sobota, 29 września 2018

10. Donostia jest piękna.

Kolejnego dnia mama Alvaro poprosiła nas, abyśmy zrobili dla niej zakupy. Było to na pewno ciekawsze zajęcie, od spędzania czasu w towarzystwie ukochanej babuni. I chyba taki zamysł miała pani Amaya. W każdym bądź razie, zabraliśmy ze sobą Abril i Daniela, udając się do centrum San Sebastian.
Trzymając w rękach kartkę, czytałam głośno nazwy produktów, które piętnastolatka szukała na półkach i wrzucała do wózka. Kierowcą owego pojazdu był Odriozola, który znudzony przeglądał Instagrama. Typowy facet!
- Dlaczego mam to odnieść? - oburzył się Daniel, stojąc z żelkami w dłoniach. Alvaro  bez słowa zmierzył go surowym wzrokiem. - Mama powiedziała, że mogę sobie wybrać jedną słodką rzecz!
- Wiesz, że jeden misiowy żelek ma w sobie łyżeczkę cukru? - spytał jego starszy brat, unosząc brew ku górze. - Nie będę miał Twoich zębów na sumieniu.
- To moje zęby, nie Twoje!
- Podziękujesz mi w przyszłości, gdy będziesz podrywał laski na swój zniewalający uśmiech. A teraz proszę mi to odnieść na półkę i wybrać sobie coś innego. - wskazał palcem odpowiedni kierunek. Daniel posłał mu mordercze spojrzenie, lecz o dziwo posłusznie wykonał polecenie.
- Terrorysta. - mruknęłam.
- Nie wierzę, że Twoje rodzeństwo pozwalało Ci na wszystko, tylko dlatego że jesteś najmłodsza. - spojrzał na mnie znad swojego telefonu. - Kiedyś zrozumie, że robię to dla jego dobra.
- Mam rozumieć, że na Ciebie laski też lecą z powodu zniewalającego uśmiechu? - stanęłam obok niego, zakładając ręce na piersi.
- Też. - wyszczerzył się.
- Oh, a ja myślałam, że to z powodu tej szopy. - poczochrałam go, na co niespodziewanie chwycił mnie za ręce, okręcając w ten sposób, abym plecami oparta była o jego tors. Dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie, a na ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Każdy, kto raczy się zburzyć mój artystyczny nieład na głowie, ginie. - wyszeptał do mojego ucha, drażniąc je swoim oddechem. Nie musiałam ginąć z jego rąk, wystarczyło że mnie torturował!
- Co Ty mi możesz zrobić, Odriozola? - droczyłam się z nim.
- Na przykład ... - puścił moje ręce, kładąc swoje na mojej talii. Mój oddech przyspieszył, a w podbrzuszu poczułam ciepło. - ... to! - połaskotał mnie, na co zgięłam się w pół piszcząc.
- Było się zamknąć w pokoju, a nie robić przedstawienie na pół sklepu. - rzuciła Abril, nie odrywając wzroku od czytania kartki. Odskoczyłam speszona od Odriozoli, poprawiając bluzkę. On jedynie się wyszczerzył, chwytając za wózek.
Daniel wrócił z jakimiś ciastkami w dłoniach, pokazując je Alvaro z obrażoną miną. Straszy brat kiwnął w ramach zgody i wrzucił do wózka.
- Alvaro? - cała nasza czwórka odwróciła się w stronę źródła głosu. Nieznajoma kobieta zbliżała się do nas z szerokim uśmiechem, skierowanym do Odriozoli. On sam wydał się być speszony, ale przywitał z nią uprzejmie. - Czyżby kilka dni wolnego? Tak dawno Cię nie widziałam!
- Wykorzystałem ten czas, aby odwiedzić rodzinę. Trudno mi w ostatnim czasie wyrwać się ze stolicy. - przyznał, na co pokiwała ze zrozumieniem głową. - A co słychać u państwa?
- Cóż, bez zmian. - zaśmiała się. - Rosa również przyjechała na kilka dni z Sevilli. Nawet jest tutaj ze mną, ale poszła do działu kosmetycznego. - dodała, rozglądając się w poszukiwaniu owej osoby. Alvaro jakby się spiął na tą wiadomość. - A może wpadniesz do nas na kawę? Dawniej wręcz nie opuszczałeś naszego domu!
- To wspaniały pomysł. - za nią stała dziewczyna, z uśmiechem skierowanym do mojego przyjaciela. Zmierzyłam ją uważnym spojrzeniem, czując się głupio w jeansowych spodniach z podartymi kolanami oraz w trampkach. Owa Rosa, jak się domyśliłam, wyglądała rewelacyjnie w zwykłej szarej sukience. A po chwili, ku mojej irracjonalnej złości, wisiała na szyi Alvaro.
- Miło Cię widzieć. - uśmiechnął się do niej uprzejmie. Odsunęła się od niego na minimalną odległość, lecz nadal trzymała dłoń na jego ramieniu.
- Chyba nie odmówisz rozmowy i kawy swojej przyjaciółce? - zerknęłam zaskoczona na Abril, która jedynie wywróciła oczami. - Moja mama upiekła Twoje ulubione ciasto. Jakby Cię wyczuła!
- Przepraszam, ale jestem zmuszony odmówić. Zaplanowałem ten weekend już jakiś czas temu, po za tym, muszę komuś pokazać nasze miasto. - spojrzał z uśmiechem w moją stronę. Zaskoczone kobiety, dopiero teraz zauważyły moją obecność. - Może innym razem. - chwycił za rączkę od wózka i podszedł do mnie.
- Alvaro ... możesz iść. - wydukałam, nie chcąc stać mu na drodze do odwiedzenia starych znajomych. Może i byłam zazdrosna, ale owa Rosa mogła być dla niego ważną osobą. W końcu od tak nie nazwałaby się jego przyjaciółką. - Najwyżej spędzę ten czas z Abril.
- Nie ma mowy. - uśmiechnął się, obejmując mnie ramieniem.
- Ale to nie problem. - spuściłam wzrok, aby nie wyczytał z moich oczu czegoś, co mogłoby doprowadzić mnie do zażenowania. - Mnie masz na co dzień w Madrycie. A to Twoja przyjaciółka.
- Ty jesteś moją przyjaciółką. - powiedział dobitnie. Uśmiechnęłam się niemrawo na te słowa, obserwując jak uprzejmie żegna się ze znajomymi.

*

Szliśmy obok siebie uliczkami miasta. Alvaro opowiadał mi historie związane z napotykanymi zabytkami bądź ciekawymi miejscami. Przysłuchiwałam się temu z zainteresowaniem, jednak dziwne uczucie przygnębienia nie chciało mnie opuścić.
Zazdrość. Poczułam zazdrość w towarzystwie Rosy. Nie wiedziałam co łączyło ową dziewczynę z Alvaro, ale sama jej obecność sprawiła, że wyobraziłam sobie same czarne scenariusze. Tak, jakby miała mi go odebrać. Co było śmieszne, ponieważ on nigdy nie był mój.
Przykre myśli nawiedziły moją głowę. Prędzej czy później będę zmuszona do poznania jego potencjalnej dziewczyny. Bo przecież tylko się przyjaźniliśmy! A ja byłam jedynie przyjaciółką ... która z każdym dniem zakochiwała się w nim co raz bardziej.
To zabawne, ale stara Nati nie miałaby z tym żadnych problemów. Dawniej, gdy chłopak mi się spodobał, po prostu mu to okazywałam. Mimo iż za każdym razem dostawałam kosza. Na samą myśl, aby dać jakikolwiek znak Alvaro, czułam panikę. Bałam się jego odtrącenia. Podświadomie czułam, że w jego przypadku nie przyjęłabym tego dobrze. Co się więc zmieniło? Dojrzałam?
Musiałam pogodzić się ze smutną prawdą. Prędzej czy później nasza przyjaźń nie będzie mogła być kontynuowana.  Nie będę w stanie cieszyć się jego szczęściem. A po za tym, która dziewczyna zaakceptowałaby przyjaciółkę u boku swojego ukochanego?
- Nati? - poczułam jak kładzie dłoń na moim ramieniu. Zatrzymałam się, spoglądając na niego zdezorientowana. - Co się dzieje? Mówię do Ciebie, a Ty nie odpowiadasz.
- Przepraszam, zamyśliłam się. - odchrząknęłam.
- Straciłaś humor w sklepie. - zawyrokował, patrząc na mnie uważnie. - Posłuchaj, przyjechaliśmy tutaj razem. Skoro one zaprosiły tylko mnie, choć dałem im szansę zaproponowania abyśmy przyszli obydwoje, to nie mam zamiaru psuć swoich planów, które obejmują pokazanie Ci mojego życia.
- To Twoja przyjaciółka.
- Przyjaciółka. - prychnął. - Kiedyś nią była. Gdy byliśmy dzieci. Ale ludzie się zmieniają, ich drogi się rozchodzą. To już nie jest ta sama Rosa, z którą uwielbiałem biegać po mieście. Z tą obecną nie chciałbym się przyjaźnić.
- Więc dlaczego zachowywała się tak, jakby nic się nie zmieniło w waszych relacjach? - spytałam zaciekawiona.
- Może nareszcie zrozumiała błędy, które popełniła i chce je naprawić. Jednak na wiele rzeczy jest już po prostu za późno. - wzruszył ramionami, po czym usiadł na murku, klepiąc miejsce obok siebie. Bez wahania je zajęłam, czekając na dalszą część jego historii. - Przyjaźniliśmy się od czasów szkolnych. Jej rodzice mnie uwielbiali, czego byłaś świadkiem przed południem. Pani Clara zawsze żartowała, że powinniśmy być parą. I to prawda, w pewnym okresie czasu miałem wrażenie, że czuję do niej coś więcej. Ale wyjechała na studia do Andaluzji, a gdy wróciła po pół roku, nie była już tą samą Rosą. - przeczesał dłonią swoje włosy. - W głowie jej były tylko imprezy, czyste szaleństwo. Żyła dniem dzisiejszym. Jej matka prosiła mnie, abym jakoś na nią wpłynął. Starałem się, na prawdę. - spojrzał na mnie z determinacją. Niepewnie chwyciłam go za dłoń, dając pozwolenie, aby splótł nasze palce ze sobą. - Zarywałem noce, aby ją pilnować, skutkiem czego byłem nieprzytomny na treningach. Prosiłem, błagałem ... nawet groziłem, że zerwę naszą przyjaźń. A ona wręcz śmiała mi się w twarz.
- Nie zasługiwała na to. - szepnęłam. - Albo po prostu miała problem, którego się wstydziła. Ludzie różnie reagują.
- Jakbyś tam była. - uśmiechnął się smutno. - Tygodnie mijały, a ona nie wracała do Sevilli. Zawsze gdy ją o to pytaliśmy, mówiła że wzięła Urlop dziekański, aby przemyśleć kilka spraw. Że ten kierunek to jednak nie jest to. Po jakimś czasie okazało się, że została wywalona ze studiów. Nie poznaliśmy powodu.
- Nie rozumiem jednego. - zmarszczyłam czoło. - Powiedziałeś, że już nie jest Twoją przyjaciółką. A z Twojej opowieści wynika, że byłeś z nią w najgorszym okresie i nie odwróciłeś się od niej
- Któregoś dnia, przyszła do mnie zapłakana. To wtedy wyjawiła mi prawdę o studiach. Powiedziała, że kompletnie sobie z tym nie radzi. Zdawała sobie sprawę z tego, że rani wszystkich wokół. Że rani mnie. - westchnął ciężko. - Wyznała wówczas, że mnie kocha, że zawsze mnie kochała, ale nigdy na mnie nie zasługiwała. Nie wiedziałem, co mam o tym myśleć. Powiedziałem, że porozmawiamy o tym na spokojnie. A ona ... zmieniła się. Od tak! - strzelił palcami . - Przestała imprezować. Zaczęła szukać pracy, a przynajmniej tak nam się wydawało.
- Ale? - zerknęłam na niego niepewnie.
- Była w ciąży. - parsknął. - I potrzebowała ojca dla swojego dziecka. - zacisnął wargi w wąską linię, a ja uchyliłam zaskoczona usta. Spodziewałam się w sumie wszystkiego, ale nie czegoś takiego!
- Jak się o tym dowiedziałeś?
- Jej matka znalazła zdjęcie USG i zapytała ją przy mnie, kto jest ojcem. A wiesz co zrobiła Rosa? - zaśmiał się nerwowo. - Spojrzała na mnie z prośbą w oczach. Chciała, żebym powiedziałem, że to ja nim jestem!
- To egoistyczne z jej strony. - oburzyłam się.
- Zrozumiałem wówczas smutną prawdę. Rosa, z którą się przyjaźniłem, już dawno nie istnieje. Tamtego dnia, gdy wyszedłem wściekły z jej domu, widzieliśmy się po ostatni raz. Do dzisiaj. - wyjaśnił. - Od czasu do czasu widywałem jej matkę, do której nadal mam szacunek i darzę ją tą samą sympatią. To od niej wiedziałem, że Rosa urodziła syna i wróciła do Sevilli.
- A dzisiaj? Z jakiego powodu Cię zaprosiły? - spytałam, czując lekkie poddenerwowanie.
- Myślę, że jej matce zależy, abyśmy się pogodzili. W końcu tyle lat się przyjaźniliśmy. - wstał, ciągnąc mnie za sobą. - Ale to nie jest możliwe, bo ja mam już swoje życie. A po za tym, muszę Ci pokazać resztę San Sebastian, a w tym tempie nie zdążymy zwiedzić najważniejszego miejsca! - uśmiechnął się.
- Czyli?
- Niespodzianka!

 *

Nigdy więcej zwiedzania z Odriozolą. Nie i koniec! Ten człowiek czyha na moje życie! Jednego dnia postawił mnie przed żarłocznym połykaczem kostek cukru, a teraz kazał wspinać się po stromej górce ... zapewne, żeby mnie z niej zrzucić! Cofam wszystko co powiedziałam o jego uroku. To bestia z przystojną twarzą!
Dyszałam niczym pociąg mknący przez tory, a on bezczelnie się ze mnie śmiał. Dobrze, że chociaż okazywał jako takie miłosierdzie i co jakiś czas podawał mi pomocną dłoń. Inaczej już dawno sturlałabym się w dół!
- Nienawidzę Cię, Odriozola. - wysapałam.
- Zmienisz zdanie, gdy zobaczysz najpiękniejszy zachód słońca. - rzucił przez ramię. - Dlatego rusz swoje zgrabne cztery litery, bo się spóźnimy. - dodał, na co prychnęłam rozjuszona. Po chwili jednak rumieniec zalał moją twarz, gdy zrozumiałam sens jego słów.
Po kilku minutach oraz pokonaniu kilku metrów w górę, Odriozola stanął na skalnym szczycie niczym Krzystof Kolumb. Jedynie flagi Hiszpanii mu brakowało w ręce! Ja dosłownie padłam obok jego nóg, dziękując Bogu, że to już koniec.
- Wyglądasz niczym niewolnica w haremie. - zauważył rozbawiony, spoglądając na mnie z góry.
- Szkoda tylko, że Tobie daleko do Sułtana. - odpyskowałam.
- To była propozycja? - poruszał charakterystycznie brwiami.
- Ugh, nienawidzę Cię. I jesteś nienormalny. - mruknęłam podnosząc się z jego pomocą. Otrzepałam spodnie z piachu, po czym wyprostowałam obolały kręgosłup. Cholera jasna, jestem baleriną, a nie Alpinistką! Oczywiście miałam to powiedzieć głośno, jednak głos mi zamarł na widok przed oczami.
Przede mną rozciągał się przepiękny widok na Zatokę La Concha Bay i Ocean Atlantycki. A za moimi plecami ... magiczne San Sebastian budziło się do nocnego życia. Uchyliłam z wrażenia usta. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi, zanurzając się w Oceanie. Alvaro miał rację! To był najpiękniejszy zachód słońca jaki miałam przyjemność oglądać w swoim życiu.
- Nadal mnie nienawidzisz? - spytał szczerząc się do mnie.
- Cicho bądź, psujesz tą chwilę!
- Oj chodź tu! - chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął za sobą. Usiadł na krawędzi, klepiąc miejsce obok siebie. Niepewnie poszłam w jego ślady. - Donostia jest piękna. - wyszeptał.
- San Sebastian. - poprawiłam go.
- Donostia. - wytknął mi język.
- Ugh, miałeś nie mówić do mnie po baskijsku, Basku! Dobrze wiesz, że wtedy nic nie rozumiem. - oburzyłam się, jednak uśmiech wkradł się na moje usta. Prawda była taka, że lubiłam gdy czasami się zapominał i wkradał baskijskie słowa w swoją wypowiedź. Ten zabawy dialekt wymawiany jego głosem wywoływał u mnie gęsią skórkę. A dzisiaj miałam przyjemność usłyszeć to kilka razy.
- Nie chciałabyś się nauczyć? - spojrzał na mnie uważnie.
- Żebyś się ze mnie śmiał, tak jak Raquel i Emilio, gdy próbowałam powiedzieć kilka zdań po rosyjsku? - uniosłam brew ku górze. - Chyba nie mam takiego talentu jak Leire.
- W Rosji również starałaś się używać tego języka? - zapytał, na co kiwnęłam niepewnie głową. Starałam, to zbyt dużo powiedziane. Po kilku tygodniach potrafiłam wymówić kilka najprostszych zdań. - I Rosjanie się z Ciebie śmiali?
- No ... nie?
- Masz odpowiedź. - uśmiechnął się. - Sądzę, że Twoje rodzeństwo raczej śmiało się z samego języka, a nie z Ciebie. Dlatego jeśli będziesz chciała przyswoić najstarszy język w Europie, to służę pomocą. - puścił mi oczko. - I wcale nie będę się śmiał!
- Ok, więc powiedz coś po baskijsku. - spojrzałam na niego uważnie. - Coś ... o wiem! Coś co pierwsze przyjdzie Ci do głowy w tym momencie. - uśmiechnęłam się do niego zachęcająco. Alvaro zmierzył mnie uważnym spojrzeniem, po czym odwrócił swój tajemniczy wzrok ku ostatnich promieni słonecznych.
- Ederra ...  - wyszeptał.
- Co to znaczy?
- Masz teraz motywację, aby nauczyć się tego języka. - westchnął, po czym na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. - Tylko nie pytaj mojej siostry, ani nie wpisuj w translatorze. To ma różne definicje, więc musisz zrozumieć co miałem na myśli.
- Alvaro, miała być pierwsza myśl. - wywróciłam oczami.
- Uwierz mi, dość często o tym myślę.

***

Powoli, bardzo powoli, zbliżamy się do rozwiązania zagadki o ofierze :) Kto pomoże Nati odgadnąć tożsamość tajemniczego wielbiciela? Co ją do tego pchnie? Kim będzie owa osoba, którą zdążyliście już "poznać" przez ostatnie 10 rozdziałów? Zaskoczę was czy wprost przeciwnie? Cierpliwości!

Kolejny rozdział będzie "przełomowy" w relacjach Nati i Alvaro także już teraz zapraszam :)


sobota, 22 września 2018

9. Zakochasz się w nim.

Weekend w San Sebastian. Brzmi cudownie i magicznie. Jednak z każdym kilometrem, który zbliżał nas do celu, czułam co raz większe poddenerwowanie. Co jeśli rodzina Alvaro źle zrozumie nasz przyjazd? Od kiedy to chłopak zaprasza na weekend swoją przyjaciółkę? I chce ją przedstawić swojej rodzinie? Wystarczy że moi najbliżsi spoglądali na mnie z pobłażaniem, nie mogąc zrozumieć, że jedyne co mnie łączy z Odriozolą, to zwykła przyjaźń. Że takie coś istnieje!
Z okazji przerwy reprezentacyjnej, piłkarze dostali kilka dni wolnego. Alvaro chciał wykorzystać ten czas odwiedzając swoją rodzinę. Mimochodem zaproponował mi, abym mu towarzyszyła.
- Brudny jestem? - kącik jego ust delikatnie się uniósł. Jego głos kompletnie wyrwał mnie z rozmyśleń. - Patrzysz na mnie od dobrych kilku minut. - zauważył zgodnie z prawdą. Spoglądałam na jego profil. To, jak w skupieniu prowadził samochód. Wszyscy faceci, z którymi miałam przyjemność jeździć, byli wariatami za kierownicą. Oprócz mojego tatusia oczywiście! No i Saula, ale podejrzewałam że wolał nie narażać się Leire.
- Po prostu się zamyśliłam. - posłałam mu uśmiech. - Ostatnim razem w San Sebastian byłam na wycieczce szkolnej. I w sumie nic nie pamiętam, oprócz tego, że Javi przykleił gumę do włosów Maite.
- Dlaczego? - uniósł zaskoczony brew.
- Taki podryw. - wzruszyłam ramionami. - Po za tym, nie wiem czy się dobrze ubrałam. - zerknęłam na jeansowe spodnie, czarny top i trampki.
- Nati, moi rodzice nie rozciągną z tej okazji czerwonego dywanu, więc suknia balowa oraz szpilki są zbędne. - rzucił rozbawiony, na co wywróciłam oczami. - Po za tym, już jesteśmy. - skręcił niespodziewanie na podjazd.
Zaskoczona spojrzałam na spory dom, przed którym zaparkował. W starym hiszpańskim stylu, z ogromną zielenią wokół ... taki elegancki, taki piękny, taki przytulny! Z cudowną werandą, na której aż chciało się spędzać wieczory. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia.
- To Twój rodzinny dom? - wydukałam, na co przytaknął wyciągając kluczyki ze stacyjki. - O mój Boże, jedyne czego tu brakuje to czerwonego dywanu. - Odriozola zaśmiał się pod nosem, wyskakując z samochodu. Poszłam niepewnie w jego ślady, nadal nie odrywając wzroku od posiadłości. Mój dom, przy tym, wydawał się być aż zbyt nowoczesny. Wręcz zimny!
- Nati, mucha Ci zaraz wleci do ust. - zauważył rozbawiony. Chciałam mu odpyskować, jednak drzwi wejściowe się uchyliły i stanęła w nich matka Alvaro. Zmierzyła mnie uważnym spojrzeniem, po czym podeszła się przywitać. - Mamo, poznaj Nati. - Alvaro chwycił mnie delikatnie za łokieć. - A raczej tą słynną Natalię, o której cały czas mówi Abril.
- Nie przesadzaj. - mruknęłam pod nosem. - Bardzo mi miło panią poznać. Mam jedynie nadzieję, że mój przyjazd nie jest dla państwa problemem.
- Absolutnie nie. - posłała mi uśmiech. - Przyjaciele Alvaro są mile widziani w tym domu. Po za tym, już przygotowałam Ci gościnny pokój. Abril wręcz nie mogła się doczekać waszego przyjazdu, ale razem z Pablo i Danielem ... - zerknęła niepewnie za siebie. - ... jakby to powiedzieć ... ewakuowali się. - posłała Alvaro spojrzenie pełne aluzji.
- Nie! - jęknął. - Błagam, powiedz że to nie jest to, o czym myślę.
- Nie uciekniesz. - syknęła ostrzegawczo. - Już Cię widziała przez okno.
- Coś się stało? - spytałam niepewnie, spoglądając na Alvaro i jego rodzicielkę. Chłopak przeczesał nerwowo włosy. A minę miał jakby szukał drogi ucieczki. - Może to rzeczywiście nie była odpowiednia pora abym ...
- To nie o Ciebie chodzi, Nati. - westchnął ciężko. - Po prostu moja babcia przyjechała z niezapowiedzianą wizytą. A ona jest ... dość specyficzna. - chwycił mnie niespodziewanie za rękę i pociągnął za sobą. Zaskoczona zerknęłam na nasze złączone dłonie. - Przywitamy się, przedstawię Cię i zwiewamy.
- Babcia nie powinna być sympatyczna? - spytałam niepewnie.
- Znasz bajkę o Czerwonym Kapturku? - zerknął na mnie, gdy stanęliśmy przed drzwiami. Kiwnęłam pewnie głową. - Więc moja babcia w ten historii jest złym wilkiem. Zapamiętaj, nie bierz do siebie tego, co będzie mówiła. A raczej krytykowała. - westchnął ciężko, po czym otworzył przede mną drzwi.
Weszłam niepewnie do przytulnego holu, który prowadził wprost do przestronnego salonu, połączonego z kuchnią i jadalnią z długim stołem. Wnętrze również zrobiło na mnie wrażenie, jednak nie mogłam zbytnio się rozejrzeć, ponieważ wzrok stojącej na środku kobiety, sprawił że wręcz zamarłam. Wyglądała niczym sobowtór Cher! Oczywiście po wszystkich operacjach plastycznych. Jej surowa postawa oraz krytyczny wzrok, aż kipiał zimnem. Nie dziwiłam się rodzeństwu Alvaro, że po prostu zwiali. Ciekawiło mnie jedynie, czyją matką była owa elegancka kobieta.
- Babciu. - głos Alvaro był pewny, jednak nie wyrażał żadnych ciepłych emocji. Zrobiło mi się przykro, ponieważ ja rzucałam się z radości na szyję moich dziadków.
- Tyle razy wam mówiłam, że macie tak do mnie nie mówić. - rzuciła jakby od niechcenia, nawet na niego nie patrząc. A dlaczego? Bo jej wzrok skanował moją sylwetkę z góry na dół! Aż zimny dreszcz przeszedł po moim kręgosłupie. - A to ... - uniosła idealnie wydepilowane brwi ku górze.
- To Natalia. Moja przyjaciółka.
- Przyjaciółka. - prychnęła, uśmiechając się kpiąco. - Tak to teraz nazywacie?
- Skoro powitanie mamy już za sobą, to zabieram Nati do stadniny. - pchnął mnie delikatnie w stronę wyjścia. Jego mama posłała mi przepraszające spojrzenie, po czym zajęła się swoim gościem. Aż poczułam wielkie pokłady współczucia dla niej. Jednak sama chciałam stamtąd jak najszybciej uciec!
- Alvaro? - spytałam niepewnie, gdy jechaliśmy samochodem w tylko jemu znanym kierunku. Nie wyglądał na zadowolonego. Złość wręcz z niego kipiała! - Co się przed chwilą wydarzyło?
- Poznałaś moją babcię. - zironizował ostatnie słowo. - A przynajmniej tak zwracaliśmy się do niej do chwili, aż nasz dziadek nie opuścił tego świata. Wtedy oznajmiła, że mamy mówić jej po imieniu, bo przecież żadną babcią nie jest. Co nie przeszkadza jej wtrącać się do naszego życia. I krytykować. Wszystko! - zacisnął dłonie na kierownicy.
- Spokojnie. - szepnęłam i zaskakują samą siebie, położyłam swoją dłoń na jego kolanie, lekko ściskając.
- Przepraszam Cię. - westchnął. - Jak zawsze wszystko zepsuła.
- Przecież jeszcze nie zacząłeś mi pokazywać San Sebastian. - uniosłam brew ku górze, uśmiechając się do niego. Po chwili odwzajemnił gest. - Więc, dokąd jedziemy? Wspomniałeś coś o stadninie?
- Miałem Ci przedstawić mojego przyjaciela.
- Pracuje w stadninie? - spytałam zaciekawiona, na co jedynie się uśmiechnął tajemniczo. - Maite trenowała jeździectwo! Dość często z nią chodziłam, ale obserwowałam z daleka.
- Dlaczego z daleka?
- Bo ... sama nie wiem. - wzruszyłam ramionami. - Chyba się boję koni. Emilio mnie nastraszył gdy byliśmy mali. Powiedział że kopią i ... gryzą. - wyznałam, na co Alvaro wybuchł głośnym śmiechem. - To wcale nie jest śmieszne, Odriozola!
- Zapewniam Cię, nie gryzą. - zaparkował przed ogromnym budynkiem. - Zresztą, mój przyjaciel zmieni Twoje postrzeganie wobec tych wspaniałych zwierząt.
Szłam obok niego, rozglądając się na boki. Co chwilę ktoś nas zaczepiał, witając z Alvaro. Doszłam do wniosku, że musiał tu dość często przebywać, skoro znał każdego. Nie dziwne, że zawarł tu przyjaźń.
Zresztą, cały kompleks zrobił na mnie dość spore wrażenie. Kilka padoków, na których ujeżdżano konie, dwie ogromne stajnie, rodem wyciągnięte z latynoskich seriali z ranczem w tle, a w oddali ... uchyliłam z wrażenia usta, gdy zobaczyłam szybko mknącego konia z dżokejem, na imitacji toru wyścigowego.
- Ojej! - rozczuliłam się na widok dwóch małych chłopców, prowadzących na uprzęży dwa kucyki. Nie mogli mieć więcej jak sześć lat!
- Podoba Ci się? - spytał Alvaro, uśmiechając się do mnie.
- Gdy wspomniałeś o stadninie, inaczej wyobraziłam sobie to miejsce. Myślałam raczej o stajni, w której trzyma się konie i jakimś wybiegu dla nich. A tu ... - machnęłam dłonią. - Jestem pod wrażeniem. To jakaś szkółka? - wskazałam na chłopców, którzy pod czujnym okiem instruktora, wdrapali się na kucyki.
- Wszystkiego po trochu. Tutaj dzieci uczą się jeździć na koniach, oczywiście maluchy zaczynają od kucyków. Prowadzone są również terapie dla tych niepełnosprawnych. Dorośli również mogą się nauczyć. - puścił mi oczko, jednak ja gwałtownie pokręciłam głową. - A co najważniejsze ... szkolone są tu konie do wyścigów.
- A Twój przyjaciel? Czym się zajmuje?
- Sam Ci odpowie, gdy go przyprowadzę. Poczekasz? - spytał. Kiwnęłam ochoczo głową, opierając się o zagrodę wybiegu. Zafascynowana obserwowałam naukę chłopców. To był wręcz uroczy widok!
Zawsze podziwiałam Maite za odwagę. Był czas, kiedy poważnie myślała o jeździectwie, jednak w późniejszych czasach jej priorytety się zmieniły. Co nie oznacza, że odstawiła to całkowicie. To nadal było jej hobby. Często towarzyszyłam jej w wyprawach do stadniny, jednak wolałam się trzymać z dala od koni.
- Zastanawiasz się, czy nie zapisać się na lekcje? - rozbawiony głos Alvaro wyrwał mnie ze wspomnień. Szybko poprawiłam potargane włosy, po czym odwróciłam się z uśmiechem ... który został gwałtownie zamieniony na przerażoną minę.
- O Boże. - szepnęłam cofając się.
- Też zastanawiałem się nad tym imieniem, jednak Piorun bardziej do niego pasował. - wyszczerzony Odriozola pogładził po grzywie konia, który stał obok niego. Zszokowana wpatrywałam się w ogromne zwierze. Był piękny ... ale tak samo przerażający! A gdy prychnął ... aż podskoczyłam!
- To jest Twój przyjaciel? - wydukałam.
- Tak. To jest Piorun. - poklepał konia, który jakby zniecierpliwiony, zaczął dreptać w miejscu. - Jest jednym z naszych najlepszych koni wyścigowych. A po za tym, jest bardzo przyjazny i łagodny.
- Łagodny? Nazywa się Piorun, jest koniem wyścigowym i patrzy na mnie jakby chciał mnie ugryź ... kpisz ze mnie Odriozola!? - prawie pisnęłam z oburzenia.
- Nati, konie nie gryzą. - zaśmiał się, łapiąc za uprzęż. - Oczywiście, o ile nie robisz im krzywdy. Chodź za nami, musi sobie trochę pobiegać.
Poszłam ... ale z dwadzieścia metrów z tyłu! Niepewnie stanęłam przy zagrodzie, obserwując jak Piorun zaczyna biegać wokół wybiegu, a stojący w środku Alvaro, trzyma za lejce. Uśmiechał się szeroko i coś do niego mówił. To rzeczywiście wyglądało jak przyjaźń, ponieważ zwierze wydawało się go słuchać. Po prostu niesamowite. Poczułam dziwne, ale przyjemne uczucie ciepła, które spowodował ten widok. Aż uśmiech sam pojawił się na mojej twarzy.
- Możesz usiąść na zagrodzie! - zawołał Alvaro, nie odrywając wzroku od Pioruna. Niepewnie wdrapałam się na drewniany płotek, wygodnie się usadawiając. Tymczasem koń się zatrzymał. Mój przyjaciel podszedł do niego i z czułością pogładził grzywę. Przez chwilę miałam wrażenie, że Piorun na prawdę chce go ugryźć, ale jedynie otarł się swoim pyskiem o policzek Alvaro. Ten się roześmiał, po czym go przytulił. Wzruszenie chwyciło mnie za gardło.
- Nie. - wydukałam, gdy stanął po chwili przede mną i wyciągnął ręce.
- On koniecznie chce Cię poznać. - zachęcał.
- Powiedział Ci to? - zaśmiałam się nerwowo. - Boję się.
- Nati, przecież nie ryzykowałbym gdybym nie miał tej pewności, że nic Ci nie zrobi. Zaufaj mi, nie pozwolę zrobić Ci krzywdy. - zapewnił. Niepewnie oderwałam się od zagrody, co wykorzystał, ponieważ chwycił mnie za biodra i postawił na padoku.
Przyczepiłam się jego ramienia, na co rozbawiony pociągnął mnie w stronę konia. Szłam wręcz na trzęsących się nogach, ale po chwili doszłam do wniosku, że zachowuje się idiotycznie. Alvaro miał rację. Nie ryzykowałby, gdyby to zwierze miało mnie ugryź!
- Co mam zrobić? - spytałam niepewnie, gdy stałam nie dalej jak pół metra od konia. Alvaro sięgnął do kieszeni, wyciągając z niej dwie kostki cukru. - Chyba żartujesz!
- Wiesz jak zdobyć serce dziecka? Trzeba mu kupić jakąś słodycz bądź zabawkę. Z końmi jest podobnie, chociaż im wystarczy kostka cukru. - wyjaśnił, jednak ja nadal nie byłam przekonana do tego pomysłu. - Wyciągnij dłoń, ale pamiętaj żeby trzymać ją płasko. Będzie miał łatwiej chwycić.
- Papa Floro wywali Cię na zbity pysk z klubu, gdy stracę choć jeden palec. - ostrzegłam, na co jedynie się zaśmiał. - Nie żartuję Odriozola.
- Zakochasz się w nim. - wyszeptał, kładąc dłonie na moich biodrach, po czym odwrócił w stronę konia. - Wyciągnij dłoń. - poinstruował. Raz kozie śmierć! Wyciągnęłam lekko trzęsącą się dłoń w stronę pyska zwierzęcia. Miałam wrażenie, że spojrzał mi prosto w oczy, swoimi ciemnymi i pięknymi ślepiami. Bo na prawdę był piękny!
Jak zahipnotyzowana spoglądałam jak nachyla się nad moją dłonią, po czym ostrożnie chwyta te dwie nieszczęsne kostki, łaskocząc moją skórę. Uśmiechnęłam się szeroko, ponieważ to uczucie było niesamowite. Jednak po chwili koń prychnął, a ja z piskiem odskoczyłam do tyłu, wprost na klatę Alvaro, który objął mnie rozbawiony dla poczucia bezpieczeństwa.
- Właśnie Ci podziękował. - wyszeptał, muskając swoim oddechem moje ucho. A ja zamarłam, czując jak moje serce przyspiesza, a w brzuchu zaczynają szaleć przysłowiowe motyle. Zdezorientowana uniosłam wzrok na jego twarz. Coś było zdecydowanie nie tak!
Nagle wydał mi się być obcy. Sprawiło to, że zaczęłam inaczej na niego reagować. Na jego dotyk, który zaczął w przyjemny sposób parzyć moją skórę. Na jego zapach, który w zmysłowy sposób zaczął drażnić mój nos. Mój oddech przyspieszył, a w podbrzuszu poczułam przyjemne ciepło.
- Nie ugryzł Cię ...
- Że co? - wydukałam zachrypniętym głosem.
- Mówię, że Cię nie ugryzł. - pacnął mnie w nos i puścił. Poczułam nagłe i niespodziewane rozczarowanie. - Masz ochotę na niego wsiąść?
- Myślę, że mam dość wrażeń na dzisiaj. - przeczesałam nerwowo włosy. - Może innym razem. - wzruszyłam ramionami. Alvaro posłał mi uśmiech, który znów wywołał te cholerne motyle! Chwycił Pioruna za uprzęż i wskazał, abym za nimi szła. Tym razem nie było to dwadzieścia metrów.
Szłam obok, obserwując go uważnie. Nie rozumiałam, co się dokładnie ze mną działo. To niemożliwe, aby w ciągu sekundy poczuć do kogoś coś więcej. Przecież byliśmy przyjaciółmi! Owszem, zawsze uważałam że jest przystojny, ale nie reagowałam na niego w taki sposób!
Weszliśmy do stajni, gdzie w dość obszernych boksach, znajdowały się inne konie. Obserwowałam je uważnie, idąc krok w krok za Alvaro i Piorunem. Z naprzeciwka zbliżał się do nas młody chłopak, z wiadrem wody w ręce.
- Witam szefie! - zawołał do mojego przyjaciela. Zdezorientowana spoglądała to na jednego, to znów na drugiego. - Przyszedłeś sprawdzić, czy dobrze zajmujemy się końmi?
- Przyszedłem odwiedzić mojego Championa. - pogładził Pioruna.
- Ma spore szanse na wygraną. Pędzi jak szalony. - przyznał. Stałam z boku nic z tego nie rozumiejąc. Szef? Jego Champion? Jego konie?
Mężczyźni wymienili ze sobą kilka zdań, dotyczących Pioruna, po czym Alvaro uprzejmie przedstawił mnie pracownikowi. Javier, bo tak miał na imię, najpierw wytarł swoją dłoń o koszulkę, a następnie z uśmiechem mi ją podał. Odwzajemniłam uprzejmie gest.
- Puste boksy wypełniliśmy sianem. Przynajmniej nie będą stały puste do wiosny, dopóki nie pojawią się nowe konie.
- Żeby nie przyszły wam głupie pomysły do głowy, jak mojemu bratu. - puścił mu oczko, na co Javier wybuchnął głośnym śmiechem. Ukłonił się i po chwili już go nie było.
- Czy ja o czymś nie wiem? - spytałam, spoglądając uważnie jak wprowadza Pioruna do boksu. - Czy to wszystko ... - rozejrzałam się wokół.
- To stadnina mojego ojca. - przytaknął. - Wychowałem się tu praktycznie, jak całe moje rodzeństwo. Dorastałem z końmi, więc wiem jak się nimi zajmować. Jednak miłość do piłki nożnej zwyciężyła. - uchyliłam zszokowana usta. Poczułam się urażona, że wcześniej mi o tym nie powiedział. - Chciałem żebyś najpierw zobaczyła to wszystko na własne oczy. - wyjaśnił, jakby czytając mi w myślach.
- Czyli wystawiacie konie do wyścigów? - spytałam.
- Najpierw je szkolimy, tak samo jak dżokejów. No ... nie my, tylko zatrudnieni trenerzy. - uśmiechnął się pod nosem, zamykając dokładnie boks. - A po za tym, prowadzimy szkółkę jeździectwa i udostępniamy konie do terapii.
- Wow. - szepnęłam.
- To wszystko zbudował mój dziadek. Ojciec przejął i zaraził nas pasją. Mój starszy brat Pablo zajmuje się z nim wszystkim. Jest świetnym jeźdźcem. Poznasz go wieczorem. - pociągnął mnie za sobą do wyjścia ze stajni.
- To o nim mówiłeś? - spytałam, na co zmarszczył zdezorientowany czoło. - Do Javiera. O głupich pomysłach. - śmiech Alvaro rozbrzmiał w całej stajni.
- Powiedzmy, że Pablo wykorzystywał boksy z sianem nie tylko dla koni. - powiedział, jednak nie bardzo rozumiałam do czego pije. - Ojciec go kiedyś nakrył z jedną z koleżanek. Spytał czy nie ma lepszego miejsca do takich rzeczy.
- Oh! - zakryłam usta dłonią, czując jak rumieńce wpływają na moje policzki.
- Zgłodniałaś? - spytał obejmując mnie ramieniem. - Zaprosiłbym Cię do najlepszej knajpki w San Sebastian, ale niestety, nie pachniemy za ładnie po wizycie u Pioruna. Musimy jechać do domu.

*

Podczas kolacji panowała napięta atmosfera z powodu obecności przyszywanej babci rodzeństwa Odriozola. Abril wyjaśniła mi, iż Doña Isabel była drugą żoną ich dziadka. Macochą matki. Od czasu do czasu wpadała do rodzinnego domu, który odziedziczyła na szczęście ich rodzicielka, aby narobić zamieszania. I krytykować wszystko wokół.
Czułam się o wiele pewniej, siedząc pomiędzy Alvaro i jego siostrą. Na przeciwko mnie, miejsce zajął rezolutny i wesoły chłopiec. Daniel początkowo był speszony moją obecnością, lecz potem dotarło do niego, że to mnie mnie powinien się w tej chwili obawiać.
Ojciec rodzeństwa okazał się być starszą wersją Alvaro. Zagadywał mnie z sympatycznym uśmiechem, bądź przerywał kolejne próby zepsucia wieczoru przez najstarszą w towarzystwie.
- Natalio, podobało Ci się w stadninie? - zagadnął.
- Bardzo. - posłałam mu uśmiech. - Ale to nie zmienia faktu, że nadal się boję koni. Chociaż Alvaro mi pokazał, że raczej nie ma czego. - spojrzałam na przyjaciela, który jedynie puścił mi oczko.
- Moi synowie mają ręce i serce do tych zwierząt. - zauważył, na co przytaknęłam.
- I nie przeszkadzał Ci ten smród? - Doña Isabel zerknęła na mnie krytycznym wzrokiem znad szklanki.
- Byłam zbyt zachwycona, aby taki szczegół mi przeszkadzał. - spojrzałam na nią z wyzwaniem. Przeżyłam kilka tygodni morderczych treningów w Rosji, więc taka matrona jak ona nie była mi straszna. - Może i wychowałam się w stolicy, ale nie jestem aż tak naiwna, aby sądzić, że takie miejsca pachną francuskimi perfumami. - dodałam, na co męska część towarzystwa stłumiła wybuch śmiechu.
Po kolacji, Abril zaproponowała, abyśmy obejrzeli jakiś film. Obrażona na cały świat Doña Isabel udała się na górę, tak samo jak zmęczeni rodzice. Usiadłam obok Alvaro na wygodnej i szerokiej kanapie, obserwując jak Pablo układa sobie poduszki na fotelu.
- Ja też chcę. - obok kanapy stanął smutny Daniel, patrząc na Alvaro z nadzieją w oczach. Zdezorientowana przerzucałam spojrzenie z jednego na drugiego. - Mama mi pozwoliła, o ile nie będziecie oglądać horroru ani filmu dla dorosłych.
- Daniel, nie będziemy znów oglądać drugiej części Iniemamocnych! - oburzyła się Abril. - Po za tym, nie mamy innych filmów, które moglibyśmy z Tobą obejrzeć. Wiesz doskonale, jakie są zasady.
- Młody, już najwyższa pora do spania. - dodał Pablo. Daniel spuścił głowę, co chwyciło mnie za serce. Uścisnęłam delikatnie dłoń Alvaro, dając mu niemą prośbę, o jakąkolwiek reakcję. Sama byłam najmłodsza z całego rodzeństwa i doskonale rozumiałam żal Daniela.
- Nati jest dzisiaj gościem i to ona wybiera film. - spojrzał na mnie z uśmiechem.
- Sądzę, że Iniemamocni to bardzo dobry wybór. - oznajmiłam, na co Abril i Pablo odwrócili się do mnie zszokowani. Daniel uśmiechnął się szeroko i z radością wskoczył na miejsce pomiędzy mną, a Alvaro, które poklepał mój przyjaciel.
- Twoja dziewczyna jest super. - dodał przykrywając naszą trójkę kocem.
- Mały manipulant. - mruknął najstarszy z rodzeństwa, po czym odwrócił wzrok w stronę telewizora. Sama obserwowałam Abril, która załączyła film. Dopiero po chwili dotarł do mnie fakt, że Alvaro nie zaprzeczył słowom dziesięciolatka, a jedynie poczochrał go po włosach. Uśmiechnęłam się pod nosem, czując przyjemne ciepło, które ogarnęło moje serce.
Oglądając bajkę, co jakiś czas zerkałam kątem oka na Alvaro. Daniel ułożył głowę na jego brzuchu, przytulając się uroczo. Widać było, że obydwaj mieli ze sobą bardzo dobry kontakt. Tak jak ja z Leire.
Zresztą, dzięki temu wyjazdowi, mogłam zobaczyć inną twarz Alvaro. Był bardzo rodzinny, troskliwy, wrażliwy, opiekuńczy ... trudno było mi znaleźć jaki defekt na jego duszy. A ja ... zaczęłam na niego inaczej reagować, co jedynie zaczęło mnie przerażać. Nie chciałam znów sobie czegoś wmówić. Nie z nim w roli głównej. W jego przypadku kolejnego rozczarowania nie zniosłabym dobrze.
- Nasz kinomaniak odleciał. - szepnął, biorąc ostrożnie brata na ręce. Abril westchnęła z ulgą, zabierając się za przełączenie filmu. Horror.
- Nie będziesz się bać Nati? - Pablo odchylił głowę, puszczając mi oczko.
- Mój brat jest fanatykiem horrorów. - wzruszyłam ramionami. - Zahartował mnie odpowiednio, chociaż nie obiecuję, że nie będę wrzeszczeć. - zaśmiałam się, co odwzajemnił.
Kilka sekund później pojawił się Alvaro. Zajął miejsce Daniela, bardzo blisko mnie. Nagła fala gorąca opanowała moje ciało. Odchrząknęłam nerwowo, na co spojrzał na mnie pytająco. Posłałam niewinny uśmiech, zakopując się w kocu.
Horror wcale nie okazał się być straszny. Przynajmniej dla mnie. Emilio wręcz by powiedział, że kulminacyjne momenty wiały nudą. Szczerze mówiąc, nawet nie wiem w którym momencie odleciałam.

Przebudziłam się, czując ucisk na moim brzuchu. Zdezorientowana rozejrzałam się po ciemnym salonie. Blask księżyca padał wprost na kanapę, na której leżałam. Byłam okryta kocem, a raczej ... byliśmy. Alvaro spał z głową na moim brzuchu, obejmując mnie swoim ramieniem. Z uroczo uchylonymi ustami. Uśmiechnęłam się na ten widok, delikatnie przeczesując jego włosy. Zamruczał pod nosem i mocniej się we mnie wtulił. W tym momencie dotarła do mnie przerażająca prawda.

Zaczynałam zakochiwać się w swoim przyjacielu.

***

Jak weekend to weekend :)

*o*

poniedziałek, 17 września 2018

8. Jesteśmy przyjaciółmi.

Ostatnie treningi do przedstawienia dały mi ostro w kość. Nie miałam wręcz czasu na życie prywatne. Po powrocie do domu, rzucałam się na łóżko i tyle mnie wszyscy widzieli. Dzisiaj jednak był wyjątek. Musiałam odwiedzić Leire i Saula, dlatego ich wygodna kanapa stała się moim ulubionym mebelkiem. Przynajmniej na tą chwilę.
Leire siedziała po turecku na fotelu, czytając zaproszenie, które im przyniosłam. W dłoni trzymała marchewkę, którą z lubością chrupała niczym Królik Bugs. To niesprawiedliwe, że ona nawet w dresie i rozwalonym koku wyglądała niczym bogini! Dlaczego ona i Raquel musiały zabrać wszystkie najlepsze geny? Chociaż w sumie takiemu Emilio nic się nie ostało.
Usłyszałam trzask drzwi, kroki, a po chwili wyczułam nad sobą obecność Nigueza.
- Ty też miałaś dzisiaj zły dzień? - spytał, mierząc moją rozwaloną na kanapie sylwetkę uważnym spojrzeniem. W odpowiedzi jedynie uniosłam kciuk ku górze.
- Coś się stało? - spytała zaniepokojona Leire. Saul schylił się do niej, składając na ustach pocałunek, po czym podniósł moje nogi, usiadł na kanapie i położył je na swoich kolanach. Kochany. Nie zwalił mnie bezczelnie na podłogę!
- Umieram, albo mam dopiero taki zamiar. - potarł czoło dłonią.
- Oh, jak ja Cię doskonale rozumiem. - mruknęłam. - Jednak zważ na to, że gdy Ciebie zabraknie, to koło Leire zakręci się jakiś nieciekawy albo nudny typ. - Saul zmarszczył  czoło, po czym zerknął na swoją rozbawioną dziewczynę. - I wszystkie jej walory będą należeć do niego.
- Po moim trupie!
- O tym właśnie mówię. - wywróciłam oczami, a Leire zakryła usta dłonią tłumiąc swój chichot. - Dlatego nie wybieraj się na drugi świat, a po za tym przyniosłam Ci zaproszenie na swoje przedstawienie i dobrze by było, gdybyś dożył tego dnia. - dodałam, na co odebrał od mojej siostry kartonik.
- Więc Ty też musisz dożyć. - mruknął czytając.
- Będziesz, prawda? - spojrzałam na niego niepewnie. Saula zaczęłam traktować jak członka rodziny i zależało mi na tym, aby mieć z nim dobre relacje. Tym bardziej, że moja więź z Leire była bardzo silna. - Załatwiłam Ci miejsce obok Alvaro.
- Alvaro? - uniósł zabawnie brew.
- Jego siostra występuje ze mną w przedstawieniu. - wytknęłam mu język. Saul jedynie parsknął śmiechem, na co kopnęłam go w udo. - Ostatecznie możesz ziewnąć ... raz!
- Daj spokój, aż tak się nie skompromituję. - oburzył się. - Mama nauczyła mnie zachowywać się odpowiednio do sytuacji. - dodał rozbawiając mnie. - Chociaż Twoja siostra mogłaby założyć krótką sukienkę na tą okazję. - zerknął na Leire, która wróciła z kuchni.
- Kochanie, krótkie sukienki nie są odpowiednie do teatru. - pogładziła go po głowie, co wykorzystał sadzając ją na swoich kolanach. Obijając przy tym moje nóżki! Posłałam im mordercze spojrzenie, ale kompletnie się tym nie przejęli.
- A takie wiesz ... z rozporkiem z przodu? - pomiział swoim palcem jej udo.
- To ja już wolę, żebyś ziewał! - zawołałam.
- Obiecuję się zachowywać podczas przedstawienia. - oznajmił unosząc uroczyście dłoń, niczym harcerz składający przysięgę. Którym na pewno nigdy nie był!
- A ja obiecuję ubrać długą sukienkę albo eleganckie spodnie. - dodała rozbawiona Leire. Saul zrobił niezadowoloną minę, ale na szczęście nie skomentował jej słów.
- A potem sobie róbcie co chcecie. - mruknęłam, zakładając ręce na piersi. Niguez wyszczerzył się szeroko, a Leire wywróciła oczami. - Ugh, nie to miałam na myśli!

*

Wielkimi krokami nadszedł dzień premiery. Siedziałam przed ogromnym lustrem, oddając się w ręce charakteryzatorki. Moja rola była raczej epizodyczna, jednak czułam lekkie poddenerwowanie. A Abril? Zerknęłam na jej sylwetkę w odbiciu lustrzanym. Siedziała pod ścianą, kompletnie skupiona na swoich myślach. Dostała jedną z głównych ról, co było dla niej przeogromnym sukcesem oraz powodem zazdrości innych. Wiedziałam jednak, że poradzi sobie doskonale. Usłyszy pierwsze takty muzyki i zapomni o stresie. Odda się całkowicie swojemu tańcu.
Dzisiaj moja "reprezentacja" była szersza niż zazwyczaj. Oczywiście cały czas powtarzałam, że moja rola jest mało znacząca, jednak uparli się, aby tu dzisiaj być. Także oprócz mojego rodzeństwa, na sali pojawił się Marcelo z Clarice, Nacho z Marią ... i Ci, którzy zszokowali mnie najbardziej czyli Asensio oraz Ceballos ze swoją piękną dziewczyną. Modliłam się w duchu, aby Marco i Dani nie odwalili czegoś głupiego. Cała moja nadzieja w Marii!
- Dziewczęta! - klasnęła nasza choreograf. - Przygotujcie się! Za dziesięć minut wchodzimy na scenę!
Wstałam ze swojego miejsca, posyłając Abril uśmiech pełen otuchy. Niepewnie odwzajemniła gest idąc za grupą dziewczyn, które miały rozpocząć przedstawienie.
Stojąc za kulisami przymknęłam powieki i wzięłam głęboki oddech. Jak zawsze w moich myślach przywołałam twarz Alvaro, która od kilku miesięcy wpływała na mnie dziwnie uspokajająco. Prędzej spaliłabym się ze wstydu, niż bym mu to powiedziała!
Gdy nadeszła moja kolej, wzięłam ostatni głęboki wdech i wkroczyłam na scenę. Całkowicie oddałam się temu, co potrafiłam najlepiej. Zapominając o jakichkolwiek nerwach, które mogłyby doprowadzić do pomylenia przeze mnie kroków.
W balecie uwielbiałam to, że mimo nie używania słów, grą swego ciała i gestów mogłam doskonale oddać atmosferę oraz treść aktualnych zdarzeń. To piękne, że za pomocą tańca, można było opowiedzieć znacznie więcej, niż nie jeden aktor wygłaszający wcześniej wyuczony monolog.
Tu nie potrzebne były efekty specjalne czy wymyślne kostiumy. Wystarczyła skąpo udekorowana scena oraz sam taniec, który w połączeniu z nastrojową muzyką, potrafił nadać temu wszystkiemu coś magicznego.
I właśnie to mnie urzekło, gdy mając pięć lat, po raz pierwszy zobaczyłam przedstawienie baletowe w telewizji. Jak zaczarowana wpatrywałam się w tancerzy, którzy sprawiali wrażenie, jakby bezustannie latali, nie dotykając stopami ziemi. Ta lekkość i precyzja ich ruchów były wprost niesamowite. Zamarzyłam wówczas, aby kiedyś być jedną z nich. Nie zdając sobie sprawy, że potrzeba do tego tak wiele trudu i przelanej krwi.
Ale udało mi się. Dzisiaj mogłam robić to, co kochałam najbardziej. Mimo, że nadal zostało mi wiele do nauczenia. Nie chciałam być najbardziej rozpoznawalną na świecie baleriną. Chciałam tańczyć, bo samo to, sprawiało mi najwięcej radości. Bez względu na to, czy moja rola była epizodyczna, czy byłam gwiazdą przedstawienia. Najważniejsze, że mogłam założyć na stopy Pointy, a na głowie mieć tego przeraźliwie ciasnego koka.
Opanowałam do perfekcji tak trudną sztukę jaką jest balet i potrafiłam dodatkowo wykorzystać swoje umiejętności do pokazania uczuć i emocji bohaterów. I może właśnie to dostrzegła we mnie Clarice, gdy zaproponowała wystąpienie w przedstawieniu teatralnym, nie mającym nic wspólnego z tańcem. Kto wie, może kiedyś będę chciała spróbować czegoś nowego.
Ukłoniłam się publiczności, po czym z uśmiechem uciekłam za kulisy, niezwykle zadowolona ze swojego występu. I pomyśleć, że udało mi się to po trzech tygodniach prób!
- Nati! - usłyszałam głos Abril, a po chwili szczęśliwa dziewczyna rzuciła się na moją szyję. Zaśmiałam się serdecznie, przytulając ją do siebie mocno. - Udało mi się! Nie wywróciłam się! I nie popełniłam żadnego błędu! Bo nie popełniłam, prawda?
- Oczywiście, że nie. - uśmiechnęłam się do niej. - Byłaś wspaniała, co zresztą wcale nie jest żadnym zaskoczeniem. - dodałam wywołując na jej policzkach urocze rumieńce.
- I to w moje urodziny!
- Dziś są Twoje urodziny? - uchyliłam zaskoczona usta. Dziewczyna niepewnie kiwnęła głową. - Oh, to Wszystkiego Najlepszego! - znów ją objęłam. - Tak mi głupio, że nie mam dla Ciebie prezentu, ale to jeszcze możemy zmienić.
- Zrobiłaś dla mnie za dużo, abyś dawała mi prezenty. - zaśmiała się. - Zresztą, sama Twoja przyjaźń jest dla mnie czymś lepszym niż prezent. - wyznała.
- Bo się wzruszę! - zaśmiałam się. - Mam jedynie nadzieję, że dzisiejszego wieczoru nie spędzisz z lodami na kanapie. - spojrzałam na nią uważnie. Zdradziecki Odriozola nic mi nie powiedział o jej urodzinach!
- Moi rodzice i bracia przyjechali specjalnie na tą okazję oraz przedstawienie. - wyznała. - Tata zabiera nas do restauracji.
- To cudownie.
- A może miałabyś ochotę do nas dołączyć? - spojrzała na mnie niepewnie. Poczułam jak ogarnia mnie lekka panika. - Mówiłam o Tobie moim rodzicom i bardzo chcieliby Cię poznać. Po za tym, Alvaro na pewno by się ucieszył.
- Oh, może innym razem. - uśmiechnęłam się niepewnie. - Powinniście dzisiejszy wieczór spędzić w gronie rodzinnym. Ja muszę się zająć swoją gromadą, która na pewno będzie na mnie czekała. - dodałam, na co Abril pokiwała ze zrozumieniem głową. - A teraz chodź. - objęłam ją ramieniem. - Musimy się szybko przebrać, aby na nas nie czekali.

Uśmiechnięte wyszłyśmy pół godziny później. Tak jak oczekiwałam, moi znajomi stali w swoim gronie pod oknem, zaciekle o czymś rozmawiając. Nie było wśród nich Alvaro, co było zrozumiałe, jednak poczułam lekkie rozczarowanie.
- Jest nasza gwiazda! - zawył Asensio.
- Najjaśniejsza ze wszystkich! - zawtórował Ceballos.
- Ugh, nie kompromitujcie się bardziej! - rzuciła zirytowana Maria, po czym mnie objęła. - Było wspaniale! Ale następnym razem przychodzę bez nich.
- Cieszę się, że Ci się podobało. - posłałam jej uśmiech. Podziękowałam każdemu z nich z osobna, po czym zaskoczona spojrzałam w stronę Raquel i nieznajomego mężczyzny przy jej boku, który rozmawiał z Saulem. Podeszłam bliżej zdezorientowana.
- Jest nasza księżniczka. - rzuciła moja najstarsza siostra, na co uniosłam zaskoczona brew ku górze. Stanęłam jak wryta, sądząc przez chwilę, że to nie o mnie mówi. - Nasza uzdolniona Nati, oczko w głowie całej rodziny.
- Dobrze się czujesz? - mruknęłam pod nosem, gdy podeszła do mnie i chwyciła za łokieć.
- Błagam Cię, nie kompromituj mnie. - syknęła, udając że poprawia mi włosy. - Zostaw to dla Emilio, który na pewno palnie jakąś głupotę. - pociągnęła mnie za sobą. Stanęłam obok rozbawionej Leire, posyłając nieznajomemu miły uśmiech, który odwzajemnił. Wyglądał niczym agent CIA z telewizji!
- Miło mi Cię nareszcie poznać Nati. - wyciągnął ku mnie dłoń, którą uścisnęłam. - Jestem Fernando. Raquel bardzo dużo mi o Tobie mówiła. - w tym momencie spojrzałam zaskoczona na siostrę, która posłała mi morderczy wzrok. - Mam jedynie nadzieję, że moja obecność na Twoim przedstawieniu nie była problemem.
- Skądże! - zaśmiałam się. - Po prostu jestem zaskoczona. Od bardzo dawna powtarzałam Raquel, że chciałabym Cię poznać. Ona wprost nie może przestać o Tobie mówić! - za plecami usłyszałam parsknięcie Saula.
- Potwierdzam. - dodała Leire. Raquel wyglądała niczym ryba bez wody! - Nasza mama nie raz ją prosiła, aby w końcu zaprosiła Cię na obiad. Ale Raquel jest skryta, mimo że pokazuje swoją silną stronę. - aż kiwnęłam głową, niczym żołnierzyk.
- Jej wrażliwość jest wręcz nieprawdopodobna. - rzucił rozbawiony Saul. Spuściłam głowę, aby ukryć szelmowski uśmieszek, który wkradł się na moje usta.
- Masz cudowne siostry. - Fernando objął Raquel ramieniem i z czułością ucałował jej skroń. Wymieniłyśmy z Leire zdezorientowane spojrzenia. Tylko znajomy?
- Oh, musisz koniecznie poznać Emilio! - klasnęłam w dłonie.
- Ale nie dzisiaj! - Raquel wręcz pisnęła z paniką. - Jedno przedstawienie na dzisiaj jest wystarczające. - wycedziła przez zęby. Ta aluzja była wręcz porażająca.
Fernando zaproponował nam wspólne wyjście do restauracji. I wcale nie przeszkadzał mu fakt, że było nas o wiele więcej. Po krótkiej dyskusji, ustaliliśmy szczegóły, po czym ruszyliśmy w stronę wyjścia z teatru.
Nagle Leire chwyciła za mój nadgarstek i zatrzymała. Spojrzałam na nią zdezorientowana.
- Ktoś na Ciebie czeka. - szepnęła z tajemniczym uśmiechem, po czym kiwnęła w drugą stronę przestronnego holu. Zaskoczona dostrzegłam sylwetkę Alvaro, który stał z dłońmi w kieszeniach i rozglądał się niepewnie wokół. - Poczekamy na Ciebie w samochodzie. - dodała. Kiwnęłam jedynie na znak zgody, po czym ruszyłam pewnie w jego stronę. Przy okazji zerkając na boki w poszukiwaniu Abril.
- Zgubiłeś się? - stanęłam za nim. - Czy może czekasz na kogoś?
- Już znalazłem. - odwrócił się do mnie z uśmiechem. - Chciałem Ci pogratulować. Widziałem, że rozmawiasz z siostrami i nie chciałem przeszkadzać.
- Myślałam, że jesteś z rodziną.
- Powiedziałem, że chwilę się spóźnię. - wzruszył ramionami. Przez chwilę mierzyliśmy się spojrzeniami. Żadne z nas nie odezwało się ani słowem, które w tym momencie jakby były zbędne. Po chwili jednak zaśmialiśmy się ze swojego zachowania, po czym Alvaro mnie objął w przyjaznym geście.
-  Natalia Butragueño? - usłyszałam za sobą. Odsunęłam się od Odriozoli i zerknęłam na kuriera z bukietem róż w rękach. Doskonale wiedziałam, co to oznaczało. Dziwne podekscytowanie ogarnęło moje ciało. - Przepraszam, że przeszkadzam, ale mam coś dla pani. - podał mi speszony kremowe róże, po czym odszedł szybkim krokiem.
Alvaro stanął obok mnie, patrząc zdezorientowany na bukiet. Wydawał się być kompletnie zszokowany, mimo że kiedyś mu wspomniałam o wielbicielu.
- Od kogo to? - wydukał.
- Podpisuje się jako ofiara, ale nie mam pojęcia kim jest. - wzruszyłam ramionami i chwyciłam do ręki karteczkę. - Zawsze zostawia tajemnicze wiadomości.
- Wiadomości? - zmarszczył czoło. - Mówiłaś o jednym bukiecie!
- Nigdy nie mówiłam, że był to jeden bukiet. - zmierzyłam go zdziwionym spojrzeniem. - Alvaro, co się dzieje? Dlaczego tak Cię to zdenerwowało?
- Zawsze podpisuje się jako ofiara? - puścił moje pytanie mimo uszu. Wyglądał jakby miał ochotę wyrwać karteczkę, którą trzymałam w dłoni. Niepewnie ją otworzyłam.

"Cudownie znów móc oglądać jak kradniesz swoją urodą i umiejętnościami całe show. Twoja ofiara"

Przeczytałam na głos. Odriozola przeczesał nerwowo włosy, rozglądając się wokół w poszukiwaniu niewidzialnego zagrożenia.
- Przerażasz mnie. - mruknęłam.
- A te wiadomości Cię nie przerażają? - wskazał zdenerwowany na karteczkę w moich dłoniach. - To może być każdy! Kto wie o tych bukietach? - odpowiedziałam, że kilka osób, jednak on drążył dalej. - A o tym, co jest napisane?
- Leire, Maite ... i teraz Ty. - szepnęłam.
- Jak często je dostajesz?
- Alvaro, zachowujesz się jak policjant albo zazdrośnik! - zirytowałam się jego irracjonalnym zachowaniem. Rozumiałam, że mógł być zaniepokojony, ja również wolałabym znać tożsamość nadawcy, jednak swoim zachowaniem zaczynał wzbudzać we mnie strach. Zaczynałam się obawiać, czy za tymi  bukietami nie stoi jakiś psychol. - Do Twojej wiadomości, pierwszy bukiet dostałam po przedstawieniu w kwietniu, później po pierwszym powrocie do Madrytu z Rosji i teraz! A teraz Cię przepraszam, ale Leire i Saul na mnie czekają. - ruszyłam w stronę wyjścia.
- Nati! - chwycił mnie za łokieć. Stanęłam z westchnięciem. - Przepraszam. Nie chciałem Cię zdenerwować, ale to wydaje mi się bardzo dziwne. Po prostu się martwię. Bo ... jesteśmy przyjaciółmi, prawda? - mruknął spuszczając wzrok.
- Tak, jesteśmy przyjaciółmi. - przytaknęłam z lekkim wahaniem. - I nie potrafię się na Ciebie gniewać. - wywróciłam oczami, a na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. - Po za tym, nie mam ku temu powodów. Ale na prawdę oni na mnie czekają, a Ty powinieneś uciekać do rodziny. Gdyby nie to, porwałabym Cię ze sobą. - zaśmiałam się.

*

Wtulona w swoją ukochaną poduszkę, spałam w ramionach niezawodnego Morfeusza. Jeśli dobrze pamiętam, śniła mi się jakaś łąka ... a może to była murawa na Bernabeu? W każdym bądź razie leżałam na zielonej trawie, spoglądając na błękitne niebo. Było tako cudownie cicho i spokojnie ... dopóki nie usłyszałam marudzenia Raquel, która z impetem wylądowała na moim łóżku!
- Powinnam być na was śmiertelnie obrażona! - mruczała pod nosem najstarsza z nas, próbując bezczelnie wpakować się pod moją kołdrę. - Nagadałyście mu takich głupot, że teraz wyobrazi sobie nie wiadomo co!
- Pierdolisz. - odpyskowałam sennie.
- Język smarkulo!
- Przypominam Ci, że właśnie chcesz odebrać tej smarkuli cieplutką kołderkę! - odebrałam swoją własność, okręcając się nią niczym Eskimos. Raquel jedynie zazgrzytała wściekle zębami. - Obudziłyście mnie z cudownego snu! I ja mam zamiar do niego wrócić!
- Śnił Ci się Odriozola? - rozbawiona Leire uniosła brew ku górze, na co rzuciłam w nią małą poduszką w barwach Realu Madryt.
- Kim jest Odriozola? - zapytała zdezorientowana Raquel. - Zaraz, zaraz ... ja znam to nazwisko! - zerwała się z łóżka, intensywnie nad tym myśląc. Ziewnęłam potężnie, układając moją poduszkę do ponownego snu. - Alvaro Odriozola! Ten nowy piłkarz!
- Wow. - pokiwałam głową z podziwem. - Możecie mi z łaski swojej powiedzieć, dlaczego przerwałyście mój sen o ... - zerknęłam na budzik, po czym uchyliłam oburzona usta. - ... siódmej rano?! - wrzasnęłam.
- Spytaj Leire! - wskazała na naszą rozbawioną siostrę.
- Siadaj Raquel, muszę wam coś pokazać. - poprosiła. Spojrzałyśmy na nią uważnie, oczekując jakichkolwiek wyjaśnień. Leire zagryzła dolną wargę, po czym niepewnie uniosła dłoń, ukazując światu, a raczej naszym rozszerzonym w szoku oczom, piękny pierścionek zaręczynowy. - Saul, poprosił mnie wczoraj o rękę.
- A Ty się zgodziłaś?
- Raquel! - wywróciłam zażenowana oczami, na co Leire jedynie się zaśmiała. Po chwili jednak dotarł do mnie sens całej sytuacji, a może po prostu nareszcie się rozbudziłam. - O Boże, wychodzisz za mąż! - pisnęłam, zakrywając usta dłonią.
- I kto tu jest blondynką? - zironizowała najstarsza z nas. - Żadnych różowych sukien dla druhen, rozumiesz Leire? Żadnego różu! - pogroziła jej. - Nie chcę wyglądać jak słodka idiotka!
- A bez tego różu to ... - zaczęłam rozbawiona, jednak uderzyła mnie bezczelna poduszką. - Powiem tatusiowi!
- O czym? - w drzwiach stanął Emilio Butragueño w szlafroku, zapewne zwabiony naszymi porannymi krzykami. Leire zerwała się z łóżka i podbiegła do niego, mocno się przytulając. Zaśmiał się zaskoczony i ucałował jej głowę. - Mam rozumieć, że nareszcie przed Tobą klęknął?
- Wiedziałeś? - Raquel założyła ręce na piersi.
- Poprosił mnie o jej rękę. - wzruszył ramionami. Leire z dumą pokazała mu pierścionek, który obejrzał z uśmiechem. - Wasi potencjalni mężowie mają zrobić to samo, zrozumiano?
- Jesteś najlepszy, wiesz o tym? - uśmiechnęła się Leire, którą objął z czułością. Zerwałyśmy się z Raquel z mojego łóżka, podbiegając do nich i również się przytulając. Tata zaśmiał się głośno, próbując objąć nas wszystkie, co dawniej było proste, lecz teraz niekoniecznie.
- Pamiętajcie, że nie oddam was byle komu. Mają was kochać bezgranicznie, opiekować się wami i szanować. Inaczej ta maczeta, którą przywiozłem z podróży poślubnej, nareszcie doczeka się użycia. Chyba już wtedy było wiadomo, że będę miał trzy piękne córki.

***

Życzę wam miłego i udanego tygodnia :)

 

czwartek, 13 września 2018

7. Noszę Twoją koszulkę złączoną z sercem.

Loża VIP na Santiago Bernabeu była wypełniona po brzegi. Podczas meczów na szczycie, trudno było tu wbić chociażby szpilkę. W powietrzu można było wyczuć podekscytowanie wymieszane z lekką nerwowością. Derby Madrytu miały specyficzną atmosferę. To była wręcz wojna o stolicę Hiszpanii! Dość często krwawa, ponieważ każdy z piłkarzy grał na cienkiej lini ryzyka, nie myśląc o jakichkolwiek konsekwencjach. Co z tego, że prywatnie wielu z nich było przyjaciółmi bądź grali razem w reprezentacjach narodowych. Dla nich liczył się jedynie dany mecz. Dana chwila. I zwycięstwo za wszelką cenę. To nie punkty były ważne, a duma i honor.
Zajęłam swoje miejsce obok Leire, odpisując na wiadomość Maite. Za kilka minut rodzina Fernandez powinna do nas dołączyć. Kątem oka zerknęłam na siostrę, która zamyślona wpatrywała się w murawę. Niby jak miałyśmy z Raquel ją uspokoić? Od dziecka jej dusza była połączona niewidzialną nicią z całą tą otoczką. Tego nie dało się wyplewić z człowieka!
Spiker zaczął wyczytywać skład Realu Madryt, który kilka minut wcześniej ogłosił trener Lopetegui. Kibice wykrzykiwali głośno każde nazwisko. Kilka chwil później ta radość zamieniła się w przeraźliwe gwizdy, gdy zaczęto przedstawiać skład naszych rywali.
Z szerokim uśmiechem podniosłam się ze swojego krzesła, gdy do loży weszła znajoma mi Brazylijka. Clarice, żona Marcelo, prowadziła za rękę rozemocjonowanego Liama, śpiewającego pod nosem "Hala Madrid". Obok szedł dziewięcioletni chłopiec, podobny do ojca niczym dwie krople wody. Szczególnie jeśli chodzi o imponujące włosy.
- Czy można dołączyć? - zapytała z szerokim uśmiechem Clarice, a po chwili przywitała się serdecznie z każdą z nas. Liam obdarował nas słodkimi buziakami, aby na końcu wskoczyć na moje kolana. - Jak w teatrze, Nati? - zagadnęła jego mama.
- Z miejsca dostałam rolę w przedstawieniu na które oczywiście zapraszam. Jedna z dziewczyn jest kontuzjowana, więc musiałam ją zastąpić. - wyjaśniłam.
- Z chęcią przyjdziemy, chociaż nie odpowiadam za Marcelo. - zachichotała. - Nadal nie myślałaś o warsztatach teatralnych? - spojrzała na mnie uważnie. Clarice była aktorką, zakochaną bez pamięci w swojej pasji. Zawsze powtarzała, że najważniejsze to czerpać radość z tego co się robi. Dla niej nie ważna była liczna publiczność czy sława. Była idealnym wzorem do naśladowania dla mnie.
Rok temu, podczas gdy pomagałam jej w przygotowaniach do przesłuchania, zaproponowała niewinnie, abym i ja tego spróbowała. Podobno zaważyła we mnie wielki potencjał, którego ja nie wyczuwałam. Występować na deskach teatru jako aktorka? Sama myśl wzbudzała we mnie lekką tremę. Ale czy i balerina nie była aktorką?
- Może kiedyś nadejdzie taki dzień. - wzruszyłam ramionami. - Chciałabyś u swojego boku taką amatorkę jak ja? - poruszałam charakterystycznie brwiami.
- To już lepsze niż ja i moje brazylijskie krągłości w roli baleriny. - zaśmiała się, co natychmiast odwzajemniłam.
Do loży weszła rodzina Fernandez, na co Liam zerwał się z moich kolan i podbiegł do Nachito. Oho, dwa łobuzy na pokładzie! Clarice wywróciła oczami spoglądając rozbawiona na Marię. Czekał ich dzisiaj ciężki mecz.
Nagle po całym stadionie rozbrzmiały pierwsze takty hymnu Realu Madryt. To niesamowite, ale nagle w loży zrobiło się przeraźliwie cicho. Wszyscy wstali ze swoich miejsc, a dzieci zaczarowane podbiegły do szklanych ścian. To zawsze była magiczna chwila dla Madridistas, szczególnie że muzyka i słowa tego hymnu były mistrzostwem.
- Noszę Twoją koszulkę złączoną z sercem.  - zanuciłam pod nosem, czując jak niezawodne łzy wzruszenia pojawiają się w moich oczach. Zawsze w takich chwilach myślałam o moim ojcu, który dołożył swoją cegiełkę do zbudowania tej pięknej historii. To z jego numerem i naszym nazwiskiem nosiłam koszulkę, jak całe moje rodzeństwo. Numer 7. Numer największych legend Realu Madryt. Numer mojego ojca.
Przywitanie zawodników, wybranie stron przez kapitanów, pierwszy gwizdek. Usiadłam wygodnie na krześle, obserwując z uwagą wędrującą od stóp do stóp futbolówkę. 
W takich chwilach dziękowałam niebiosom za dzieciaki, które odrywały nasze myśli od poddenerwowania. Liam z Nachito biegali wokół krzesełek bawiąc się w berka, a Alejandra naśladując moje poczynania na deskach teatru, bawiła się w balerinę. Jedynie Enzo obgryzał paznokcie, rozumiejąc najwięcej z młodszego towarzystwa. Zresztą, jako dumny członek jednej z najmłodszych drużyn Realu Madryt miał prawo przeżywać to samo co jego ojciec i starsi koledzy.
- GOL! - wrzasnęły trybuny po kwadransie gry. Karim Benzema, po cudownym podaniu Carvajala, umieścił piłkę głową w sam środek bramki. Wszyscy wokół oszaleli z radości. Nawet dzieciaki, które nie bardzo interesowały się tym, co się działo na boisku. Ale w końcu gol wujka Karima był ważniejszy od kolejnej gonitwy czy piruetu.
Drużyna naszych rywali kompletnie nie przypominała tej, która pokonała nas kilka tygodni wcześniej podczas Superpucharu Europy. Widać po nich było co raz większe pokłady frustracji. Nie żebym była nieobiektywna, ale jedynym zawodnikiem, który jako tako sobie radził, był Saul. Szczególnie że jemu nerwy nie puszczały. Życie z Leire miało swoje plusy.
- Przynieść Ci pomarańczowego soku? A może lepiej wody? - wywróciłam oczami na słowa Raquel. Miałyśmy jedynie pilnować, aby Leire się nie zdenerwowała, a nie doprowadzać ją do furii. Przecież nawet kota można zagłaskać na śmierć! - Czemu tak na mnie patrzysz?
- Najpierw zamorduję Ciebie, a potem tego zdrajce. - syknęła, wskazując palcem na boisko, po którym hasał Saul.
- GOL! - od mojego wybuchu śmiechu, oraz rychłej śmierci Raquel, wyratował nas Marcelo, umieszczając piłkę w siatce. Piękny gol zza pola karnego. 
- Papai! To mój Papai! - krzyczał Liam, skacząc w miejscu. Mieszanie języka hiszpańskiego z portugalskim było wręcz urocze! Uścisnęłam Clarice, która uśmiechała się szeroko z dumą wymalowaną na twarzy.
- Mamusiu, cy potem mogę iść z Liamem i Enzo na boisko? - zapytał Nachito, spoglądając błagalnie na Marię. - Będę gzecny!
- Jeśli tatuś Cię zabierze i pan Perez się zgodzi. - puściła mu oczko. Zadowolony blondasek podbiegł do Liama, mówiąc mu coś po swojemu. Rozbawiona pokręciłam głową. Papa Floro musiałby mieć serce z kamienia, aby nie pozwolić im choć na chwilę pobiegać po murawie.
I w ten sposób minęła nam pierwsza połowa.

Razem z Maite udałyśmy się do łazienki. Czekając na nią, stałam przed lustrem próbując poprawić swoje włosy.
- Masz jutro trening? - spytała myjąc swoje dłonie. - Pomyślałam, że może wyskoczyłybyśmy po meczu na drinka? Tak dawno nigdzie nie wychodziłyśmy, a ja wrócę do Madrytu dopiero na El Clasico.
- Powiedz wprost, że chcesz mnie upić, Fernandez. - zaśmiałam się, na co bezczelna ochlapała mnie wodą!
- Pomyślałam, że może zaprosiłabyś Odriozolę? - zerknęła na mnie uważnie. Uniosłam zaskoczona brwi ku górze. - Rozmawiałam kiedyś z Asensio. On na to, jak na lato. Alvaro nie miałam jeszcze przyjemności poznać. A skoro to Twój ... - tu zrobiła charakterystyczny znak cytatu palcami - ... kolega, to tym bardziej powinnaś mi go przedstawić.
- Chcesz, żeby to wyglądało jak podwójna randka?
- Skoro takie jest Twoje marzenie, to ostatecznie mogę udać zakochaną po uszy w Asensio. Jego też łatwo będzie namówić. - machnęła ręką. Szczerze mówiąc, kompletnie nie rozumiałam do czego ona pije. I chyba to zauważyła, bo zaczęła się śmiać z mojej zdezorientowanej miny. - Sama mówiłaś o randce. Ty na pewno z Odriozolą, więc ja ...
- Ugh, chodź już Fernandez bo zaczną bez nas!
Wraz z drugą połową zaczęły się co raz bardziej brutalniejsze faule zawodników Atletico. Zirytowani postawą sędziego kibice, co jakiś czas gwizdali lub krzyczeli w jego stronę obrażające epitety. Trudno było się im nie dziwić. Kompletnie nic nie dostrzegał! Niestety, ale do czasu.
Większość ludzi zerwała się ze swoich miejsc, gdy Dani Carvajal został odepchnięty przez Gimeneza i uderzył z impetem w bandę. Zakryłam dłonią usta, wpatrując się w jego sylwetkę. Wydawał się kompletnie nie ruszać! Błyskawicznie obok niego pojawił się sztab medyczny, a wokół zrobiło się przeraźliwie cicho.
Odetchnęliśmy z ulgą gdy z pomocą lekarzy stanął na nogi. Jednak wiadome było, że nie może dokończyć meczu. Kibice oklaskali głośno jego zejście z boiska, na co podziękował podniesieniem dłoni. Zerknęłam na linie boczną zaciekawiona kogo Julen pośle do boju. Widząc numer 19 na plecach piłkarza, mimowolnie na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech.
- Alvaro Odriozola! - krzyknął spiker, a kibice zaczęli klaskać dodając mu otuchy. Wiedziałam, że nie takiego debiutu oczekiwał, a przynajmniej nie w takich okolicznościach. Ale nie było czasu na myślenie, bo rywal wcale nie miał zamiaru się poddać.
Saul nie byłby sobą, gdyby nie przymierzył zza pola karnego. Leire kiedyś wspominała, że on nie potrafi strzelać normalnych goli, a same kosmiczne. I cóż, kolejny raz to udowodnił.
- Ugh, a mówiłam żebyś ... - zaczęła Raquel zgrzytając zębami.
- On jest tak bezczelny, że i z trzęsącymi się kolanami strzeliłby kosmicznego gola. - wyszczerzyła się do niej Leire. Zaśmiałam się przyznając jej rację. - I nie, nie będzie żadnego embargo. - dodała. Raquel była niepocieszona!
Jeszcze chwilę się sprzeczały, na co rozbawiona Clarice dodawała słowo bądź dwa. Ja przestałam je słuchać, kompletnie skupiając się na Alvaro biegającym po prawej stronie boiska. Nie było po nim widać zdenerwowania. Walczył o każdą piłkę jak szalony! Skupiony w obronie, odważny w ataku. Takiego rywala o pozycję potrzebował Cavajal! Wiedziałam, że obydwóm to wyjdzie tylko na dobre.
Nagle puścił się z piłką w stronę bramki. Uniósł na chwilę głowę, szukając wzrokiem kolegów w ataku. Dostrzegając Garetha Bale'a posłał mu piękną asystę, którą Walijczyk wykorzystał i umieścił piłkę w siatce.
- GOL! - skoczyłam na równe nogi, rzucając się w ramiona Clarice. Dokładnie tak samo jak Alvaro w ramiona Garetha. Euforia ogarnęła całą strefę VIP, a ja jedyne co czułam to ogromną dumę i szczęście. Najpiękniejszym jednak obrazkiem był skaczący z radości przy lini bocznej Dani Carvajal z opaską na głowie. Poczochrał Alvaro po głowie niczym dumny starszy brat. 
Chwilę później sędzia odgwizdał koniec meczu, a po stadionie rozbrzmiała stara wersja hymnu Realu Madryt. Piłkarze dziękowali sobie na murawie, wymieniając się koszulkami.
- Ciocia chodź! - Nachito niespodziewanie chwycił mnie za dłoń. Spojrzałam na niego zdezorientowana. - Tam! - wskazał rączką na murawę.
- Szybciej Butragueño. - Maite wywróciła oczami, trzymając na rękach zniecierpliwionego Liama. Nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, ponieważ Enzo chwycił mnie za dłoń i pociągnął za sobą. Nie pozostało mi nic innego, jak chwycić Nachito pod pachę i podążyć za młodym Brazylijczykiem.
Dobrze znaną nam drogą udaliśmy się w stronę tunelu. W międzyczasie Maite wyjaśniła mi, że Maria udała się z Alejandrą do łazienki, więc na nią spadła odpowiedzialność za opiekę nad Nacho Juniorem. To właśnie z nią miałam opuścić stadion. Leire udała się na parking, aby zaczekać na Saula, z kolei Raquel była już umówiona na wieczór. Doskonale wiedziałam, że z Fernando, ale ta uparta baba nigdy się do tego nie przyzna!
Chłopcy z piskiem radości wbiegli na murawę zaraz za Enzo, który nie wiadomo skąd wytrzasnął piłkę. Będąc pod nie małym wrażeniem obserwowałam jak wykonuje przerażająco trudne triki. A miał tylko dziewięć lat!
Zaśmiałam się z Maite, która ganiała po murawie za uciekającym przed nią Nachito. Cóż, obowiązki matki chrzestnej wypełniała idealnie. Szkoda tylko, że ten mały diabeł nie miał jej charakteru.
- Wystarczająco mocno śmierdzę? - usłyszałam za sobą rozbawiony głos. Z szerokim uśmiechem odwróciłam się do Odriozoli. Stał przede mną, nadal w pobrudzonym meczowym stroju, z rozczochranymi i mokrymi włosami. Wyglądając przy tym jeszcze lepiej niż zazwyczaj!
- Cholera! - pacnęłam się w czoło, po czym udałam że szukam czegoś w kieszeniach od spodni. - Zapomniałam mojej zatyczki na nos!
- Ładnie we mnie wierzyłaś, skoro jej nie miałaś przy sobie. - położył dłonie na swoje biodra. 
- Oczywiście, że w Ciebie wierzyłam! - oburzyłam się.
- Podlizujesz się, bo chcesz zdjęcie.
- Czekam na to zdjęcie od miesiąca! - podeszłam do niego podekscytowana, wyciągając swojego Iphona. Alvaro zaśmiał się, przyciągając mnie do siebie. - Nawet nie śmierdzisz.
- Wspaniała infromacja. - wyszczerzył się, biorąc ode mnie telefon. Zaśmiałam się, przytulając niepewnie do jego sylwetki. - Proszę bardzo.
- Dziękuję. - niespodziewanie nawet dla siebie samej, złożyłam na jego policzku pocałunek. Alvaro posłał mi delikatny uśmiech. Speszona własnym zachowaniem, zrobiłam dwa kroki w tył. Uchyliłam usta, aby coś dodać jednak ...
- Taki sam jak wujek Alex! Taki sam! - niespodziewanie obok nas pojawiła się Maite, otrzepując swoje spodnie. Dostrzegając na nich zielone plamy z murawy, parsknęłam głośnym śmiechem. Wręcz zgięłam się w pół! - Śmiej się, Butragueño!
- Alvaro. - wydukałam, pomiędzy salwami śmiechu. - To jest Maite, młodsza siostra Nacho. Choć wiem, że trudno w to uwierzyć, bo to ani z wyglądu ani z charakteru ... aua! - krzyknęłam, bo ta bezczelna Fernandez klepnęła mnie w tyłek!
- Doigrasz się. - syknęła. - Pomijając jej bełkot ... - machnęła na mnie dłonią. Oburzona wytknęłam jej język, pocierając bolące miejsce. - ... jestem Maite. - wyciągnęła do niego dłoń, posyłając uśmiech.
- Alvaro. - odwzajemnił gest.
- Zgodził się? - spytała. Odriozola zerknął na mnie zdezorientowany. - Ugh, wszystko muszę za Ciebie załatwiać! Wybieramy się z Nati do klubu, Asensio już został zwerbowany i może któryś z tej bandy jeszcze się skusi. Pomyślałyśmy również o Tobie.
- O ile nie jesteś zmęczony. - dodałam niepewnie.
- Serio, Butragueño? - wywróciła oczami. - Roznosi go dzisiaj testosteron!
- Nie żebym się wtrącała, ale Nachito właśnie wspina się na bandę. - uśmiechnęłam się do niej słodko. Wytrzeszczyła na mnie oczy, po czym pobiegła w stronę bratanka. - Myślę, że potrzebuję pomocy w okiełznaniu Maite i Asensio. To dość wybuchowa mieszanka.
- Potrzebujesz pomocy? - uniósł rozbawiony brwi.
- Fakt, niech sobie robią co chcą. - wzruszyłam ramionami. - Potrzebuję towarzystwa.
- Nie potrafię tańczyć. - zastrzegł.
- Się okażę. - wytrzeszczyłam się, po czym weszłam na murawę w zamiarze złapania Liama. Co wcale łatwe nie było.

*

Jeśli chodzi o zwerbowanie, Asensio przekonał do wspólnego wyjścia również Mariano, Sergio Reguilona oraz Daniela Ceballosa z dziewczyną Marią. Isco również miał ochotę zaszaleć, jednak jego ukochana Sara, której osobiście nie znosiłam, zaczęła kręcić nosem. Ich strata.
Miałam zbyt mało czasu, aby się wystroić, więc postawiłam na niezawodne czarne rurki z wyższym stanem, krótki biały top oraz szpilki. Na ramiona zarzuciłam skórkową kurtkę, a w dłoń chwyciłam kopertówkę. Z całym towarzystwem umówiliśmy się przed klubem. Wiadomą rzeczą było, że wybrałam się tam taksówką.
- Zamknij się. - rzuciłam rozbawiona do Asensio, który zaczął gwizdać na mój widok. Szybciej ocenił mój ubiór, niż ja zamknęłam drzwi od samochodu! Podeszłam do nich bliżej, zauważając że jedynie brakuje Daniego i Marii. - Zmówiliście się, czy?
- To samo im powiedziałam! - dodała Maite. Całe męskie towarzystwo było w białych koszulach.
- Szkoda, że wy się nie zmówiłyście i nie ubrałyście krótkich sukienek. - dodał Marco, szczerząc się jak głupi do sera.
- Mój tyłek lepiej wygląda z obcisłych spodniach. - wzruszyłam niewinne ramionami.
- Fakt. - przyznał szturchając Alvaro łokciem.
Tak na prawdę Marco nie był typem podrywacza. Wszystkie nasze konfrontacje, były jedynie przyjacielskimi żartami. Wyglądał niczym Młody Bóg, jednak nigdy tego nie wykorzystywał. Nie bawiły go flirty z przypadkowo poznanymi dziewczynami, które widziały w nim jedynie młodą gwiazdę Realu Madryt. Kiedyś przyznał, że nie chce tracić czasu i poczeka na prawdziwą miłość. A na razie skupi się całkowicie na życiu zawodowym.
Nie czekając dłużej na naszych znajomych, którzy wysłali wiadomość o swoim spóźnieniu, weszliśmy do środka. Usiadłam pomiędzy Alvaro i Mariano w zarezerwowanej przez nas loży.
- My mamy zamiar napić się Whisky. - oznajmił Asensio. - A dla was drogie panie?
- Mdli mnie po Whisky. - skrzywiłam się.
- My zawsze wybieramy Manhattan. - oznajmiła Maite, na co przytaknęłam.  - Piły go również bohaterki "Sexu w wielkim mieście"!
- Jakbym słyszał moją Yaizę! - zawołał Mariano.
- Ale w Manhattanie jest Whisky. - zauważył Alvaro, patrząc na mnie zdezorientowany. - Mówiłaś że ...
- I dopóki nazywa się Manhattan, a nie Whisky, to mnie nie mdli. - uśmiechnęłam się niewinnie, na co pokręcił rozbawiony głową, po czym ruszył z Asensio do baru. W międzyczasie pojawił się Ceballos przedstawiając nam Marię. Może to dziwne, ale nie mogłam od niej oderwać wzroku. Była po prostu piękna! Czułam się przy niej niczym szara myszka.
- Proszę. - Alvaro postawił przede mną i Maite szklanki z drinkiem, którego koloru nigdy nie potrafiłam ocenić. W środku pływała truskawka, nadająca mu odpowiedni urok.
- To za co pijemy maleństwa?! - zawołał Marco, stawiając tacę z Whisky i szklankami z lodem. - Maria, wziąłem Ci to samo co dziewczynom. Może być ?
- Oczywiście! - uśmiechnęła się szeroko. - Manhattan piły ...
- ...  bohaterki "Sexu w wielkim mieście"! - dokończyło za nią męskie towarzystwo, po czym wszyscy się zaśmialiśmy wznosząc pierwszy toast.
Dość szybko znaleźliśmy wspólny język. Każde z nas miało coś do powiedzenia, chociaż najlepsi w tym byli Asensio z Ceballosem. Dwie dusze towarzystwa! Również Maria okazała się być sympatyczną osobą, otwartą na nowe znajomości.
Mariano porwał mnie na parkiet, słysząc pierwsze takty Despacito. Mi osobiście przejadł się już ten utwór, jednak tańczyło się do niego z przyjemnością. Po za tym mój partner był wspaniałym tancerzem! Chociaż nie obyło się bez wygłupów.
Nie miałam nawet szansy na to, aby zejść z parkietu i się napić, ponieważ Asensio zrobił odbijanego. Świat zawirował, gdy okręcił mnie wokół własnej osi. Zaśmiałam się wpadając w jego ramiona. 
Jakiś czas później miałam na swoim koncie taniec z każdym z naszych towarzyszy. Sergio podziękował mi za towarzystwo na parkiecie, na co rozbawiona odprowadziłam go wzrokiem. Spojrzałam na Alvaro, który siedział w loży okręcając szklankę w dłoni. Jako jedyny nie pojawił się na parkiecie, choć czułam jego wzrok na sobie. Pokręciłam głową idąc w jego stronę.
- Nie potrafię tańczyć. - powiedział od razu, gdy wyciągnęłam do niego swoje dłonie.
- Masz problem Odriozola, bo to moja ulubiona piosenka. - oznajmiłam, gdy z głośników popłynęły pierwsze takty "Vivir Mi Vida" Marca Anthony'ego. - Mam poszukać partnera pod tamtą ścianą? - spytałam, wskazując głową paru chłopaków niedaleko nas. On jedynie zacisnął usta, dumając nad czymś. - Skoro tak ... - zrobiłam krok w tył.
- Nie ma mowy! - zerwał się ze swojego miejsca, co przyjęłam szerokim uśmiechem i chwyciłam go za dłoń. - Ale jak Ci nadepnę na stopę ...
- Panikujesz Odriozola. - zatrzymałam się i położyłam jego dłonie na swoich biodrach. - Nie możesz być gorszy od Daniego. Nawet Maria się z niego śmieje. - zarzuciłam ręce na jego szyję, przysuwając się bliżej. W obcasach byłam minimalnie od niego niższa. Zaśmiałam się, gdy przełknął głośno ślinę.
Zagryzłam dolną wargę spoglądając w jego skupione oczy, po czym zaczęłam poruszać biodrami. Zacisnął mocniej swoje dłonie, na co niespodziewanie poczułam przyjemne ciepło, które rozlało się po moim ciele. Odpowiedział na moje ruchy, uśmiechając się pod nosem.
Pisnęłam rozbawiona, gdy niespodziewanie mnie uniósł i okręcił wokół własnej osi. Odwrócił mnie do siebie tyłem przyciągając do swojego torsu. Poruszaliśmy się w rytm muzyki, splatając swoje dłonie ze sobą. Uśmiechnęłam się szeroko, bo sprawiło mi to ogromną przyjemność. Mogłabym tego nie przerywać do samego rana, jednak piosenka się skończyła, a Alvaro odsunął ode mnie.
- Nie potrafię tańczyć? - zaśmiałam się poprawiając włosy.
- Improwizowałem.

***

Jak na tą chwilę to mój ulubiony rozdział :) Mam nadzieję, że jeszcze zdołam go przebić! Tym bardziej że wena mnie nie opuszcza i jestem przy 12 części.

Zmieniłam "troszkę" wygląd i nareszcie zamknęłam listę bohaterów :) Dodając im więcej kolorów! Także zapraszam do zapoznania się :)


Noszę Twoją koszulkę
Złączoną z sercem
Dni, w które grasz
Są wszystkim, czym jestem
<3

sobota, 8 września 2018

6. Bawiłaś się z nim zamiast ze mną?

Odriozola nie odzywał się do mnie od dwóch dni. W ostatniej wiadomości wykręcił się brakiem czasu, jednak zasięgając niewinnej informacji od Abril, dowiedziałam się że większość wolnego czasu spędzał w mieszkaniu. Zrozumiałam, że Maite miała rację. Źle zinterpretował moją "obstawę", która była bardziej rozmowna ode mnie. Na dodatek ukrywałam przed nim to, co się działo w życiu jego młodszej siostry. Nie dziwne, że był mną lekko rozczarowany.
Na całe szczęście sprawa Abril rozwiązała się dla nas pozytywnie. Ku jej obawom, rozmowa z panią choreograf przebiegła sprawnie. Kobieta była zszokowana, jak i rozczarowana tym, że nic wcześniej nie zauważyła. Widziałam po niej, że miała ogromne wyrzuty sumienia. Bardzo jej współczułam, ponieważ w ostatnim czasie spadło na nią sporo problemów.
Z uśmiechem opuściłam budynek madryckiego teatru. Dzisiejszego poranka postawiłam sobie cel, który wręcz musiałam osiągnąć. Nie było innej opcji! Musiałam przeprosić Odriozolę i poważnie z nim porozmawiać. O ile oczywiście mi na to pozwoli ...
Godzinę później stawiłam się na parkingu w Valdebebas, wcześniej dowiadując się od Abril, jaki samochód należy do jej brata. Po krótkich poszukiwaniach, odnalazłam "zgubę" siadając obok niej na krawężniku. Zerknęłam z uwagą na wyświetlacz mojego telefonu. Trening skończył się kwadrans temu, więc za chwilę powinno się zrobić tłoczno.
Drzwi wejściowe otworzyły się z hukiem, a przez próg wybiegł Marco Asensio uciekający przed Isco i jego krzywymi nóżkami. Andaluzyjczyk wrzeszczał coś do niego, wyzywając od pajaców, na co jego młodszy kolega jedynie śmiał się wniebogłosy. Wywróciłam zażenowana oczami. Gdybym nie wiedziała pod jakim budynkiem się znajduję, zgadując powiedziałabym, że to szkoła dla dzieci specjalnej troski. Nawet mnie nie zauważyli!
- Nati? - zerwałam się jak oparzona, na dźwięk znajomego głosu. Przez obserwowanie tych dwóch imbecyli, nawet nie zauważyłam, jak obok mnie pojawił się Odriozola. Patrzył na mnie zdezorientowany, trzymając klucze od samochodu w dłoni. - Co Ty tutaj robisz?
- Koczuję. - wzruszyłam ramionami. - I czekam na Ciebie. - Alvaro uniósł zaskoczony brwi, patrząc na mnie jak na kosmitkę. Znowu! - Jesteś na mnie zły, prawda?
- Dlaczego tak sądzisz? - otworzył tylne drzwi od samochodu, wrzucając do środka swoją torbę sportową. Doskonale wiedziałam, że chciał ukryć przede mną speszony wzrok.
- Alvaro, nie olałam Cię w kawiarni. - jęknęłam, podchodząc do niego bliżej. - Tak po prostu wygląda moje życie. Zawsze wokół mnie kręcą się najbliższe osoby. Zaproszenie Abril wydawało mi się po prostu naturalne, szczególnie że była smutna.
- Nie mam do Ciebie pretensji o obecność innych. - westchnął, przeczesując nerwowo swoją szopę na głowie. - I tak jak mówiłem, cieszę się że zaopiekowałaś się moją siostrą. Po prostu miałem wrażenie, że się męczysz przy stoliku. Tak jakby nasze spotkanie było dla Ciebie dotrzymaniem przykrej obietnicy. Nie chcę Ci się narzucać, nie musisz mnie przepraszać ...
- Źle wszystko odebrałeś. - przerwałam mu. - Inaczej wyobrażałam sobie tamto popołudnie, ale sama doprowadziłam do tego, jak wyglądało. I chciałabym żebyś mi dał szansę na naprawienie tego. Skoro Ty nie chcesz się narzucać, to ja to zrobię. - uśmiechnęłam się niewinnie, co po chwili odwzajemnił. - I nawet znam miejsce, gdzie nikt nam nie przerwie w rozmowie. Dosłownie nikt!
- Jak mam Ci odmówić, skoro czekałaś na mnie siedząc na krawężniku? - spytał rozbawiony, po czym kiwnął głową w stronę drzwi od pasażera. Zadowolona zajęłam miejsce obok niego, zapinając grzecznie pas. - Gdzie mam jechać?
- Do Parku Retiro.
Nie całą godzinę potem, po wysłuchaniu całej relacji z treningu, ciągnęłam go za sobą trzymając za nadgarstek. Zaczął nawet żartować, że traktuję go jak naburmuszonego i niegrzecznego chłopca. Kto by pomyślał, że wcześniej na prawdę nim był ...
- Jesteśmy! - zawołałam podekscytowana, gdy stanęliśmy nad stawem. Odriozola rozejrzał się wokół, przez dłuższą chwilę przyglądając się pomnikowi Alfonsa XII, który był w tej części główną atrakcją. No ... prawie. - Zdaję sobie sprawę, że możesz nie posiadać karty pływackiej, ale tak się składa, że ja zostałam przeszkolona. - wskazałam na małe łódki pływające po wodzie. Oczywiście z ludźmi w środku.
- Przeszkolenie, a karta pływacka to dwie różne sprawy. Skąd mogę mieć pewność, że nie wagarowałaś podczas kursu? - założył ręce na piersi, spoglądając na mnie uważnie. - I ja mam oddać swoje cenne życie amatorce?
- Panikujesz Odriozola. - mruknęłam. - Ten staw ma z metr głębokości.
- Słyszałaś, że można utopić się w łyżce wody?
- Tchórz. - zaśmiałam się, po czym pewnym krokiem podeszłam do mężczyzny zajmującego się wypożyczaniem łódek. Grzecznie poprosiłam o jedną z nich. - Na wodzie będziesz miał pewność, że nikt się do nas nie dosiądzie. - rzuciłam przez ramię do obserwującego mnie Baska.
- Jesteś niemożliwa. - pokręcił rozbawiony głową, podając mi pomocną dłoń przy wejściu na nasz "statek". Po chwili siedział na przeciwko mnie, chwytając za wiosła. - Pozwól, że ja to zrobię. Nie żebym w Ciebie wątpił.
- Fakt, raz prawie wypadłam gdy Emilio z Raquel walczyli o wiosła. - wzruszyłam ramionami. - Miałam wówczas cztery lata i za bardzo się wychyliłam. Tata w ostatniej chwili chwycił za tył mojej sukienki.
- Urocze, że od małego nie mogłaś usiedzieć na miejscu. - zaśmiał się serdecznie.
- Raczej zawsze byłam ofiarą starszego rodzeństwa. - mruknęłam. - A w tej całej historii to urocza byłam ja, a nie moje różowe majtki, które mogli dostrzec ludzie w sąsiednich łódkach. - dodałam. Śmiech Odriozoli było zapewne słychać w całym parku. Oburzona ochlapałam go wodą, jednak wcale się nie uspokoił. - Śmiej się, Odriozola. Ciesz się, że to nie Ty jesteś najmłodszy. Współczuję Abril!
- Abril nie jest najmłodsza. - wyszczerzył się.
- Na prawdę? - wydukałam zaskoczona.
- Najmłodszy jest Daniel i ma jedenaście lat. - wyjaśnił wiosłując na środek stawu. - I jest jeszcze Pablo, starszy ode mnie o dwa lata.
- Oh, czyli jest was czwórka. Tak jak u mnie! - zauważyłam. - Tylko, że w mojej rodziny Emilio jest rodzynkiem, a w Twojej Abril. O Boże ... trzech facetów! - pacnęłam się teatralnie w czoło. - Jak ja jej współczuję!
- To ja współczuję Twojemu bratu i synchronizacji waszych złych humorków.
- Chciałeś powiedzieć synchronizacji miesiączek. - poprawiłam go.
- Nie chciałem, aby to zabrzmiało ordynarnie.
Pływając po stawie, spędziliśmy miło czas. Nawet nie zauważyłam jak minęły dwie godziny. Uwielbiałam z nim rozmawiać. Czułam wobec niego kompletne zaufanie, dzięki czemu nie musiałam gryźć się w język. Rozmowa w cztery oczy była o wiele lepsza, niż wymienianie wiadomości tekstowych.
Po wyjściu z parku, Alvaro zapytał czy nie miałabym ochoty coś zjeść. Jedyne co mi przyszło do głowy, to churros z gorącą czekoladą. Tylko jedno miejsce w Madrycie mogło mi to zapewnić!
- Chocolateria San Gines. Od ponad 120 lat jest otwarta codziennie przez 24 h. - wyjaśniłam, gdy zajęliśmy jeden z wolnych stolików. Kochałam to miejsce! Było wręcz przesiąknięte hiszpańską historią. Jako mała dziewczynka, uparcie twierdziłam, że wyczuwam tutaj magię. Ale które dziecko nie wyczułoby magii, gdy wokół unosił się cudowny zapach czekolady?
- Słyszałem o tym miejscu, ale nigdy nie miałem okazji, aby tu zajrzeć. - zauważył mój towarzysz. - Chyba nie ma Hiszpana, który nie kochałby churros.
- Z czekoladą. - dodałam, na co przytaknął rozbawiony.
- Abril wspominała, że wystąpisz z nią w przedstawieniu. - zagadnął po chwili ciszy, podczas której zachwycaliśmy się smakiem czekolady.
- Jestem w zastępstwie za kontuzjowaną dziewczynę. - wzruszyłam ramionami. - Co w sumie dla mnie lepiej. Będę lepiej przygotowana na przesłuchanie do Bożonarodzeniowego przedstawienia. - upiłam łyk kalorycznego przysmaku. - Zaprosiła Cię? - spytałam niepewnie.
- Raczej sprawdziła mi terminarz i rozkazała być. - zaśmiał się.
- Nie lubisz baletu, co?
- To chyba zbyt wiele powiedziane. - westchnął. - Próbuje go zrozumieć, tak samo jak inni ludzie próbują zrozumieć zasady gry w piłkę nożną czy w koszykówkę. Wiem, że to dla Abril bardzo ważne, dlatego zawsze staram się być obecny. Chociaż trochę mi głupio, gdy wychodzący z sali ludzie omawiają rzeczy, których ja nie dostrzegłem.
- To coś jak omawianie czym jest pozycja spalona? - zaśmiałam się pod nosem, co odwzajemnił. - Mój brat pojawia się od czasu do czasu, aby przysypiać.
- Raz zdarzyło mi się ziewnąć. - przyznał.
- Abril zdarzyło się dostać bukiet kwiatów po występie? - spytałam niewinnie. Musiałam. Musiałam zobaczyć jego reakcję! Już i tak dość długo to odwlekałam. Zaskoczony uniósł swoje spojrzenie znad filiżanki. - No wiesz ... od wielbiciela?
- Abril? Od wielbiciela? - zacisnął usta w cienką kreskę.
- Czy wy, starsi bracia, musicie być tacy sami? - wywróciłam oczami. Odriozola zmarszczył czoło, nie rozumiejąc do czego piję. - Nadopiekuńczy! A na samo wspomnienie, o jakimkolwiek chłopaku w życiu waszych sióstr, dostajecie białej gorączki.
- Przecież nie nie powiedziałem. - zaczął się bronić.
- Twój wzrok jest idealną odpowiedzią. - wzruszyłam ramionami. - Emilio przez tydzień chodził za mną krok w krok, pytając o tożsamość nadawcy bukietu. A gdy mu oznajmiłam, że to anonimowa wiadomość, to zirytował się jeszcze bardziej.
- Dostałaś bukiet? Od wielbiciela?
- Nie wiem kim on jest.
- Więc nie dziw się Twojemu bratu, że się zirytował. - prychnął. - Martwi się o Ciebie, a skoro to był anonim, to może być nim każdy. - spuściłam wzrok na dno filiżanki, chcąc ukryć rozczarowanie w moich oczach. Alvaro jasno dał mi do zrozumienia, że nie nigdy nie miał nic wspólnego z byciem "ofiarą".
Po wyjściu z lokalu, Odriozola wspaniałomyślnie oznajmił, że zamierza mnie odstawić pod same drzwi mojego domu. I tak też zrobił. No ... prawie. Zajechał na podjazd, rozglądając się wokół. Sama to uczyniłam, jednak nie z ciekawości, a z obawy o nieoczekiwaną obecność Emilio.
- Dziękuję za miłe popołudnie. - uśmiechnął się, gdy odpinałam swój pas.
- To ja dziękuję, że dałeś się porwać. - puściłam mu oczko, na co parsknął śmiechem. - Pojutrze Derby Madrytu na Bernabeu. Denerwujesz się?
- Zagra Carvajal, nie ja. - wzruszył ramionami. - Jeszcze sporo muszę się od niego nauczyć. Ale to nie znaczy, że nie odczuwam żadnych emocji. Zawsze jest lekka ekscytacja oraz poddenerwowanie.
- Ja zwariuję z Leire na trybunach. - wywróciłam oczami.
- Współczuję jej.
- Mi miałeś współczuć! - oburzyłam się. - Ja jej nie kazałam zakochiwać się w rywalu zza miedzy. Ma za swoje! Zresztą, sama powtarza, że to dodaje pikanterii do ich związku. Cokolwiek by to nie miało znaczyć. - skrzywiłam się. - Uciekam. Jutro czeka mnie kolejny ciężki trening.
- To jest nas dwoje. - wytknął mi język, co odwzajemniłam. - Idź bo zaraz wypadnie Twój ojciec i załatwi mi u Julena dodatkowe kółka do przebiegnięcia.
- Mój tatuś taki nie jest. - mruknęłam.
- Wolę nie ryzykować. - zaśmiał się.
Pożegnaliśmy się po chwili. Jeszcze parę minut stałam na podjeździe, czekając aż jego samochód zniknie za zakrętem. Z uśmiechem weszłam do domu. Mój dzisiejszy cel został osiągnięty. Wyjaśniłam wszystko Odriozoli oraz spędziliśmy miło czas. Jednak jedno pytanie wciąż zostawało bez odpowiedzi.

Kto jest "ofiarą"?

Zawołałam w głąb holu, informując domowników o swoim przybyciu. Nie zdążyłam nawet postawić kroku, bo sekundę później w moją stronę biegł mały aniołek, piszcząc z radości.
- Cherubinku! - wystawiłam do niego swoje ręce.
- Ciocia Nati! - wrzasnął mały Nacho, uwieszając się na mojej szyi. - Gdzie tyle byłaś? Cekałem na Ciebie! - zrobił oburzoną minkę. - Nie było wujka Emilio i nie miałem z kimś się bawić!
- Z kim przyszedłeś? - ucałowałam jego pyzaty policzek.
- Z ciocią Maite. - wzruszył ramionkami. Zaskoczona udałam się z chłopcem do salonu, gdzie na kanapie siedziała moja przyjaciółka w towarzystwie matki. - A wies ze lazem pójdziemy na mec?
- Cudownie. - postawiłam go na podłodze, czochrając blond loczki. Zadowolony wdrapał się na kolana mojej mamy. - Fernandez! - położyłam dłonie na biodrach, mierząc moją przyjaciółkę stanowczym spojrzeniem. - Dlaczego nie powiadomiłaś mnie o przybyciu do stolicy naszego wspaniałego kraju? Nie kupiłam alkoholu!
- Nati! - krzyknęła oburzona Sonia Butragueño.
- Żartowałam. - posłałam jej niewinny uśmiech, po czym z piskiem radości rzuciłam się na Maite. Z głośnym śmiechem wylądowałyśmy na podłodze, co wykorzystał Cherubinek, wskakując na nas z wiwatem. Obijając przy tym moje żebra!
- Utyłaś Butragueño. - wysapała po chwili Maite.
- Niby gdzie?! - podwinęłam oburzona koszulkę w poszukiwaniu fałdek na swoim brzuchu. - Cherubinku czy ciocia jest grubsza? - zwróciłam się do chłopca.
- Tatuś kiedyś powiedział mamusi ze na cycuskach. O tu! - wskazał paluszkiem mój biust. Maite zakryła twarz w dłoniach, a ja nie mogąc się powstrzymać, wybuchnęłam głośnym śmiechem. Takich szczegółów z życia Nacho i Marii nie chciałam znać!
Zabrałyśmy chłopca do ogrodu, gdzie usadowił się wygodnie na huśtawce. Usadowiłam się za nim, popychając lekko do przodu. Maite oparła się o drewnianą konstrukcję, spoglądając na mnie uważnie.
- Z Twojej zadowolonej miny wnioskuję, że Odriozola dał się udobruchać. - wydała wyrok. - Mam jedynie nadzieję, że nie musiałaś użyć kobiecych sztuczek. Jeszcze.
- Maite! - wskazałam na Nacho, który jak zawsze przysłuchiwał się rozmowie. - Nie, nie musiałam. Ile razy mam Ci przypominać, że jest to tylko kolega? - prychnęłam wywracając oczami.
- Wujek Alvaro? - Cherubinek odwrócił główkę w moją stronę. To było po prostu niesamowite! Gdy chciał, potrafił wymówić literkę "r". Oczywiście dotyczyło to takich słów jak Madryt, Real czy imiona ulubionych wujków i cioć. - Bawiłaś się z nim zamiast ze mną? - zrobił z ust podkówkę.
- Oh, to by było interesujące! - rozbawiona Maite wtrąciła swoje trzy grosze.
- Dzisiaj ewidentnie pchasz się w gips. - warknęłam, po czym kucnęłam przed obrażonym chłopcem. - Nacho, wujek Alvaro niedawno zamieszkał w Madrycie, prawda? - spytałam, na co kiwnął główką. - Więc nie zna jeszcze naszych ulubionych parków i kawiarni z czekoladą. Musiałam go oprowadzić. Bo tak robią przyjaciele. - pogładziłam jego główkę.
- A ja jestem Twoim psyjacielem?
- Jesteś kimś więcej niż moim przyjacielem. - uśmiechnęłam się do niego.
- Mogłaś wziąć mnie ze sobą. - zauważył rezolutnie. - Mamusia by się zgodziła. Pokazałbym wujkowi swój ulubiony plac zabaw! I kaluzelę! I piaskownicę! I poznałby Mateo, mojego psyjaciela!
- Myślę, że byłby zachwycony. - zaśmiałam się.

*

- Niguez panikuje. - mruknęła Raquel, czytając wiadomość od Saula. Akurat wychodziłyśmy z domu, chcąc udać się na Santiago Bernabeu. Oczywiście wcześniej wstępując po Leire. - Mamy zrobić wszystko, aby się nie denerwowała! Czy on się z głupim przez ścianę macał?
- Jest w drużynie z Diego Costą, więc co się dziwisz? - westchnęłam zajmując miejsce pasażera w jej samochodzie. Grzecznie zapięłam pasy, wiedząc że moja najstarsza siostra ma fobie na tym punkcie.
- Fakt. - wzruszyła ramionami, odpisując mu. - I tak się będzie denerwowała! Przecież to są Derby Madrytu. Nie rozumiem dlaczego on skacze wokół niej jakby była jajkiem. Nie takie rzeczy przetrwała!
Uśmiechnęłam się pod nosem, odwracając wzrok ku szybie. Znałam powód poddenerwowania Saula, ale obiecałam Leire, że zachowam tą tajemnicę dla siebie. Przynajmniej do czasu pojawienia się oficjalnej informacji czy zostanę ciocią, czy też nie. Chociaż zdążyłam przyzwyczaić się do tej cudownej myśli. Podejrzewałam, że negatywny wynik mógłby być rozczarowaniem nie tylko dla mnie.
- Denerwujesz się? - to pytanie padło z ust Raquel, zaraz po tym, jak Leire zajęła miejsce na tylnej kanapie. Najstarsza z nas, odwróciła się do niej, mrużąc podejrzliwie swoje powieki.
- Saul do was dzwonił? - jęknęła, na co parsknęłam śmiechem.
- Było się z nim zająć w nocy, to by nie panikował. - mruknęła Raquel włączając się do ruchu. - Miałby większy problem na głowie, czyli swoje trzęsące się kolana.
- Dobrze że Fernando jest policjantem. - westchnęła Leire. Zakryłam usta, chcąc zatuszować kolejną salwę śmiechu. To zdanie było wręcz przesiąknięte aluzją! Zerknęłam na Raquel, która zacisnęła dłonie na kierownicy, zgrzytając zębami.
- Kiedy go poznam? - spytałam niewinnie, wiedząc że stąpam po kruchym lodzie.
- Jeszcze jedno słowo, a pójdziecie na piechotę! - wrzasnęła Raquel. - Smarkulo, już ja się dowiem kto jest Twoim tajemniczym wielbicielem! - pogroziła mi.

Sama bym chciała to wiedzieć.

***

Dzisiejsza pogoda jest wręcz idealna do "wypadu" do parku :)