niedziela, 9 grudnia 2018

Epilog

Mistrzostwa Świata w Katarze na przełomie listopada i grudnia. Brzmiało to niczym nieśmieszny żart, a jednak było prawdą. Żar lejący się z nieba i klimatyzowane stadiony. Nie wiem jakim cudem Hiszpanom udało się dojść do samego finału w tych niecodziennych, a zarazem uciążliwych warunkach.
Gdyby nie to, że mój narzeczony wychodził właśnie z resztą kolegów na środek boiska, ani by mi się śniło tu przyjeżdżać! Jednak wspieranie go w najważniejszym dniu jego sportowej kariery, było moim obowiązkiem.
- Sofia, o co Cię tatuś prosił? - spytała zrezygnowanym głosem Leire. Zaśmiałam się pod nosem spoglądając na moją chrześnicę, która posłusznie przestała spinać się po barierce.
- Mam być gzecna. - usiadła pomiędzy nami, chwytając do swoich rączek pluszowego zajączka. - I nie dokucać, bo mamusia ma w bzusku mojego blaciska i nie moze się denelwować. - wyrecytowała. - Ale mamusiu, ja chciałam tylko pomachać tatusiowi.
- Wiem kochanie, ale to niemożliwe, aby tatuś Cię zobaczył z boiska. - pogładziła z czułością jej główkę. - A po za tym, mogłabyś spaść z barierki i zrobić sobie krzywdę. Byłoby mi bardzo smutno, chcesz tego?
- Nie. Ale mi się nudzi. - poskarżyła się. - Kiedy pan doktol wyciągnie Ignacio z Twojego bzuska? Chcę się z nim jus bawić!
- Ale wiesz, że gdy urodzi się Ignacio, będziesz musiała najpierw się nim opiekować? - wtrąciłam się w rozmowę matki z córką. - Na początku będzie tylko jadł i spał. Musisz poczekać cierpliwie, aż nauczy się chodzić. - doskonale wiedziałam, że w słowniku Sofii nie istniało takie słowo jak "cierpliwość". 
- To nudne. - skrzywiła się.
- Zobaczysz, pokochasz go od pierwszego wejrzenia. - poprawiłam jej kitki na głowie. - Niemowlaki to takie prawdziwe lalki. A Ty je przecież lubisz, prawda? - trzylatka przytaknęła niepewnie. - No widzisz. Tylko musisz być bardzo ostrożna.
- A cemu Ty nie mas takiej lalki?
- A obiecasz, że pomożesz mi w opiece? - uśmiechnęłam się do niej. Sofia ochoczo pokiwała główką. - W takim razie trzymam Cię za słowo.
To był prawdziwy recital w wykonaniu Hiszpanów, którzy pokonali Francuzów 4:2. Byłam ogromnie duma z Alvaro, który rozegrał spotkanie marzeń, zaliczając dwie asysty i wiele odbiorów jak na jednego z najlepszych obrońców na świecie przystało. Wzruszona obserwowałam jak odbiera swój medal i razem z kolegami świętuje wygranie Mistrzostwa Świata.
Razem z Leire oraz zniecierpliwioną do granic możliwości Sofią, stanęłyśmy obok boiska. Pisk radości wydobył się z gardła trzylatki, gdy tylko dostrzegła Saula. Leire puściła rozbawiona jej dłoń, pozwalając, aby pobiegła wprost w ramiona tatusia, który podrzucił ją wysoko. Z uśmiechem obserwowałam szczęśliwą rodzinę mojej siostry, która miała się powiększyć za trzy miesiące.
Nagle poczułam jak męskie ramiona oplatają moją sylwetkę, a znajome usta spoczywają na mojej szyi. Zaśmiałam się pod nosem, wtulając plecami w umięśnioną klatkę piersiową.
- Nie przy ludziach Odriozola. - wymruczałam.
- Dokładnie za tydzień będziesz moją żoną, więc oficjalnie będę mógł wsysać się w Twoją szyję. - wyszeptał mi do ucha. - To będą najpiękniejsze święta Bożego Narodzenia w moim życiu. A potem Cię porwę z dala od nich wszystkich. Tylko nasza dwójka i dzika Afryka.
- Przykro mi, ale ktoś Ci popsuje te plany. - westchnęłam teatralnie.
- Słucham? Dlaczego? - spytał zaniepokojony. 
- Bo widzisz ... - chwyciłam jego dłoń, po czym położyłam na swoim brzuchu. - Już nie ma tylko naszej dwójki. Jesteśmy we troje. - spojrzałam w jego oczy. Po chwili ciszy, bez słowa przytulił mnie mocno do siebie. - Nic nie powiesz?
- Nie mogę znaleźć odpowiedniego słowa. To najpiękniejszy dzień w moim życiu. - odpowiedział drżącym głosem. Zaskoczona spojrzałam w jego załzawione oczy. - Ale zmieniam plany. Porywam waszą dwójkę. Tylko my i ...
- Nasz chłopiec.
- Chłopiec? - wydukał.
- Tak się ułożył na badaniu, że lekarka nie miała żadnych wątpliwości. - zaśmiałam się. - Ród Odriozola nie ma szansy wyginąć.
- Wiesz już od dawna, prawda? Czuję lekką wypukłość.
- Zorientowałam się na początku grudnia. - przyznałam. - Czekałam na odpowiednią chwilę. Ale jesteś pierwszy, który się o tym dowiedział. - zarzuciłam swoje ręce na jego szyję. - Chociaż Leire spoglądała na mnie podejrzanie.
- Kocham Cię, Nati. - szepnął, składając na moich ustach subtelny pocałunek. Po chwili pogładził z czułością mój brzuch. - I Ciebie też malutki.
- My Ciebie też kochamy. I nawet sobie nie wyobrażasz, jacy jesteśmy z Ciebie dumni. - z uśmiechem poprawiłam złoty medal wiszący na jego szyi. Sekundę później pisnęłam rozbawiona, ponieważ okręcił mnie niespodziewanie wokół własnej osi.

*

Scena z moich marzeń okazała się być prawdą. Ja, stojąca z duszą na ramieniu obok padoku, oraz Alvaro z naszym synkiem, uczący go jeździć konno. Yago był bardzo pojętym uczniem, a może po prostu odziedziczył to po ojcu i wujkach. Nie bał się koni, a wręcz się do nich wyrywał! Przy okazji doprowadzając mnie do stanów przedzawałowych.
Miał zaledwie cztery lata, ale za nic w świecie nie był zainteresowany jazdą na kucykach. Uparcie wskazywał na duże konie, którymi był zafascynowany. Widziałam wypisaną na twarzy Alvaro dumę, jednak panicznie go prosiłam, aby ani na sekundę nie spuszczał go z oczu.
- Mamusiu, widzisz jak jadę?! - zawołał podekscytowany, gdy przechodzili obok mnie. Koń był przerażająco ogromny, w porównaniu do mojego małego chłopca. Chociaż musiałam przyznać, że w stroju małego dżokeja wyglądał niezwykle uroczo.
- Widzę kochanie, ale trzymaj się mocno!
- Tatuś mnie trzyma za nogę!
- I bardzo dobrze. - mruknęłam pod nosem, przeczesując nerwowo włosy. Chociaż tyle, że Alvaro wziął sobie do serca moje skołatane nerwy. 
Nie sądziłam, że bycie matką może być aż tak bardzo stresujące. Yago był żywą kopią swojego ojca z tysiącem pomysłów na minutę. Musiałam mieć oczy wokół głowy, bo w jednej chwili bawił się samochodzikami, a w drugiej zjeżdżał z barierki. I niestety, szybkość też odziedziczył po tatusiu! Nie sądziłam, że kiedykolwiek aż tak wyrobię sobie kondycję! Nie oddałabym jednak mojego łobuza za nic w świecie.
- Mamusiu, konie nie gryzą. - Yago podbiegł do mnie po skończonej lekcji, ściągając przy okazji kask, który zabawnie zsuwał się mu na czoło. Wywróciłam oczami, zamykając go w swoich ramionach. 
- Wiem synku, inaczej stanowczo zabroniłabym Ci się do nich zbliżać. - westchnęłam, gładząc go po czuprynce, którą miał na głowie. - Jesteś odważniejszy ode mnie. A po za tym, ufam Twojemu tacie, wiesz?
- Co robi każdy jeździec po przejażdżce? - obok nas pojawił się Alvaro, spoglądając uważnie na Yago. - Oprócz wpadania mamusi w ramiona. - dodał rozbawiony.
- Czyści konika! - pisnął rozradowany.
- Javier już na Ciebie czeka z kucykami.
- Ale tato! - jęknął.
- Jaka była umowa? - uklęknął przed nim, aby byli tej samej wysokości. - Uroczyście obiecałeś, jak na prawdziwego mężczyznę przystało, że skoro zgodziłem się uczyć Cię jeździć na dużym koniu, to chociaż będziesz czyścił kucyki.
- A mogę popatrzeć, jak czyścisz tego? - spytał z nadzieją.
- Zapytam Javiera czy odpowiednio się przyłożyłeś do swojej pracy. - puścił mu oczko. - I się zastanowię, czy zasłużyłeś na nagrodę. - Yago bez słowa sprzeciwu pognał do stajni.
- Jestem panikarą, co? - mruknęłam.
- Jesteś matką. - westchnął wstając, po czym mocno mnie objął. - Jeśli sądzisz, że moja nie panikowała, to jesteś w wielkim błędzie. Ja i Pablo niestety zaczynaliśmy od kucyków. Zresztą, trzymałem go za tą nogę nie dlatego, że Ty panikowałaś. Też miałem duszę na ramieniu.
- A dopiero był taki maleńki. - uśmiechnęłam się.
- Sam nie wiem, kiedy minęły te cztery lata. - ucałował moją skroń. - A teraz chodzi za mną krok w krok i zadaje skomplikowane pytania.
- Wiem. Gdy zapytał o to, skąd się biorą dzieci, to wysłałam go do Ciebie. - zachichotałam. - Nie patrz tak na mnie. To ojcowie tłumaczą takie rzeczy synom. Jeśli mielibyśmy córkę, to ta odpowiedzialność spadłaby na mnie.
- Właśnie mnie sprowokowałaś do działania!
- Jesteś nienormalny Odriozola. - wytknęłam mu język.
- Wiem. Dlatego dobraliśmy się idealnie.

***

W ten oto sposób kończę historię Nati i Alvaro :)

Podzielę się z wami małą ciekawostką. Odkąd Nati pojawiła się w opowiadaniu o Saulu i Leire, miałam w głowie pomysł na odrębną historię z nią w roli głównej. Ale! Miała ona zostać sparowana z Asensio :) Napisałam nawet scenę, gdzie Marco niewinnie podpytuje Leire o siostrę, ale została usunięta z powodu pana Odriozoli. Który okazał się być idealny dla Nati! Zresztą, doszłam do wniosku, że Asensio jest zbyt idealny abym mogła o nim pisać ^^

Dziękuję wam za wszystkie komentarze, dzięki którym nie zgubiłam po drodze swojej weny :) A uwierzcie, było niebezpiecznie! Jestem bardzo zadowolona, że udało mi się doprowadzić tą historię do samego końca. Wspominałam o trylogii? Miał być Asensio? Jak to zwykle ze mną bywa, plany się zmieniają! W końcu kobieta zmienną jest :) (szczególnie jeśli chodzi o męski obiekt). Także jeśli nie macie mnie dość, jeśli nie chcecie żegnać się z siostrami Butragueño, to serdecznie zapraszam was na kolejny wymysł mojej wyobraźni.



Jeszcze raz bardzo wam dziękuję za obecność i wsparcie! Jesteście najlepsze :)



niedziela, 2 grudnia 2018

24. Papacito strzelił gola!

- Saul, proszę  Cię, nie panikuj. Musisz się skupić na meczu. - westchnęła Leire, trzymając telefon przy uchu. Na prośbę przyszłego tatusia, nie spuszczałam jej z oczu. Co oczywiście zaczęło doprowadzać ją do irytacji. Doszło nawet do tego, że Alvaro musiał mnie mocno trzymać, abym nie poszła za nią do łazienki. Ale ja się na prawdę martwiłam!
Był już pierwszy czerwiec, a Sofii wcale nie spieszyło się do przyjścia na świat. Oczywiście lekarz powtarzał, że wszystko jest jak najbardziej w porządku i takie rzeczy po prostu się zdarzają. Tydzień różnicy był normalną rzeczą. Ale nie wtedy, gdy tatuś miał wystąpić w finale Ligi Mistrzów na własnym stadionie, przez co jego poddenerwowanie udzielało się nam wszystkich. 
Uważnie przyglądałam się, jak Leire w skupieniu słucha tego, co Saul ma jej do powiedzenia. Wolną dłonią gładziła z czułością swój dziewięciomiesięczny brzuch. To było niesamowite, ale wyglądała cudownie, nie jak ociężała słonica. Była moją superbohaterką. Wszystkie Wonder Women i inne Elastyny po prostu nie miały z nią szans.
- Tak, pojadę razem z Nati i Alvaro na stadion. Będą mnie tam pilnować w towarzystwie Twoich rodziców i braci. Saul, przedyskutowaliśmy to już tysiąc razy! - fuknęła zirytowana. - Wcale się nie denerwuję!  
- Jak zacznie rodzić, to Saul zemdleje z nerwów. - mruknął mi do ucha Alvaro. Zachichotała, uderzając dłonią o jego udo.
- Kochanie, ja rozumiem, że się martwisz. Ale czy możesz, na czas meczu, skupić się tylko na tym, aby dobrze kopać piłkę? - poprosiła zrezygnowana. - To tylko dziewięćdziesiąt minut. - dodała, po czym zacisnęła mocno powieki. - Niguez, nie podnoś mi ciśnienia i zrób wszystko, aby nie było dogrywki! 
- Dobrze, że wzięłam rozwód z Ronaldo i nie muszę mu kibicować. - wzruszyłam ramionami, na co Alvaro posłał mi pełne dezaprobaty spojrzenie. - Chociaż z drugiej strony, chyba popełniam jakiś kibicowski grzech, chcąc aby Atletico wygrało.
- Chcesz, aby Saul wygrał. - podkreślił Odriozola. Od razu zrobiło mi się lżej na duszy. Co najmniej jakbym odeszła z rozgrzeszeniem od konfesjonału. 
Dzisiejszego dnia, na Wanda Metropolitano, to jest na stadionie Atletico Madryt, odbyć miał się finał Ligi Mistrzów, pomiędzy drużyną Saula, a Juventusem Turyn. Niestety, Real Madryt odpadł z tych rozgrywek w półfinale, co i tak było wielkim osiągnięciem, po trzech wygranych z rzędu. Leire bardzo chciała być na trybunach, dlatego poprosiła mnie i Alvaro o towarzystwo. Ja jak ja, ale obecność Odriozoli na pewno będzie interesująca dla innych. Raquel prędzej by dostała zawału, niż by zgodziła się na takie poświęcenie.
- Po kopniakach zadawanych mi przez Twoją córkę, wyczuwam prośbę o kosmicznego gola. Także na tym się skup, dobrze? A my obiecujemy być grzeczne. - powiedziała łagodnie, na co uśmiechnęłam się pod nosem. - Też Cię kochamy tatusiu. - dodała szeptem.
- Zbieramy się, Odriozola. - podniosłam się z kanapy. 
- Jedziemy do szpitala. - westchnęła Leire, odkładając swój telefon. Spojrzałam na nią zaskoczona, a Alvaro zamarł w półkroku. - Mam skurcze co dziesięć minut. - poinformowała nas, przełykając ciężko ślinę. 
- Dlaczego nic nie powiedziałaś?! - pisnęłam spanikowana.
- Bo najpierw musiałam przeprowadzić rozmowę z Saulem. Zanim wyjdziemy, musicie mi coś obiecać. - spojrzała na nas stanowczo. - Powiadomicie go dopiero po meczu, jasne? Doskonale wiecie, że trudno przewidzieć, ile potrwa poród.
- Ale ...
- Żadnego "ale" Nati. - skrzywiła się, chwytając za brzuch. Momentalnie do niej doskoczyłam. - Finał Ligi Mistrzów i to na własnym stadionie nie zdarza się często. Damy sobie radę z Sofią przez ten czas.
- A ja myślałem, że to Ty jesteś uparta. Jak widać to rodzinne. - mruknął pod nosem Alvaro, chwytając za torbę, która stała przygotowana w korytarzu. - Dajcie mi minutę! - wyszedł przygotować samochód.
- Zdajesz sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji mnie stawiasz? Nie dość, że zaraz zejdę tu na zawał, to jeszcze dostanę opieprz od Saula. I to zasłużony! - panikowałam prowadząc ją do drzwi wejściowych.
- A Ty co byś zrobiła w takiej sytuacji?
- Ugh, pewnie to co Ty!

Dojechaliśmy do szpitala w miarę spokojnie. Ja oczywiście nadal panikowałam, patrząc ze strachem na skrzywioną z bólu Leire. Na całe szczęście, Alvaro wziął na siebie całą odpowiedzialność. Poszedł po wózek, na którym pomógł usiąść mojej siostrze, po czym zawiózł ją na Oddział Ginekologiczno - Położniczy. Ja szłam obok potulna jak baranek, zastanawiając się, jakim cudem mam w przyszłości być taka silna jak Leire.
- Nati. - chwyciła mnie za dłoń, gdy tylko pojawiła się lekarka, która prowadziła jej ciąże. - Nie powiesz mu, prawda?
- Obiecuję. Najpierw napiszę do jego mamy, że źle się poczułaś i siłą zostawiliśmy Cię w domu. A zaraz po końcowym gwizdku zadzwonię i powiem jej o wszystkim, prosząc aby przekazała Saulowi, że zawieźliśmy Cię do szpitala.
Wtuliłam się w ramiona Alvaro, gdy tylko zostaliśmy sami. Znad jego ramienia spojrzałam na zegarek. Mecz zaczynał się za pół godziny. Zaczęłam bić się z myślami, ale podświadomie wiedziałam, że Leire miała rację.
- Jest w dobrych rękach. - Alvaro pogładził mnie po plecach.
- Saul mnie zabije.
- Mam nadzieję, że przypomnisz sobie o tym, gdy będziesz rodziła moje dziecko, bo inaczej nie wiem co Ci zrobię. 
- Dzięki Odriozola! - prychnęłam. - Weź pod uwagę to, że urodzenie dziecka, to nie jest prosta sprawa. To bardzo boli i wymaga wielkiego poświęcenia od kobiety. Masz mnie po rękach całować, za wydanie na świat małego Odriozoli, a nie grozić! A po za tym, jak nie chcesz powtórki z rozgrywki, to strzelaj tak, żeby dziewięć miesięcy później nie było najważniejszej części sezonu!
- Nati, Ty jesteś nie do podrobienia. - zaśmiał się.

Siedzieliśmy na korytarzu jak na szpilkach, oczekując jakichkolwiek informacji. Alvaro co chwilę sprawdzał wynik meczu, który cały czas był bez zmian. Czas wlókł się niemiłosiernie, doprowadzając mnie na skraj wytrzymałości.
- Zostało dziesięć minut i nadal remis.
- Zabije Nigueza, jeśli będzie dogrywka. - warknęłam. - Czy on w ogóle zdaje sobie sprawę z tego, jakie ja katusze przechodzę? Ach no tak ... przecież on nic nie wie. - mruknęłam, bawiąc się nerwowo swoimi dłońmi. - A może i dobrze. Nie mógłby sobie znaleźć miejsca, doprowadzając mnie do większej frustracji. 
- Mówił, że będzie przy porodzie. - zauważył Alvaro.
- Żeby go wynieśli po kilku minutach? - zachichotała.
- Trafił ...
- Z czym? - westchnęłam.
- Raczej do czego. - pokazał mi wyświetlacz swojego telefonu, gdzie obserwował wynik meczu. - Saul właśnie trafił do bramki.
- Że co? - wydukałam, wpatrując się w relacje live z szeroko otwartymi oczami. Parę sekund później skoczyłam na równe nogi, piszcząc z radości. Alvaro zaśmiał się, próbując mnie uciszyć. - Papacito strzelił gola!
- Proszę państwa, to jest szpital! - na korytarz wyszła oburzona pielęgniarka.
- Pani nic nie rozu ... mmm! - chciałam wyjaśnić kobiecie powód mojej radości, jednak Odriozola położył mi dłoń na ustach i uroczo do niej uśmiechnął.
- Obiecujemy być cicho. - powiedział. Pielęgniarka posłała nam surowe spojrzenie, po czym zniknęła za drzwiami. - Mecz się skończył. Atletico wygrało po golu Saula. - poinformował mnie.
- Też sobie Sofia moment wybrała. - westchnęłam wyciągając telefon. - Pora zadzwonić do pani Pilar. - odnalazłam odpowiedni numer, po czym cierpliwie czekałam, aż matka Saula odbierze moje połączenie. Na próżno. Dopiero po kwadransie udało mi się usłyszeć jej głos.
- Przepraszam Cię Nati, ale w tym hałasie nie byłam w stanie usłyszeć telefonu! - zaczęła mi się tłumaczyć na wstępie. - Właśnie czekamy na Saula przy bandzie, bo odebrali już medale! Co z Leire?! Czy wszystko w porządku?! Przepraszam, że tak krzyczę, ale tutaj ...
- Nic się nie dzieje. Muszę was o czymś poinformować, a raczej Saula. Mogłaby mu pani przekazać, że Leire ...
- Gdzie Leire?! - usłyszałam w oddali głos narzeczonego mojej siostry. Przełknęłam ciężko ślinę, gotowa na jego pretensje. - Leire?! - najwidoczniej matka podała mu telefon, bo słyszałam go o wiele lepiej. - Kochanie, co się dzieje?!
- To ja, Nati. - westchnęłam. - Saul, nie panikuj, ale Leire właśnie rodzi. - oznajmiłam. Po drugiej stronie zapadła przerażająca cisza. - Sofia chyba chciała Ci osobiście pogratulować. - zażartowałam, chociaż wiedziałam, że jemu w tej chwili do śmiechu nie było.
- Zaraz będę. - rozłączył się. Oparłam się plecami o ścianę, wzdychając ciężko.
- Zaraz tu wpadnie?
- Skąd wiesz? - zmarszczyłam czoło, patrząc na Alvaro.
- To oczywiste. Swoje już zrobił, świętować będzie tutaj, z Leire i córką. - uśmiechnął się, co odwzajemniłam. Nadal do mnie nie docierało, co w tej chwili się działo w moim życiu.
Nie wiem jakim cudem, ale Saul zjawił się w szpitalu po kwadransie. Do końca życia nie zapomnę jego widoku na końcu korytarza w meczowym stroju. Dzielącą nas odległość pokonał w rekordowym tempie.
- Dobrze, że chociaż buty zmieniłeś. - wydukałam zszokowana, patrząc na medal wiszący na jego szyi. Byłam pewna, że kompletnie o nim zapomniał.
- Gdzie ona ... - wydyszał, jednak dokończenie zdania przerwała pielęgniarka, która wyszła do nas z uśmiechem.
- Gratuluję. - podeszła do zdezorientowanego Alvaro. - Ma pan śliczną córeczkę. Obydwie z mamusią były bardzo dzielne. - jak Boga kocham, nigdy nie widziałam aż tak zszokowanej miny u mojego narzeczonego!
- Myli się pani. - zachichotałam, nie mogąc się powstrzymać. - To jest ojciec. - pchnęłam zdezorientowanego całą sytuacją Saula na przód.
- Oh, przepraszam! Przywiózł pan panią Leire, więc sądziłam ... no nic. W takim razie gratulacje należą się panu. - zwróciła się do Nigueza. - Może być pan bardzo dumny z żony. Teraz rozumiem, dlaczego pytała o wynik meczu. - zmierzyła go rozbawionym wzrokiem. - Czyli należą się podwójne gratulacje?
- Tak, tak ... ale czy mógłbym ...
- Oczywiście. - zaśmiała się. - Czekają na pana. Proszę za mną, dam panu fartuch. - Saul podążył za kobietą bez słowa. Za to ja i Alvaro spojrzeliśmy po sobie, po czym wybuchnęliśmy śmiechem.
- No i co tatuśku? - objęłam go w pasie.
- Jeszcze chwila, a zaliczyłbym strzała od Nigueza.
- Nati! - odwróciłam się w stronę rodziców Saula, którzy szli szybkim krokiem w naszą stronę. Dopiero w tym momencie do mnie dotarło, że powinnam wcześniej powiadomić wszystkich o tym wiekopomnym wydarzeniu.
- Nie wiem, czy to ja powinnam państwa o tym informować. - zaśmiałam się, jednak ich zniecierpliwione i zaniepokojone spojrzenia były dowodem na to, że powinnam wyręczyć Saula. - Sofia urodziła się przed paroma minutami. I ze słów pielęgniarki wynika, że jest zdrowa i niezwykle urodziwa. - dodałam.
- Pewnie po mamusi i cioci. - dodał Alvaro.
- Po mamusi. - poprawiłam go.
- Więc Saul oszaleje jeszcze bardziej. - zaśmiała się pani Pilar. Oficjalnie pogratulowałam im zostania dziadkami, po czym taktownie odeszłam, gdy wzruszeni wpadli sobie w ramiona. Wyciągnęłam telefon i najpierw zadzwoniłam rodziców, a następnie Raquel i Emilio.
Pół godziny, na korytarz wyszedł szeroki uśmiechnięty Saul, ze świecącymi się od łez wzruszenia oczami. Został przytulony przez swoich rodziców, a następnie zerknął na mnie.
- Nati, Leire prosiła, abyś weszła pierwsza. - oznajmił. Nie byłam w stanie odpowiedzieć, a jedynie ruszyłam w ślad za nim. Zanim weszliśmy do sali, pielęgniarka podała mi zielony fartuch. Niepewnie przekroczyłam próg. Mój wzrok momentalnie padł na łóżko, w którym leżała Leire, trzymając zawiniątko w swoich ramionach.
- Czy Ty nawet w takiej chwili musisz wyglądać idealne? - szepnęłam, podchodząc bliżej. Leire posłała mi uśmiech, jednak dostrzegłam zmęczenie na jej twarzy.
- Musisz koniecznie kogoś poznać. - oznajmiła, chcąc się unieść. Saul błyskawicznie pojawił się obok niej.
- Nie męcz się kochanie. - wziął ostrożnie córkę na ręce i z uśmiechem złożył na jej czole pocałunek. Swoje kroki skierował do mnie. - Leire całą ciążę powtarzała, że mała będzie uparta po Tobie. Chociaż mamusi dużo nie brakuje. - zerknął na swoją ukochaną, która wyszczerzyła się do niego szeroko. - Także jako pierwsza musisz poznać Sofię Natalię Niguez Butragueño. - podał mi niemowlę.
- Natalię? - wydukałam wpatrując się w siostrzenicę.
- Drugie imię musiała koniecznie mieć po matce chrzestnej.
- Po kim? - spojrzałam na nich zaskoczona.
- Kochanie, czy ja nie wyraźnie mówię? - Saul usiadł obok łóżka i chwycił czule dłoń Leire. - A kto inny ma być matką chrzestną, jak nie Ty? I nie próbuj się nawet wymigać, Butragueño.
- Nie mam zamiaru. - szepnęłam wpatrując się w Sofię. Maleńkie powieki się uniosły, a uważny wzrok siostrzenicy skupił się na mojej twarzy. - Cześć kruszynko. Poznajesz mój głos? Tak się składa, że będę Twoją najważniejszą ciocią. A Ty będziesz moim oczkiem w głowie, którego będę rozpieszczała do woli, bo będę miała do tego pełne prawo.
- W ramach rozsądku. - dodała rozbawiona Leire.
- Ma Twoje oczy. - zauważyłam.
- Czyli jest posiadaczką najpiękniejszych oczów na świecie. Jak jej mama. - oznajmił Saul, całując z czułością usta Leire. Uśmiechnęłam się na ten widok, po czym całkowicie skupiłam się na Sofii, która zasnęła w moich ramionach.

*

- Kto jest Twoim najlepszym wujkiem na świecie? No kto? No oczywiście, że wujcio Emilio!
- Ugh, daj mi ją wreszcie! Twoja kolej minęła pięć minut temu!
- Żebyś zrobiła z niej fanatyczną feministkę? Nie ma mowy!
- Jeszcze chwila, a będzie miała wujcia bez przednich zębów!
- I tak będę jej najlepszym wujciem!
- Co tu się dzieje? - spytałam, stojąc zszokowana w progu sali. Saul na mój widok uniósł oczy ku niemu, dziękując Bogu za moją obecność. Siedział na łóżku, z wtuloną w jego ramiona Leire i z zaniepokojeniem spoglądam na Emilio i Raquel.
- Zrób tak ... agu agu .... żeby ciotka wiedziałam, że mi przytakujesz. - mój brat próbował przekabacić niemowlę na swoją stronę. - Tylko błagam Cię, nie zapatruj się na nią!
- Teraz rozumiem dlaczego będziesz jej ulubionym wujciem. - Raquel położyła dłonie na biodrach. - Zanim nauczy się mówić, będziesz na jej poziomie. Zresztą, co ja gadam! - pacnęła się w czoło. - Jej gaworzenie będzie miało większy sens.
- Ładny dajecie przykład mojej chrześnicy, nie ma co. - oburzyłam się, po czym wyciągnęłam ręce do Emilio. Niechętnie oddał mi dziecko, które przytuliłam. Saul odetchnął ostentacyjnie z ulgą, na co rozbawiona Leire pacnęła go w kolano. - I tak ciocia Nati jest najlepsza. - uśmiechnęłam się triumfalnie do Sofii, na co Raquel zazgrzytała zębami, a Emilio prychnął pod nosem. - Rodzice byli dzisiaj? - podeszłam do świeżo upieczonych rodziców.
- Mama dopiero co wyszła. Była ze mną od samego rana i bardzo mi pomogła. Tata wpadł na godzinę i nie wypuszczał Sofii z ramion. - zaśmiała się.
- Kiedy wychodzicie?
- Jutro rano.
- Wracasz do domu kruszynko. - ucałowałam Sofię w nosek.

*

- Alvaro, już jestem! - zawołałam, wchodząc do mieszkania. Pojawił się błyskawicznie z niepewną miną. - Coś się stało? - zapytałam zsuwając trampki ze stóp.
- I tak i nie. - podrapał się po głowie.
- Jesteś dzisiaj kompletnie niezdecydowany Odriozola. - objęłam go w pasie i cmoknęłam w usta. Uśmiechnął się w odpowiedzi i pociągnął za sobą. Zaskoczona spojrzałam na pudło, stojące na podłodze w kuchni. - Co to jest?
- Zajrzyj do środka. - poprosił.
- To chyba nie bomba? - zachichotałam podchodząc bliżej. Niepewnie uniosłam wieki i spojrzałam na zawartość kartonu. - Ojej! - pisnęłam zachwycona, widząc dwa słodkie kociaczki. Nie mogły mieć więcej jak kilka dni. - Dwa? - zmarszczyłam czoło.
- Bo widzisz. - przeczesał nerwowo swoje włosy. - Idąc do mieszkania, natknąłem się na faceta, który sprzedawał je na chodniku. Pomyślałem, że to najlepsza okazja, aby spełnić Twoje marzenie. Powiedział, że spadłem mu z nieba bo nikt ich nie chce. Zapytałem więc, co zrobi z drugim. Nie chcesz znać odpowiedzi. - mruknął, na co momentalnie podniosło mi się ciśnienie. - Znam Cię Nati, zrobiłabyś mi awanturę, gdybym zostawił tego drugiego z tym facetem.
- I w ten oto sposób, zostaliśmy rodzicami bliźniaków. - oznajmiłam stanowczym głosem, po czym z piskiem radości rzuciłam się na szyję Alvaro. - Jesteś najlepszy na świecie!

***


- To jak Ty na nie wołasz? - zmierzyłem Nati zdziwionym spojrzeniem. Po kolacji uroczyście przedstawiła mi swoje bliźniaki. Czyli dwa koty. Kocia mama się znalazła!
- A jak się woła na koty? Kici kici! - wywróciła oczami.
- Nie o to pytam! - prychnąłem. - Jak miałem psa to nadałem mu imię. Myślałem, że z kotami jest podobnie. - zerknąłem uważnie na jednego z nich, który mrucząc otarł się bezczelnie o moją nogę.
- Nie mam prawa nadawać im imion. Nie należymy do siebie. Po prostu nasze drogi się zeszły. - wzruszyła ramionami, tuląc drugiego do siebie. - A właściwie Alvarito je uratował przed złym człowiekiem.
- Wyświęcił bym tego Twojego Alvarito. - mruknąłem.