choroby własnego dziecka dla swoich korzyści jest żałosne!
- Nati, ja jej tylko pomagam. - jęknął.
- Więc pomagaj dalej, droga wolna! - wskazałam na drzwi. - Tylko mnie w to nie mieszaj, bo nie mam zamiaru być niczyją kochanką! Zresztą, już teraz odrzucasz moje połączenia, bo miło spędzasz z nimi czas, więc wszystko jest dla mnie jasne. - mój głos się załamał.
- Byłem z nimi w szpitalu ...
- Rozumiem. - otarłam spływające po policzkach łzy. - Nie będę Ci więcej zawracała głowy. Masz ważniejsze rzeczy na głowie. Nie będę Ci stała na drodze. - odwróciłam się na pięcie, chcąc stąd jak najszybciej stąd pójść. Postawiłam pierwszy krok, jednak kolejny uniemożliwiło mi szarpnięcie. Alvaro odwrócił mnie gwałtownie i zamknął w swoich ramionach.
- To masz problem Nati, bo ja nie zamierzam Ci pozwolić odejść. - wyszeptał do mojego ucha. Pociągnęłam nosem, kompletnie się poddając. - Kocham Ciebie i tylko Ty się dla mnie liczysz, rozumiesz? Nie jako kochanka, tylko kobieta mojego życia, zapamiętaj to raz na zawsze. Unikałem Cię, to prawda. Ale robiłem to z bólem serca, bo nie wiedziałem jak mam Ci powiedzieć o całej tej sytuacji. Wiedziałem, że będziesz wściekła i zazdrosna. Nie mogłem jej jednak zostawić na lodzie. Ale ta sytuacja dobiega końca, bo jutro Manolo ma ostatnie badania. A potem wracają do San Sebastian. - pogładził z czułością moje mokre policzki.
- Jutro. - mruknęłam pod nosem.
- A Ty do kiedy zostajesz?
- Jeszcze ... jakiś czas. - wzruszyłam ramionami. Dotarło do mnie, że moje plany związane ze spędzeniem tych kilku godzin z Alvaro legły w gruzach. Obiecał chłopcu maraton filmowy w ostatni wieczór w stolicy. I choć byłam o to ogromnie zazdrosna, a serce ogarniał przeraźliwy ból, nie chciałam być taka jak Rosa. Sprzeciwiając się temu, zraniłabym dziecko. Niewinne dziecko, którego własna matka wykorzystywała dla własnych celów. - Wracaj na górę. Jestem zmęczona podróżą.
- Odprowadzę Cię, a jutro wpadnę z samego rana i zjemy razem śniadanie, dobrze? Tylko proszę Cię, nie bądź już na mnie zła.
- Pójdę sama. Muszę przemyśleć parę rzeczy. - szepnęłam.
- Ale Nati ...
 - Są rzeczy ważne i ważniejsze Alvaro, a ja ... nie mam tej pewności, którą z nich w praktyce jestem. - spojrzałam na niego załzawionymi oczami. - Kocham Cię i wiem, że Ty mnie też, ale już któryś raz nie mówisz mi wszystkiego. Nie wiem czy nie jestem osobą godną zaufania, czy ...
- Kochanie nie mów tak, bo to nie jest prawdą!
- Zaczynam odczuwać wątpliwości, rozumiesz? - pociągnęłam nosem. - Przede mną jeszcze cztery miesiące w Stanach, nie wiem czy będę miała po co tutaj wracać, skoro po dwóch ona potrafiła Cię zmanipulować. A może nadal jest dla Ciebie ważna, bo mimo że tak bardzo Cię zraniła, Ty nadal starasz się jej pomóc, zaniedbując przy tym swoje życie.
- Nie robię tego dla niej.
- Chcę w to wierzyć, ale mam wrażenie, że zeszłam na drugi plan. Pominięta i nie ważna. Gdy zobaczyłam was razem, szczęśliwych ... chyba potrzebuję czasu, aby to wszystko przemyśleć. Przespać się z tym.
- Jutro rano do Ciebie przyjdę i porozmawiamy, dobrze? - pogładził mój policzek. Uśmiechnęłam się niemrawo w odpowiedzi. Wiedziałam doskonale, że nie będzie żadnej rozmowy. - Jeśli potrzebujesz w tej chwili samotności, to Ci ją dam. Ale nie poddam się tak łatwo i nie pozwolę Ci odejść, wiedząc że mnie nadal kochasz. Nie z takiego powodu!
- Oczywiście, że Cię kocham. - szepnęłam.
- A ja kocham Ciebie księżniczko. Nigdy bym Cię nie zdradził. - nie mogąc się powstrzymać, przybliżyłam się do niego, aby złożyć na ustach pełen tęsknoty pocałunek. Oddał go błyskawicznie, mocno mnie obejmując. Był to też pocałunek na pożegnanie, ponieważ mieliśmy zobaczyć się dopiero za cztery miesiące. O ile się zobaczymy ...

*

Nie wróciłam do mieszkania. Prosto udałam się do hotelu, w którym zatrzymała się Desiré. Od wypadku poinformowała mnie o takim szczególe, jakim był numer jej pokoju. Stanęłam więc przed odpowiednimi drzwiami z duszą na ramieniu. Zapukałam niepewnie, mając nadzieję że powróciła już biznesowej kolacji.
Otworzyła mi zaskoczona, w samym szlafroku. Włosy miała wilgotne, co dało mi do myślenia, że wyrwałam ją z łazienki.
- Nati?
- Mogę tu zostać? - spytałam niepewnie.
- Jasne. - otworzyła szerzej drzwi, abym mogła wejść do środka. Czułam na sobie jej zaniepokojone spojrzenie. - Co się stało?
- To nie był odpowiedni moment na moje odwiedziny. - szepnęłam, siadając na kanapie. Dziewczyna momentalnie zajęła miejsce obok mnie. - Tak bardzo chciałabym iść teraz do Leire i się do niej przytulić. Ale nie chcę jej denerwować i niepokoić bo potrzebuje spokoju. - wyznałam drżącym głosem.
- Nati, daleko mi do którejkolwiek z Twoich sióstr, ale mogę spróbować w jakimś stopniu Ci je zastąpić. - chwyciła mnie delikatnie za dłoń. - Po prostu mi zaufaj i powiedz co się stało. Spróbujemy coś na to zaradzić.
Powoli, słowo po słowie, opowiedziałam jej całą historię o Rosie. Tak jak podejrzewałam, nawet Desiré była oburzona jej zachowaniem. W głowie mi się nie mieściło, że można być aż taką egoistką. Alvaro był jej potrzeby jedynie wtedy, gdy miała kłopoty. Oczywiście było mi przykro z powodu choroby chłopca, ale to nie byłego przyjaciela powinno się obciążać czymś takim. Już nie raz odrzuciła pomoc Alvaro, a potem bezczelnie sobie wymyśliła, że zaopiekuje się on nią i jej dzieckiem. Gdyby go kochała, próbowałabym ją zrozumieć. Jednak to nie miłością do chłopaka się kierowała.
- Dlaczego mu nie powiedziałaś, że jutro wracasz?
- Znalazłby się pomiędzy młotem, a kowadłem. - westchnęłam ciężko. - To tylko dziecko, Desiré. Niewinne dziecko. Zrobiłoby mu się przykro, gdyby Alvaro nie dotrzymał danej mu obietnicy. Wyszłabym na egoistkę, a nie chcę być taka jak Rosa. Po za tym, potrzebuję przemyśleć wiele rzeczy.
- Jednak mu wierzysz. - zauważyła. - Wierzysz w to, że nadal Cię kocha i o jakiejkolwiek zdradzie nie ma mowy.
- I właśnie dlatego nie rozumiem, dlaczego nie powiedział mi o wszystkim, a jedynie unikał, dając powody do niepokoju.
- Bo szalałabyś z zazdrości. Może myślał, że ta sytuacja skończy się szybciej, niż się zaczęła? Sama wspominałaś, że byli przyjaciółmi. Może nadal ma do niej sentyment i chce jej pomóc z powodu ich przeszłości. Ale to nie zmienia faktu, że on już dawno ruszył ze swoim życiem i to Ty jesteś jego priorytetem.
- Czuję wątpliwości. - pociągnęłam nosem.
- A jednak nadal mu wierzysz. - zauważyła. - Potrzebujesz spojrzenia na to wszystko z dystansu. Daj sobie kilka dni, a potem z nim porozmawiaj. - poradziła, podając mi szklankę z wodą. -  Zresztą, jestem pewna, że nie wytrzymasz długo. Dlatego masz jeszcze szansę na to, aby się z nim zobaczyć.
- Już się z nim pożegnałam. - szepnęłam.


Alvaro.

Gdy zapytałeś o to, do kiedy zostaję w Madrycie, odpowiedziałam że jakiś czas. Nie określiłam się wystarczająco i w chwili gdy czytasz tą wiadomość, jestem prawdopodobnie nad Oceanem Atlantyckim. Te dwanaście godzin miało inaczej wyglądać. Miałam być egoistką i mocno wtulić się w Twoje ramiona, nie oddając Cię światu. I chociaż sprawia mi to ogromny ból, nie potrafię tego zrobić. Kocham Cię i w jakiś sposób wierzę w to, że Ty mnie też. Jednak poczucie bycia zbędną w Twoim życiu spowodowało, że pojawiły się w moim sercu wątpliwości. Muszę je przetrawić i z dystansu spojrzeć na to wszystko. Sądzę, że obydwoje tego potrzebujemy. 


Twoja Nati.



*

- Jak było? - zapytał wyszczerzony Emilio.
- Spoko. - mruknęłam pod nosem, wymijając go w drzwiach. Miałam nadzieję, że prześpię cały lot do Nowego Jorku, jednak dręczące mnie myśli, wcale mi w tym nie pomagały. Wprost przeciwnie! Skutkiem tego, wyglądałam jak zombie i w sumie czułam się podobnie.
- Dzwonił Alvaro. - poinformował mnie.
- Co? - wydukałam, odwracając się do niego niepewnie.
- Był jakiś dziwny, ale to pewnie przez tęsknotę. - wywrócił oczami. - Prosił, abyś natychmiast do niego oddzwoniła.
- Na chwilę obecną, nie mam o czym z nim rozmawiać.
- Że co? - zmarszczył zdezorientowany brwi. - Co się stało?
- To jest sprawa pomiędzy nami, jasne? Nie wtrącaj się, nie wypytuj, a jak będzie dzwonił, to powiedz że to Ciebie nie dotyczy. A teraz Cię przepraszam, ale jestem wykończona i potrzebuję snu. - zamknęłam mu drzwi przed nosem, po czym rzuciłam się ze łzami w oczach na łóżko.

***

Zdradzę wam, że nie poznałyście historii o Rosie bez powodu :)

Skończyłam pisać to opowiadanie, więc zostały mi same publikacje. Będzie mi brakowało pisania o tym tajfunie :)