- Spóźnisz
się. - wymruczałam pomiędzy pocałunkami. Chyba każda z nas, oglądając
amerykańskie filmy dla nastolatków, oczywiście w owym wieku, marzyła po
cichu o ukradkowych pocałunkach z obiektem swoich marzeń na szkolnym
parkingu. Ja budynek szkoły zamieniłam na środek treningowy Realu
Madryt. A i lat miałam więcej!
- Mam jeszcze pięć minut. -
wyszeptał do mojego ucha Odriozola, po czym zaczął skubać swoimi zębami
skórę na mojej szyi. Z błogim uśmiechem wplotłam dłoń w jego artystyczny
nieład, pociągając lekko.
- Znowu mnie oznaczasz. Dopiero co
zeszły mi ślady z drugiej strony. - zachichotałam. - I jak ja mam spiąć
włosy w koka na próbie?
- Koleżanki będą Ci zazdrościły. -
wyszczerzył się, przykładając swoje czoło do mojego. - Po za tym, te
ślady będą Ci przypominały, jak bardzo będę za Tobą tęsknił podczas tego
tygodnia w Emiratach.
- Gdyby to nie chodziło o Real Madryt i
Klubowe Mistrzostwa Świata, z których masz mi przywieźć medal, to
zamknęłabym Cię w szafie! - jęknęłam, gładząc z czułością jego policzek.
- Szkoda, że nie możesz jechać z nami.
- Próby. -
mruknęłam przygnębiona. Gdyby nie Bożonarodzeniowe przedstawienie,
którego premiera zbliżała się wielkimi krokami, siedziałabym już w
samolocie do Emiratów Arabskich z rodziną Odriozola. Niestety. Z Abril
zostałyśmy osierocone. - Ale będę bardzo mocno trzymała za was kciuki.
Za Twój pierwszy puchar z drużyną.
- Jak mocno? - wyszczerzył się cwaniacko.
- Prawie połamię sobie kciuki. - pocałowałam go, co odwzajemnił z wielkim zaangażowaniem. - Minuta. - przypomniałam mu.
-
Nawet nie wiesz co można zrobić w minutę. - przyciągnął mnie do siebie
jeszcze bliżej, przygryzając zębami moją dolną wargę. Westchnęłam z
rozkoszy. Jego dłoń zjechała wzdłuż moich pleców na pośladki, chowając
się w tylnej kieszeni od spodni.
Nagle ktoś zapukał w szybę, a my
oderwaliśmy się od siebie niczym speszone nastolatki, złapane na gorącym
uczynku przez dyrektora. Jeszcze żeby to był dyrektor! Obok samochodu
stał sam Florentino Perez we własnej osobie. Gestem ręki wskazał Alvaro,
aby opuścił szybę.
- Może wydać się wam to nieprawdopodobne, ale
kiedyś też miałem dwadzieścia lat i byłem po uszy zakochany w mojej
Świętej pamięci Pitini. - zaczął tym swoim zabawnym głosem. Zawsze
miałam wrażenie, że ma zatkany nos! - Jednakże obowiązki zawodowe zawsze
traktowałem poważnie, dzięki czemu dorobiłem się tego, co obecnie
posiadam.
- To moja wina panie Perez. - spojrzałam na niego niewinnie.
- Oh, w to nie wątpię. - uśmiechnął się pod nosem.
-
Przepraszam. To się nigdy więcej nie powtórzy! - Alvaro wyskoczył z
samochodu niczym z procy. Niepewnie poszłam w jego ślady, obserwując jak
wyciąga walizkę z bagażnika. Po chwili stanął obok papy Floro, niczym
posłuszny żołnierzyk.
- Co tak na mnie patrzysz? Pożegnaj się. -
wskazał na mnie. - Nie będziesz jej widział przez tydzień. -
zachichotałam pod nosem, ale wymieniłam się z Alvaro szybkim buziakiem. -
A dopiero co wgryzał się w jej szyję niczym wampir. - mruczał pod nosem
Perez, wysuwając rączkę od walizki. - Masz minutę Odriozola. Ciesz się,
że trafiłeś na mnie, a nie na Emilio. - rzucił przez ramię, po czym
poszedł w stronę ośrodka.
- On mnie czasami przeraża. - zauważył Alvaro odprowadzając go wzrokiem.
-
Cały świat ma go za bezwzględnego biznesmena, ale to mimo wszystko
ludzki człowiek. To dzięki niemu Real Madryt jest taki wielki. I dzięki
niemu Ty tutaj jesteś. - uśmiechnęłam się.
- Jego wzrok przyprawia mnie o dreszcze. - objął mnie.
- Uciekaj, bo wiecznie Ci forów dawać nie będzie.
- Widzimy się za tydzień.
- ODRIOZOLA! - wrzasnął papa Floro spod drzwi.
- Pa! - wpił się w moje usta, po czym biegiem rzucił się w stronę prezesa. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc głową.
- Uciekaj, bo wiecznie Ci forów dawać nie będzie.
- Widzimy się za tydzień.
- ODRIOZOLA! - wrzasnął papa Floro spod drzwi.
- Pa! - wpił się w moje usta, po czym biegiem rzucił się w stronę prezesa. Zaśmiałam się pod nosem, kręcąc głową.
*
Środek
grudnia. Parę dni przed świętami. Śniegu jak nie było, tak nie ma i nie
będzie. Ale ja nie o tym! W tym okresie czasu z radia powinny płynąć
piosenki związane z Bożym Narodzeniem. Jednak niezawodna Dolores,
kręciła swoimi biodrami podśpiewując pod nosem "Volare", mieszając przy
tym w garnku. Obserwowałam ją uważnie, zajadając się kolorowymi płatkami
śniadaniowymi. Coś zdecydowanie było nie tak.
- Wczoraj odtańczyła mi Asereje w salonie. - mruknęła siedząca obok mnie mama. Uniosłam zaskoczona brwi ku górze. Nasza Dolores? Nasza bogobojna Dolores? - Pamiętasz pana Manolo? Ogrodnika naszych sąsiadów?
- Nie! - krzyknęłam szeptem, uchylając w szoku usta. Moja rodzicielka jedynie zachichotała i powróciła do wypełniania papierów. Dolores i pan Manolo? Koniec świata!
- Jak próby? - zagadnęła.
- Dobrze. - wzruszyłam ramionami.
- Wolałabyś być teraz z ojcem w Emiratach, co? - poczochrała rozbawiona moje włosy. - Bo za kim innym mogłabyś tęsknić. - zanuciła pod nosem, nie odrywając wzroku od kartki papieru.
- Leire czy Raquel? - wbiłam w nią podejrzliwe spojrzenie.
- A czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - uniosła brew ku górze. - Wszystkie jesteście tak samo tajemnicze. Jak ojciec! - westchnęła odkładając długopis. - Dziecko, przecież mam oczy i znam was na wylot. Rumienisz się i uśmiechasz do telefonu. Chodzisz zamyślona ... po za tym, ojciec z Tobą poważnie porozmawia na temat całowania się z piłkarzami na parkingu.
- Że co?! - pisnęłam spanikowana.
- Wczoraj odtańczyła mi Asereje w salonie. - mruknęła siedząca obok mnie mama. Uniosłam zaskoczona brwi ku górze. Nasza Dolores? Nasza bogobojna Dolores? - Pamiętasz pana Manolo? Ogrodnika naszych sąsiadów?
- Nie! - krzyknęłam szeptem, uchylając w szoku usta. Moja rodzicielka jedynie zachichotała i powróciła do wypełniania papierów. Dolores i pan Manolo? Koniec świata!
- Jak próby? - zagadnęła.
- Dobrze. - wzruszyłam ramionami.
- Wolałabyś być teraz z ojcem w Emiratach, co? - poczochrała rozbawiona moje włosy. - Bo za kim innym mogłabyś tęsknić. - zanuciła pod nosem, nie odrywając wzroku od kartki papieru.
- Leire czy Raquel? - wbiłam w nią podejrzliwe spojrzenie.
- A czy to ma jakiekolwiek znaczenie? - uniosła brew ku górze. - Wszystkie jesteście tak samo tajemnicze. Jak ojciec! - westchnęła odkładając długopis. - Dziecko, przecież mam oczy i znam was na wylot. Rumienisz się i uśmiechasz do telefonu. Chodzisz zamyślona ... po za tym, ojciec z Tobą poważnie porozmawia na temat całowania się z piłkarzami na parkingu.
- Że co?! - pisnęłam spanikowana.
-
Ile lat ojciec zna się z Florentino? - zachichotała. Zażenowana
schowałam twarz w dłoniach. - Spokojnie, obiecał nie robić wymówek temu
chłopcu.
- Warunkiem jest rodzinny obiad, prawda? - jęknęłam. Mama pokiwała zadowolona głową, po czym oddaliła się do salonu. Natomiast ja, parę razy uderzyłam czołem w blat kuchennego stołu, w rytmie piosenki Rickiego Martina. Dolores zaczynała mnie przerażać! Swoją drogą, gdzie ona się podziała? Na samą myśl o jej schadzce z panem Manolo otrzepało mnie zimno.
- Warunkiem jest rodzinny obiad, prawda? - jęknęłam. Mama pokiwała zadowolona głową, po czym oddaliła się do salonu. Natomiast ja, parę razy uderzyłam czołem w blat kuchennego stołu, w rytmie piosenki Rickiego Martina. Dolores zaczynała mnie przerażać! Swoją drogą, gdzie ona się podziała? Na samą myśl o jej schadzce z panem Manolo otrzepało mnie zimno.
-
À propos tajemniczości. - z impetem, obok mojego nosa, wylądowała gruba
koperta. Mama postukała paznokciem w widniejące na niej logo, a ja
zamarłam przerażona. Royal Theatre New York. Kompletnie o tym
zapomniałam!
- Kiedy to przyszło? - wydukałam, przełykając ciężko ślinę.
-
Dzisiaj rano. - usiadła obok, obserwując dokładnie moje poczynania. A
raczej rozrywanie koperty z lekko drżącymi dłońmi. W środku, jak sama
się domyśliłam, znajdowały się wszystkie dokumenty związane z moimi
warsztatami. Oraz informacja o wylocie z Madrytu. Piątego stycznia.
- Nie mogę. Nie teraz. - wyszeptałam.
-
To prawda, że wyraziłaś zgodę na ten wyjazd? - spytała moja
rodzicielka, po przejrzeniu dokumentów. Niepewnie kiwnęłam głową, czując
jak łzy napływają mi do oczu. - Więc w czym tkwi problem? To Twoje
marzenie! Skarbie, przeżyłaś kilka miesięcy w Rosji, co do dla Ciebie
pół roku w Stanach?
- Ale, to było zanim
... - pociągnęłam nosem. Co ja najlepszego zrobiłam? Jak mogłam działać
pod wpływem emocji? Dlaczego Abril nie pospieszyła się tamtego dnia?!
-
Oh, rozumiem. - westchnęła. - Posłuchaj mnie uważnie. Rozumiem, że
jesteś zakochana i świata po za nim nie widzisz. Ale chcesz nagle
przekreślić taką szansę, która może już nigdy się nie powtórzyć? Chcesz
kiedyś tego żałować?
- Nie chcę go stracić.
-
A kto o tym mówi? - wytarła spływające po moich policzkach łzy. - Twój
ojciec wyjechał na cały sezon do Meksyku. W ciągu tych dziesięciu
miesięcy widziałam go tylko raz! A doskonale wiesz, że w tamtych czasach
nie było telefonów i internetu. Wysyłaliśmy sobie listy, które szły
długie tygodnie. Cierpiałam jak Ty w tym momencie. Ale rozumiałam powagę
sytuacji i jeśli temu chłopcu na Tobie zależy, to sam Cię do tych
Stanów wyśle. W związku najważniejszy jest kompromis. Myślisz, że
dlaczego tyle lat przeżyłam z Twoim ojcem?
- Mamo, po prostu się boję. - spojrzałam na nią niepewnie. Po chwili byłam wtulona w jej bezpieczne i pełne miłości ramiona.
- Po prostu z nim porozmawiaj. - wyszeptała.
-
Lecę do Emiratów! - zerwałam się z krzesła. Mama spojrzała na mnie
zszokowana. - Jutro wieczorem jest finał z Grêmio, więc powinnam zdążyć!
Dwadzieścia cztery godziny bez próby ... myślisz że pani Hernandez się
zgodzi?
- Myślę, że nie dopuścisz jej do słowa.
*
Mój
chytry plan się powiódł. Oczywiście wciągnęłam w to wszystko Abril. W
końcu dwa niewinne spojrzenia są bardziej skuteczniejsze niż jedno! I w
ten oto sposób, kolejnego dnia w południe, wylądowałyśmy na lotnisku w
Zjednoczonych Emiratach Arabskich.
Pomimo
tego, co ta naiwna piętnastolatka nawywijała, nie potrafiłam się na nią
gniewać. Jak mogłabym, skoro sama w jej wieku nie byłam lepsza?
Przyznała się do winy, co na pewno było dla mniej bardzo trudne i
wstydliwe. Chciała wszystko naprawić, nawet własnym kosztem. Nie
oczekiwała wybaczenia. Zależało jej jedynie na moim i Alvaro pogodzeniu.
Jakby nie patrzeć, sama nas pchnęła w swoje ramiona.
Zaczęłam
ją traktować jak młodszą siostrę. Podświadomie stawałam się dla niej
tym, kim była dla mnie Leire. Więc jak mogłabym zostawić ją w Madrycie,
skoro w Emiratach był jej brat i cała rodzina.? À propos rodziny.
Bardzo
polubiłam rodziców i rodzeństwo Alvaro. Wydawało mi się, że i oni nie
mieli nic przeciwko mojej osobie. Jednak poznali mnie jako przyjaciółkę
ich gwiazdy, nie dziewczynę. Mało znaczący fakt, jednak denerwowałam się
jakbym miała ich poznać po raz pierwszy.
Moje
obawy poszły jednak w niepamięć, gdy w hotelowym holu Daniel przytulił
się do mnie z radością. Z uśmiechem poczochrałam jego włosy, które były
mniejszą wersją tego, co miał na głowie jego brat.
-
Cieszę się, że jesteś! Fajną mam koszulkę? - zapytał odwracając się do
mnie tyłem. Dumny napis "Odriozola" i numer 19 od razu rzucił się w
oczy.
- Jest super. - zaśmiałam się, a
po chwili zdezorientowana spojrzałam w dół, czując jak coś przytuliło
się do mojej nogi. Na widok wyszczerzonego Liama, pokręciłam rozbawiona
głową. - Kto jest największym łobuziakiem na świecie?
-
Liam! - krzyknął na cały hol. - Tes mam fajną kosulkę? - mój ukochany
mały Brazylijczyk poszedł w ślady Daniela i również odwrócił się tyłem.
Uroczy napis "Tatuś" chwycił mnie za serce.
-
Nie widziałam piękniejszej koszulki. - zachwyciłam się puszczając oczko
do młodszego Odriozoli, który przyglądał nam się z rozbawieniem. - Taka
sama jak tatusia. Tylko że malutka.
- Tatuś jest malutki? - Liam spojrzał na mnie uważnie.
-
Ty jesteś malutki. I taki słodziutki, że ciocia mogłaby Cię zjeść! -
chwyciłam go na swoje ręce i udałam, że gryzę po szyi. Śmiech chłopca
rozniósł się po całym holu. - Moje ukochane słoneczko wprost z
Copacabany. - ucałowałam jego policzek, tuląc do siebie.
-
Alvaro bardzo się ucieszy gdy was zobaczy. - usłyszałam za sobą głos
pani Amayi. Odwróciłam się gwałtownie, czując jak ogarnia mnie mała
panika. Jednak matka Alvaro przyglądała się mi i Liamowi z uśmiechem.
- Przepraszam, nawet się nie przywitałam. - speszyłam się.
-
Nic nie możesz poradzić na takie powodzenie wśród mężczyzn. - zaśmiała
się, poprawiając niezadowolonemu Danielowi włosy. - Mam nadzieję, że
zjesz z nami obiad? - spojrzała na mnie uważnie. - Właśnie wybieraliśmy
się do restauracji, a jestem wręcz pewna, że nic nie zjadłyście z Abril w
samolocie. Zresztą, co to za jedzenie.
- Z chęcią. - uśmiechnęłam się. - Tylko oddam tego łobuziaka mamie. - wskazałam na Liama, który przysypiał na moim ramieniu.
Obiad
minął nam w przyjemnej atmosferze. Nikt z obecnych nawet nie zająknął
się o moim związku z Alvaro, jednak spojrzenia jego rodziców, którymi
się co jakiś czas wymieniali, były raczej dowodem na to, że doskonale
zdawali sobie z tego sprawę. Nie wypytywali mnie jednak o szczegóły, nie
chcąc zapewne, abym poczuła się zakłopotana.
Dwie
godziny przed finałowym meczem, udaliśmy się na stadion. Wykorzystałam
znajomości taty, prosząc go o dwa miejsca dla mnie i Abril blisko
rodziny Odriozola. Załatwił wszystko bez zbędnych pytań, jednak wyczułam
rozbawienie w jego głosie. Wiedziałam, że czeka mnie poważna rozmowa.
Siedziałam
jak na szpilkach, oczekując rozpoczęcia spotkania. Liam biegał jak
szalony po trybunach, uciekając przed zirytowanym Enzo, który za punkt
honoru obrał sobie przypilnowanie młodszego brata. Ma za swoje, lepszy w
jego wieku nie był. Osobiście coś o tym wiedziałam!
Alvaro
wyszedł w pierwszym składzie. Byłam ogromnie dumna z tego powodu,
jednak nie mogłam zdusić w sobie uczucia zmartwienia o zdrowie Daniego,
który nadal zmagał się z kontuzją.
- On
ma motorek w tyłku. - zauważyła rozbawiona Abril, gdy Alvaro mknął
prawą stroną boiska. - Wręcz się za nim kurzy jak biegnie!
- Jak tajfun. - dodałam.
-
Wyobraźcie sobie, że gdy ten tajfun był małym tajfunem, to też miał
takie przyspieszenie. - wtrąciła się pani Amaya. - To wcale nie było
zabawne, gdy musiałam go gonić po sklepie albo na spacerze.
- Alvaro był niegrzeczny? - spojrzałam na nią zaskoczona.
-
Powiedzmy, że uwielbiał gdy go goniliśmy. Pablo zawsze się denerwował,
gdy musiał go przez chwile przypilnować. Zawsze mu uciekał! Aż pewnego
dnia, wyszłam ze sklepu i co zobaczyłam? Alvaro leżał na chodniku, a
Pablo na nim siedział zadowolony! Powiedział mi, że tylko w ten sposób
jest w stanie go okiełznać. - zachichotała. Ja wraz z Abril wybuchłyśmy
śmiechem, zwracając na siebie uwagę ludzi wokół.
-
Niech mi jeszcze pani powie, że już wtedy miał tą uroczą czuprynkę, a
nic więcej do szczęścia nie będzie mi potrzebne. - otarłam łzy z kącików
oczu.
- Nie widziałaś zdjęć Alvaro z
dzieciństwa? - spytała zaskoczona. Po chwili wyciągnęła swój telefon i
zaczęła coś w nim szukać. Podsunęła mi pod nos zdjęcie dwóch małych
chłopców ... oczywiście w towarzystwie konia! - Zgadnij, który to
Alvaro, a który Pablo.
- Ten, który
trzyma lejce. - szepnęłam uśmiechając się do podobizny jednego z
chłopców. Nie tylko Liama mogłabym schrupać. Mały Alvaro był po prostu
rozkoszny! - Mogę dostać to zdjęcie? - spytałam niepewnie.
-
Chcesz się napatrzeć i postarać o takiego samego? - zachichotała Abril,
na co pani Amaya posłała jej karcące spojrzenie. Speszona spuściłam
wzrok, czując jak rumieńce wypływają na moje policzki.
Natura
kobieca jest po prostu jedyna w swoim rodzaju. Wystarczy, że spodoba
nam się mężczyzna mijający nas na chodniku, a my już planujemy z nim
ślub w swoich myślach. To śmieszne i naiwne, ale nic nie możemy na to
poradzić. Coś w słowach Abril było prawdą. Gdy spojrzałam na to zdjęcie,
wyobraziłam sobie podobnego chłopca, którego Alvaro uczy jeździć na
koniu. I mnie, stojącą z duszą na ramieniu obok padoku i obserwującą ich
z bladym uśmiechem. Nadal bojącą się podejść bliżej. Chłopiec z moim
marzeń na pewno byłby bardziej odważny. O ile wujek Emilio nie
postraszyłby go informacją, że konie gryzą ... zaraz! Wróć! Zdecydowanie
się zagalopowałam.
- Wy tu pitu pitu, a
wpadł gol. - zauważyła rozbawiona Abril. Oderwałam się zdezorientowana
od rozmowy z panią Amayą, rozglądając wokół. - Asensio strzelił, a nasz
tajfun zaliczył asystę.
Wstałam z
uśmiechem, obserwując radość piłkarzy. Kolejny puchar był już
praktycznie w ich rękach. Osobiście nie lubiłam Klubowych Mistrzostw
Świata. Te rozgrywki były nudne, a mecze wręcz leniwe. To było pewne, że
Real Madryt wygra bez żadnego problemu. Jednak możliwość wspierania
Alvaro i moich przyjaciół na trybunach zawsze była wielką motywacją. O
ile zagłębienie się w rozmowie z panią Amayą można było nazwać moim
wsparciem.
Po meczu cierpliwie
czekaliśmy na odebranie przez piłkarzy medali oraz pucharu. Z radością
obserwowałam jak z szerokimi uśmiechami pozowali do wspólnego zdjęcia
wśród sypiących się zewsząd confetti.
- Czy mogę iść do Alvaro? - spytał zniecierpliwiony Daniel.
- Podejdź z Enzo do barierki. Na pewno Cię zauważy. - posłałam mu uśmiech. Chłopiec bez słowa pobiegł za Brazylijczykiem.
- A Ty nie idziesz? - pan Odriozola posłał mi rozbawione spojrzenie.
-
Mam inny pomysł. - odwzajemniłam gest. Usiadłam na krzesełku,
wyciągając z mojej torby kartkę, którą starannie rozłożyłam oraz marker.
Przygryzłam dolną wargę, kreśląc odpowiednie słowa. Zadowolona
podeszłam do barierki, obserwując rodzinę Odriozola, która gratulowała
Alvaro pierwszego tytułu z Realem Madryt. Już z daleka widziałam jego
zaskoczenie na widok Abril. Podniósł wzrok znad jej głowy, co
wykorzystałam podnosząc mój "transparent" ze śmiechem.
"Odriozola, podaruj mi swoją koszulkę ... i pocałunek"
Pomysł podkradłam fanom, którzy w ten sposób zdobywali tak cenne dla
nich pamiątki, jak koszulki czy chociażby spodenki swoich idoli. Nie
raz piłkarze schodzili w samej bieliźnie do szatni, co było zabawne, jak
i urocze, ponieważ to był dowód na to, jak bardzo ważni byli dla nich
fani.
- Jesteś wariatką. - podszedł do mnie, kręcąc głową z rozbawieniem.
- Oj tam, po prostu szaleje za jednym takim. - wzruszyłam niewinnie ramionami.
-
Cholerny z niego szczęściarz. - uśmiechnął się, stając na przeciwko
mnie. Pomiędzy nami była barierka, która powstrzymywała mnie przed
rzuceniem się na jego szyję. - Chodź tu Nati i weź sobie co tylko
chcesz. - wyszeptał wpatrując się w moje oczy. Przyjemny dreszcz
przepłynął po moim kręgosłupie. Nie dotknął mnie nawet palcem, a i tak
zaczęłam tracić zmysły.
Ostrożnie
wspięłam się na barierkę. Alvaro podtrzymał mnie za ręce, po czym
pociągnął w swoje ramiona. Nie zdążyłam się nawet zająknąć. Wpił się
swoimi ustami w moje, obejmując mocno moją sylwetkę. Nasze stęsknione
języki otarły się o siebie, wywołując trzepoczące motyle w moim brzuchu.
- Koszulkę musisz sobie wziąć sama. -
wyszeptał pomiędzy pocałunkami. Niespodziewana fala gorąca uderzyła we
mnie z podwójną siłą. Cholera jasna, niech on przestanie mnie torturować
wśród tłumu ludzi!
- Nie na oczach mojego ojca. - zaśmiałam się w jego usta.
- À propos ojca. - usłyszałam z boku bardzo znajomy głos. Odepchnęłam gwałtownie Alvaro od siebie.
-
Cześć tatko! - uśmiechnęłam się niewinnie. - Kolejny tytuł! Cudownie,
prawda? - poprawiłam nerwowo włosy. Emilio Butragueño obserwował mnie
uważnie z szelmowskim uśmiechem na ustach. Wpadłam jak śliwka w kompot!
To nie tak miało wyglądać.
- Jeszcze mi powiedz, że to za mną tęskniłaś i dlatego tutaj jesteś, a od razu strzelę sobie słynny face palm.
- Skąd znasz takie słowa? - zmarszczyłam zdziwiona czoło.
-
Dlaczego muszę dowiadywać się od rozbawionego Florentino? - założył
ręce na piersi, spoglądając to na mnie, to znów na Alvaro. - Wiecie w
ogóle co to znaczy rozbawiony Florentino Perez?
-
Coś nieprawdopodobnego? - spytałam niewinnie. - Oj, no dobrze. -
westchnęłam, widząc jego minę. - Wyszło dość niezręcznie. Nie miałam
kiedy Cię o tym poinformować. - splotłam swoją dłoń z dłonią Alvaro. -
To chyba nie problem, prawda? - spytałam niepewnie.
-
Nie. Po prostu jak Alvaro odwiedzi nas na najbliższym rodzinnym
obiedzie, co obiecałem Twojej matce z nim załatwić, to pochwalę się mu
moją maczetą. - poklepał Odriozolę po ramieniu, po czym udał się
rozbawiony w stronę członków zarządu.
- Maczeta? - wydukał Odriozola.
- Jeśli nie masz ochoty, to nie musisz ...
-
Uważasz, że jestem tchórzem? - objął mnie ramieniem. - Nie ma nawet
takiej opcji żebym nie przyszedł. Chociażby Emilio Butragueño miał mnie
gonić z tą maczetą przez cały Madryt!
*
Zmęczona,
ale i uśmiechnięta spoglądałam na świętujących w samolocie piłkarzy. Na
całe szczęście najbliżsi zawsze mogli wrócić z nimi, co rozwiązywało
problem z koczowaniem na lotnisku. Po za tym, przed południem miałam
próbę na której obiecałam się pojawić, więc wypadałoby się wyspać.
-
Powinienem być zazdrosny? - spytał Alvaro, zajmując wolne miejsce obok
mnie. Oderwałam się od gładzenia włosów Daniela, który spał z głową na
moich kolanach.
- Mam wolne ramię,
chociaż wolałabym spać na Twoim. - posłałam mu uśmiech, co odwzajemnił. -
Alvaro, muszę Ci o czym powiedzieć. - westchnęłam. Nie mogłam
przeciągać tego w nieskończoność. W końcu do mojego wyjazdu zostały dwa
nędzne tygodnie.
- Coś się stało? - zaniepokoił się.
- Bo chodzi o to, że ...
-
A wy nie chcecie zdjęcia z tym cudem? - nad nami stanął niezawodny
Marco, podając Alvaro puchar za Klubowe Mistrzostwo. Zaraz za nim
pojawił się uśmiechnięty fotograf. Odriozola przekazał w moje ręce
trofeum i objął ramieniem przytulając do siebie.
Nie
dzisiaj. Nie w tej chwili. Nie mogłam zniszczyć mu radości z powodu
wygranej. A po za tym się bałam. Tak po ludzku bałam się jego reakcji.
Dlatego wtuliłam się w jego ramiona chcąc nacieszyć się jego bliskością
póki jeszcze mogłam.
***
To
jeszcze nie koniec historii Nati i Alvaro :) Po za tym, krąży mi po
głowie kolejny pomysł ... chyba nie potrafię pożegnać
się z tą bandą :( Jednak na razie chcę się skupić na dokończeniu tego oraz skupieniu się na Saulu i Inez. Kto wie, może stworzę trylogię kończąc na Marco Asensio :P
(Daniel <3)