Obiecujesz zdobyć jakiś puchar?
Chociażbym miał go wyrwać dla Ciebie.
Życie jest nieprzewidywalne i pisze dla nas zaskakujące scenariusze. Nie raz przekonałam się na swoim przykładzie, że nie warto czegokolwiek planować, a jedynie cieszyć każdym kolejnym dniem. Saul miał rację mówiąc, że trzeba nauczysz się cieszyć z najmniejszych rzeczy. Bo to one są drogą do pełnego szczęścia.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo po każdej burzy, kiedy najmniej się tego spodziewamy, zawsze wschodzi słońce. I chodź moje ukochane Santiago Bernabeu, kąpało się w tym momencie w jego ostatnich promieniach, dla mnie nie było piękniejszego i bardziej wzruszającego widoku. Kończył się dzień, kończyła się liga, kończył się sezon dla Realu Madryt i kończyła się moja dezercja z dala od ludzi, których kocham.
- Już wychodzą gwiazdy ... - zanuciłam razem z kibicami. Z tunelu wyszedł Sergio Ramos, prowadząc za sobą kolegów z drużyny. Uśmiechnęłam się szeroko na widok niepozornego chłopaka z 19 na plecach, który w pełnym skupieniu stanął pomiędzy innymi. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w głośny okrzyk.
- ¡Hala Madrid! Y nada más! Y nada más! ¡Hala Madrid!
Po moim policzku spłynęła łza, którą szybko otarłam. Pięć miesięcy nie było mnie w tym miejscu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za tym tęskniłam.
- Usiądź, Nati. - usłyszałam obok głos Maite. - Nie powinnaś przeciążać nogi. - posłałam jej uśmiech, siadając posłusznie na krzesełku. Z jej nie małą pomocą. Westchnęłam ciężko, spoglądając na moją usztywnioną kostkę. - Boli Cię?
Chociażbym miał go wyrwać dla Ciebie.
Życie jest nieprzewidywalne i pisze dla nas zaskakujące scenariusze. Nie raz przekonałam się na swoim przykładzie, że nie warto czegokolwiek planować, a jedynie cieszyć każdym kolejnym dniem. Saul miał rację mówiąc, że trzeba nauczysz się cieszyć z najmniejszych rzeczy. Bo to one są drogą do pełnego szczęścia.
Jednak nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Bo po każdej burzy, kiedy najmniej się tego spodziewamy, zawsze wschodzi słońce. I chodź moje ukochane Santiago Bernabeu, kąpało się w tym momencie w jego ostatnich promieniach, dla mnie nie było piękniejszego i bardziej wzruszającego widoku. Kończył się dzień, kończyła się liga, kończył się sezon dla Realu Madryt i kończyła się moja dezercja z dala od ludzi, których kocham.
- Już wychodzą gwiazdy ... - zanuciłam razem z kibicami. Z tunelu wyszedł Sergio Ramos, prowadząc za sobą kolegów z drużyny. Uśmiechnęłam się szeroko na widok niepozornego chłopaka z 19 na plecach, który w pełnym skupieniu stanął pomiędzy innymi. Przymknęłam powieki, wsłuchując się w głośny okrzyk.
- ¡Hala Madrid! Y nada más! Y nada más! ¡Hala Madrid!
Po moim policzku spłynęła łza, którą szybko otarłam. Pięć miesięcy nie było mnie w tym miejscu. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo za tym tęskniłam.
- Usiądź, Nati. - usłyszałam obok głos Maite. - Nie powinnaś przeciążać nogi. - posłałam jej uśmiech, siadając posłusznie na krzesełku. Z jej nie małą pomocą. Westchnęłam ciężko, spoglądając na moją usztywnioną kostkę. - Boli Cię?
- Już mniej. - wzruszyłam ramionami. - Ciągle zażywam leki przeciwbólowe, ale w mniejszych dawkach.
- Jakby coś, to mów. - poprosiła.
- Nie panikuj, Maite. - jęknęłam. - Błagam Cię, chociaż nie Ty. Nie chciałabyś widzieć mojej mamy, gdy odbierała mnie rano z lotniska. - wywróciłam oczami. - To tylko skręcona kostka.
- Miałaś wstrząs mózgu. - mruknęła. - Po za tym, nie ukryjesz tego zadrapania na czole. - odgarnęła ostrożnie moje włosy. - Gdybym tylko miała szansę dopaść tą idiotkę! - zirytowała się błyskawicznie. - Wyglądałaby o wiele gorzej!
- Ale nie jesteś taka jak ona i tego nie zrobisz. Po za tym, tak bardzo za Tobą tęskniłam. - uśmiechnęłam się, co odwzajemniła. - Nie tylko Alvaro brakowało mi w Nowym Jorku. Żadna koleżanka z warsztatów nie zastąpi mi Ciebie. Bo czy jest na tym świecie inny świr, który niósłby mnie do windy na swoich plecach? - zaśmiałam się.
- Jeszcze trzymałam Twoje kule! - dodała dumnie.
- Jesteś niezastąpiona. - ułożyłam głowę na jej ramieniu.
- Gdyby nie Alvaro i mój Federico, to byśmy się pobrały, prawda? - spytała rozbawiona, obejmując mnie ramieniem. Pokiwałam energicznie głową, spoglądając na swój lśniący pierścionek. - Za bardzo się wykosztował, żebym mu weszła w paradę. Ale i tak będzie wściekły. - zauważyła.
- Ugh, nie mogłam mu powiedzieć. Znów by wszystko rzucił i przyleciałby do Nowego Jorku. A przecież obiecał mi zdobyć puchar. I właśnie to robi. - wskazałam dłonią na murawę, gdzie mknął swoją stroną boiska.
- Stresuje mnie fakt, że potrzebują punktu do Mistrzostwa.
- Faceci zostawiają ważne sprawy na ostatnią chwilę.
Prawda była taka, że powinnam odpoczywać. Leżeć wygodnie na łóżku, z nogą na podwyższeniu. Podświadomie czułam wściekłość Soni Gonzalez na własnej skórze. Zostawiła mnie pod opieką Dolores, zapominając o tym, że nasza gosposia nadal przeżywała swoją drugą młodość. Dzięki temu, wymknęłam się z domu z niemałą pomocą Maite.
Musiałam tutaj być. Inaczej bym zwariowała! Potrzebowałam przyjścia na Santiago Bernabeu niczym tlenu. Szczególnie w momencie, gdy drużyna walczyła o Mistrzostwo. Nikt nie wiedział, że tutaj jestem. Z Maite zajęłyśmy miejsca z dala od loży, w której przebywali najbliżsi naszych boiskowych bohaterów. Nie miałam ochoty odpowiadać na zaniepokojone pytania dotyczące mojego zdrowia.
Jednak jak to zwykle bywa, nie doceniłam dwóch małych spryciarzy, a mianowicie Nachito i Liama. Ci chłopcy nigdy nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu, więc biegali po loży VIP robiąc nie małe zamieszanie. Wszyscy doskonale wiedzieli, czyimi synami są, więc posyłali im uśmiechy pełne zrozumienia. A na nich to działało jak woda na młyn!
- Ciocia Nati? - usłyszałam za sobą zaskoczony głosik Nachito. Posłałam Maite zrezygnowane spojrzenie, po czym odwróciłam się z uśmiechem do chłopca. - Ciocia Nati! - wrzasnął podbiegając do mnie i uwieszając się na mojej szyi.
- Witaj cherubinku. - ucałowałam jego policzek.
- Wlóciłaś? Co mi psywiozłaś?!
- Nacho! - skarciła go Maite. Uchyliłam usta, aby mu odpowiedzieć, jednak przerwał mi w tym Liam, który z piskiem radości pojawił się obok nas. Jego również wyściskałam za wszystkie czasy.
- A teraz słuchać mnie uważnie. - spojrzałam na nich stanowczo, zniżając głos. - Mam dla was odlotowe prezenty, ale dostaniecie je pod jednym warunkiem. Nikomu nie powiecie, że tutaj jestem, jasne? - chłopcy pokiwali synchronicznie główkami. - Jesteście już duzi, więc utrzymanie tajemnicy nie powinno być dla was żadnych problemem.
- Cwaniara. - mruknęła Maite.
- A co to jest? - Liam wskazał paluszkiem na usztywniacz na mojej kostce. - Tatuś tes takie miał, gdy miał cholą nózkę. Ty tes ma cholą nózkę?
- Tak, ale to nic poważnego.
- Boli Cię? - zaniepokoił się.
- Już nie. - pogłaskałam go po włoskach.
- I nie utną Ci jej? - pytanie Nachito zwaliło mnie z nóg. Maite pacnęła się w czoło, a ja za wszelką cenę próbowałam zdusić w sobie wybuch śmiechu.
- Nie skarbie, jeszcze będzie mi potrzebna.
- To dobze. - odetchnął z ulgą.
Po chwili zostawili nas same, wcześniej uroczyście obiecując, że nic nikomu nie powiedzą. Odlotowe prezenty to jednak odlotowe prezenty. Dla nich warto wspiąć się na wyżyny. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Mecz sprawił nam, jak i pozostałym kibicom, ogrom radości. Piłkarze pożegnali się z sezonem, wbijając rywalowi aż pięć cudownych bramek. Przypieczętowując tym wygranie Mistrzostwa Hiszpanii. Gdy rozbrzmiał ostatni gwizdek, okrzyk radości rozniósł się po stadionie, a piłkarze rzucili się w swoje ramiona na samym jego środku.
Chciałam podejść do szyby, aby mieć lepszy widok na to wszystko, jednak powstrzymał mnie przed tym ból. Czułam, że moja kostka lekko spuchła. Westchnęłam ciężko, siadając z powrotem, co nie umknęło uwadze Maite.
- Co się dzieje?
- Chyba nadwyrężyłam kostkę. - skrzywiłam się.
- Nie chyba, tylko na pewno. - mina momentalnie jej zrzedła.
- Nici z mojego zejścia na dół. - wymusiłam uśmiech. - Ale Ty idź. Poproś Alexa w moim imieniu, o małą pomoc. Może mnie nawet przerzucić przez ramię.
- Daj spokój, Nati. Zostaję z Tobą.
- Ale Maite ...
- Przymknij się uparciuchu. W tym akurat Odriozola miał rację! Właśnie! - pacnęła się w czoło. - Po prostu jemu powiem, że nie możesz zejść.
- Chcesz żebym dostała od niego kazanie na Bernabeu? - skrzywiłam się. - Właśnie wygrał swoje pierwsze Mistrzostwo, daj mu się tym choć przez chwilę nacieszyć. - dodałam, wertując mój mały plecak w poszukiwaniu tabletek. - Cholera, gdzie one są?
- Czego szukasz?
- Zapomniałam tabletek. - jęknęłam zrezygnowana. - Mama da mi szlaban do końca życia! I kompletnie nie będzie ją obchodził fakt, że jestem już dorosła.
- Szczególnie jeśli się dowie, że zmanipulowałaś trzylatki, które okazały się być bardziej odpowiedzialne od Ciebie. - zadrżałam, słysząc za sobą głos Odriozoli. - Możesz mi wytłumaczyć, co miało znaczyć "Ciocia Nati ma chorą nóżkę, ale mówi że ją nie boli, żebyśmy się nie martwili"?
- Małe paple. - mruknęłam pod nosem.
- To ja was zostawię samych. - rzuciła Maite, opuszczając nas.
- Co to jest, Nati? - usiadł obok mnie, wpatrując się w usztywnioną kostkę. Niepewnie uniosła na niego swój wzrok. I to był błąd, bo dostrzegł kolejny szczegół. Przez jego stanowczą twarz przepłynęła furia, gdy odchylił moją grzywkę.
- Guz jeszcze do końca nie zniknął. - szepnęłam.
- Co się stało? - wydukał.
- Upadłam na warsztatach i skręciłam kostkę. - zagryzłam wargi. - Wiem co teraz myślisz, jesteś wściekły bo Ci nie powiedziałam. I masz rację, ale nie mogłam zaryzykować, bo znów rzuciłbyś wszystko i przyleciałbyś do Nowego Jorku, szczególnie że ... że to nie była moja wina. - mruknęłam spuszczając głowę.
- Co to znaczy, nie Twoja wina?
- Jaqueline stanęła mi na stopie, gdy robiłam piruety. To stało się tak szybko, nie miałam szansy na jakąkolwiek reakcję. Poczułam jedynie ból w kostce i upadłam. - dotknęłam ostrożnie czoła. - Uderzyłam głową w drążek.
- Powiedz, że to był tylko niewinny wypadek. - syknął. Wystarczyło, abym na niego spojrzała, a już znał odpowiedź. Wstał gwałtownie, przeczesując swoje włosy. - Mam nadzieję, że nie ujdzie jej to na sucho?!
- Wyrzucono ją z warsztatów.
- Tylko tyle?! - prychnął. - Nati, uderzyłaś głową w drążek!
- Wiem jak to się mogło skończyć. - westchnęłam. - Emilio postawił cały teatr na nogi swoimi wrzaskami, gdy byłam w szpitalu. Obiecali mu, że zajmą się tą sprawą, ale ja sama nie mam na to siły, rozumiesz? Powiedziałam jej to, co miałam do powiedzenia. Nie chcę już do tego wracać, bo to dla mnie zamknięty rozdział.
- Dobrze, przepraszam. - kucnął obok mnie, kładąc dłoń na kolanie. - Po prostu szlag mnie trafia, że ktoś zrobił Ci krzywdę. Dlaczego to zrobiła?
- Gdy leżałam w szpitalu, odwiedziła mnie jej matka. Poprosiła, abym nie zgłaszała tego nigdzie, bo Jaqueline leczy się na depresje. Powiedziała, że czasami nie kontroluje swoich emocji. - wywróciłam oczami, przypominając sobie żałosne tłumaczenia eleganckiej kobiety. - Desiré ją wyprosiła, zresztą ja nawet nie miałam na to siły. Głowa mi wręcz pękała.
- Bezczelne babsko. - warknął. - Jak długo byłaś w szpitalu?
- Ale nie będziesz krzyczał? - spytałam niepewne, na co zacisnął swoje wargi, walcząc sam ze sobą. - Bo widzisz, gdy uderzyłam głową w ten drążek, to straciłam przytomność na chwilę. - szepnęłam. Dłoń Alvaro zacisnęła się na moim kolanie, a twarz poczerwieniała ze złości. - Trzy dni.
- Jak mogłaś mnie nie poinformować? - warknął.
- Posłuchaj mnie. - chwyciłam jego twarz w swoje dłonie. - Masz prawo być wściekły, byłam na to gotowa. Ale znam Cię lepiej niż sądzisz. Przyleciałbyś pierwszym samolotem, prawda? - Alvaro przez chwilę milczał, po czym kiwnął głową. - Masz ważny kontrakt Alvaro, drugi raz nie poszliby Ci na rękę, a mi nic złego się nie działo. Trudno, stało się. Czasu nie cofnę.
- Nati ... uderzenia w głowę są niebezpieczne. Parę centymetrów dalej i ... - zacisnął powieki, po czym oddalił się ode mnie na parę kroków, obserwując murawę pełną świętujących ludzi. Doskonale wiedziałam, że chciał uspokoić swoje nerwy.
- Przepraszam, zepsułam Ci ten dzień. - szepnęłam, po czym z całych sił próbowałam się podnieść i chwycić za swoje kule. Syknęłam pod nosem, czując przeszywający w kostce ból.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie uważnie.
- Jestem kaleką, to się dzieje. - mruknęłam.
- To nie prawda. - podniósł jedną z kul. - To ja Cię powinienem przeprosić. I wcale nie zepsułaś mi tego dnia, wprost przeciwnie. Chociaż wolałbym, abyś była w innym stanie. - pogładził mój policzek, wywołując blady uśmiech.
- Gratuluję. Jesteś Mistrzem Hiszpanii.
- Chcę od Ciebie inne gratulacje. - uśmiechnął się cwaniacko, obejmując mnie w tali. - A po za tym, skoro wróciłaś, to jesteś mi winna odpowiedź.
- A jakie było pytanie? - uniosłam zadziornie brew. Alvaro się zaśmiał, jednak po chwili ukląkł przede mną, chwytając czule za dłoń, na której lśnił pierścionek.
- Natalio. - wyszczerzył się, doprowadzając mnie do parsknięcia śmiechem. - Usidliłaś mnie pięknym uśmiechem, robiąc ze mnie swoją ofiarę. Może to zbyt wcześnie, ale chyba poszedłem śladami mojego ojca, bo zrobił to po tygodniu bycia z moją mamą. Więc i tak trochę zwlekałem. - wzruszył ramionami. - Twój wyjazd jedynie upewnił mnie w tym, że nie potrafię egzystować bez Twojej obecności. Jesteś tą jedyną Nati, więc zrobiłabyś ze mnie najszczęśliwszego faceta na tym świecie, jeśli zgodziłabyś się być moją żoną.
- Pewnie, że za Ciebie wyjdę, nigdy nie byłam mężatką. - posłałam mu szeroki uśmiech.
- Niech zgadnę, powiedziała to Holly? - parsknął.
- Zawsze chciałam to powiedzieć!
- No dobrze, znamy już odpowiedź Holly. - zaśmiał się. - Jaka więc będzie odpowiedź Natalii Butragueño, potocznie znanej jako "po prostu Nati"?
- A kot?
- Obiecałem Ci go i obietnicy dotrzymam.
- Więc, nie widzę żadnych przeciwwskazań panie Odriozola. - pogładziłam go po policzku. - Tak. Moja odpowiedź brzmi "tak". Nie musiałam tego nawet przemyśleć, bo byłam tego pewna odkąd wsunąłeś mi ten pierścionek na palec. Chociaż bardziej powinnam Ci odpowiedzieć ... bai. - uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia.
- Nauczyłaś się dla mnie baskijskiego. - wstał, przytulając mnie do siebie mocno.
- Musiałam, skoro chcę zamieszkać w przyszłości w Donostii. - szepnęłam do jego ucha, lekko je nadgryzając. - Zanim tu wróciłam, odwiedziłam Jaqueline. - wyznałam. Alvaro spojrzał na mnie zaskoczony. - Stanęłam w jej drzwiach i podziękowałam. Powiedziałam, że jedynie wyświadczyła mi przysługę, bo dzięki temu wrócę do mężczyzny mojego życia, rodziny oraz przyjaciół. Bo w życiu jest coś ważniejszego niż wyścig szczurów i wdrapywanie się na szczyt sukcesu po trupach. Może to naiwne, a ta cholerna noga co raz bardziej mnie boli, ale w tym momencie nie mogłabym być bardziej szczęśliwsza. Bo do was wróciłam i mimo, że te dwie małe paple nie dotrzymały swojej obietnicy to i tak dostaną te odlotowe prezenty. - zaśmiałam się przez łzy.
- Udowodniłaś jej, że wygrałaś.
- Tak, bo posiadanie was wszystkich, to jak wygrana w loterii.
*
Z każdym kolejnym dniem z moją nogą było co raz lepiej. Doktor habilitowany Álvaro Odriozola Arzallus zajął się nią idealnie. Prywatnie mój narzeczony. Narzeczony! Minął tydzień, a ja nadal w to nie wierzyłam.
Z zadziornym uśmiechem obserwowałam jak budzi się ze snu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym mu w tym trochę nie pomogła. Z premedytacją jeździłam paznokciami po jego umięśnionym brzuchu.
- Mmm ... mamusiu, mam wakacje. - wymruczał.
- Ode mnie nigdy nie masz wakacji. - zachichotałam, po czym zaczęłam całować jego szyję.
- Oh, to taki poranek Ci się marzy. - wyszczerzył się.
- Nie. Obiecałeś Abril, że zawieziesz ją na Dworzec. Zaraz tu wpadnie oburzona, że zaspałeś, więc staram się jak mogę, aby Cię obudzić. - uśmiechnęłam się niewinnie, a on z jękiem rozpaczy wtulił się w poduszkę.
- Alvaro!
- Mówiłam?
- Ja na prawdę rozumiem, że nie widzieliście się kilka miesięcy i nie możecie się sobą nacieszyć. - nad nami stanęła wściekła Abril z założonymi rękoma. - Uwierzcie, bardzo cieszę się waszym szczęściem, przy którym osobiście maczałam palce. - Alvaro rzucił w nią poduszką, jednak zdążyła się zgrabnie odsunąć. - Sami mi powiedzieliście, że nie mam co liczyć na bratanków w najbliższym czasie, więc może z łaski swojej wyjdziesz spod tej pościeli Alvaro i zawieziesz mnie na Dworzec?! Praktykować będziecie później!
- Po mnie czy po Tobie jest taka pyskata, tatuśku?
- A kto jest jej wzorem do naśladowania? - Alvaro wytknął mi język, wychodząc z łóżka z miną męczennika. - Masz tu zostać dopóki nie wrócę. - zarządził, na co jedynie prychnęłam ostentacyjnie.
Ale że byłam grzeczną dziewczynką, zostałam tam, gdzie kazał. Z uśmiechem wtuliłam się w jego poduszkę, wdychając zapach męskich perfum. Po jakimś czasie, zaskoczona uniosłam głowę, słysząc dzwonek do drzwi.
Wysunęłam się spod pościeli, naciągając koszulkę Alvaro, która sięgała mi do połowy ud. Nie potrzebowałam już kul na małych dystansach, dlatego też kuśtykając podeszłam pod drzwi wejściowe. Niepewnie je uchyliłam, spoglądając zdezorientowana na osobę przede mną. Kogo jak kogo, ale Rosy się tutaj nie spodziewałam. Zresztą, ona również była zszokowana moim widokiem.
- Ja do Alvaro. - odchrząknęła, zaciskając palce na rączce od walizki. Dopiero teraz dostrzegłam ten niewinny szczegół. Nie było z nią Manolo, także jej niespodziewana wizyta była jeszcze bardziej podejrzana.
- Odwozi Abril na Dworzec. Musieliście się minąć. - odpowiedziałam obojętnie. Rosa zacisnęła wargi, myśląc nad czymś intensywnie. Jej wzrok zjechał na moją dłoń, którą trzymałam na klamce. Zmarszczyła czoło, dostrzegając pierścionek. - Wpuściłabym Cię, jednak na dobrą sprawę, kompletnie Cię nie znam, więc jesteś dla mnie obcą osobą. A obcych się nie wpuszcza.
- Nie wierzę, że Ci o mnie nie mówił. - w jej oczach błysnęła satysfakcja.
- Coś tam wspominał o niewdzięcznej przyjaciółce, która go potrzebowała jedynie wtedy, gdy miała kłopoty. - westchnęłam ostentacyjnie. - O ile można ją było nazwać przyjaciółką, bo przyjaźń nie polega na wykorzystywaniu i manipulowania kogoś do własnych celów.
- Nic nie wiesz o naszej relacji.
- Nawet mnie to nie obchodzi. - wzruszyłam ramionami. - Jesteś jego przeszłością, którą można porównać do zeszłorocznego śniegu.
- Sądzisz, że bardziej na niego zasługujesz? - prychnęła.
- Sądzę, że w ogóle na niego nie zasługuję. - odpowiedziałam, zaskakując ją. - Jeśli choć w małym stopniu Ci na nim zależy, a obydwie doskonale wiemy że nie, to powinnaś wiedzieć, że jest chodzącym ideałem, marzeniem każdej kobiety. Zasługuje być obdarzony prawdziwą miłością i wsparciem. Ja nie zniszczę tej szansy, tak jak Ty to zrobiłaś wiele lat temu. Bo nie jestem egoistką i jego szczęście jest dla mnie priorytetem, chociażbym miała to przypłacić własnym. Dla Ciebie jest on jedynie zabawką, którą chcesz mi wyrwać, niczym rozkapryszona dziewczynka z piaskownicy. Ale prędzej to ja wydrapię Ci oczy, jeśli spróbujesz wtrącić się do naszego życia.
- Dziwne, że zrobiłaś się pewniejsza siebie po otrzymaniu pierścionka. - uśmiechnęła się ironicznie. - Strzeliłaś fochem, on Ci go dał i zapomniałaś o wszystkim. Tak łatwo Cię kupić.
- Aż tak Cię kuje w oczy? - uniosłam rozbawiona brew.
- Coś Ci powiem dziewczynko. - zbliżyła się do mnie. - Gdybyś nie była córeczką Emilio Butragueño, to mogłabyś tylko o tym pomarzyć. Dał Ci go, bo kto wie jak tatuś zareagowałby na Twoje złamane serduszko. Alvaro pożegnałby się szybciej z Madrytem niż by pomyślał.
- To Ty mnie posłuchaj. - warknęłam, robiąc krok w jej stronę. Zaskoczona błyskawicznie się wycofała. - Możesz sobie syczeć na prawo i lewo cokolwiek chcesz, ale ani słowa o moim ojcu. A teraz się wynoś.
- Bo co? - prychnęła.
- Bo to mieszkanie mojego narzeczonego, więc sobie nie życzę Twojej obecności tutaj. - uśmiechnęłam się do niej słodko. - Ale skoro mam Ci w tym pomóc. - wzruszyłam ramionami, po czym zdrową nogą strąciłam jej walizkę ze schodów ... wprost pod nogi wściekłego Alvaro. Jego zaczerwieniona twarz wręcz buchała furią. Kompletnie nie obchodziło mnie, co sądził o tym, co w tej chwili zrobiłam. Założyłam ręce na piersi, czekając aż cokolwiek powie.
- Alvaro ... to ... to jakaś wariatka! - wydukała Rosa.
- Nie będę z Tobą dyskutował. Słyszałaś co powiedziała moja narzeczona. - warknął, robiąc krok nad tą nieszczęsną walizką. Rosa wpatrywała się w niego zszokowana, gdy się do niej zbliżał. - Wynoś się stąd i z mojego życia.
- Ale ...
- Nati nie życzy sobie Twojej obecności tutaj. A po tym co usłyszałem, co insynuowałaś, nie chcę Twojej obecności w moim życiu. Żegnam. - pchnął mnie delikatnie w stronę wejścia do mieszkania. - Mojej przyjaciółki Rosy nie ma już od dawna. - dodał, zamykając z impetem drzwi. Przeczesał nerwowo swoje włosy, po czym spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Aż się skuliłam w sobie z wrażenia. - Mówiłaś, że nie potrafisz walczyć, a chciałaś jej wydrapać oczy. - uniósł brwi ku górze, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Wszystko pomieszałeś Odriozola. - wywróciłam oczami. - Nie walczyłabym, gdybyś nie mógł się zdecydować. A przecież udowodniłeś nie raz, że nie mam o co się martwić, więc musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.
- Raczej nogę. - parsknął.
- Zirytowała mnie! - oburzyłam się.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka wścieknięta jesteś niesamowicie seksowna? - zniżył głos, podchodząc do mnie bliżej. Wzruszyłam niewinnie ramionami, obserwując go uważnie. - A po za tym, jesteś niegrzeczna. Miałaś nie wychodzić z łóżka.
- Musiałam wymieść śmieci z naszego życia.
- Naszego. - uśmiechnął się, unosząc mnie za pośladki. Zaśmiałam się chwytając jego szyi. - Mam nadzieję, że nawet przez sekundę nie uwierzyłaś w te bzdury? - spojrzał mi uważnie w oczy, na co pokręciłam przecząco głową. - To nie prawda, że na mnie nie zasługujesz. Prędzej ja ...
- Shh. - przyłożyłam palec do jego ust. - Obiecałeś mi poranek marzeń. - uśmiechnęłam się zadziornie, co odwzajemnił. - Odwiozłeś dziecko, więc mamy całe mieszkanie dla siebie.
- Podczas mojej prezentacji powiedziałaś "Cała ta banda jest nienormalna. Przeciągną Cię na swoją stronę". Miałaś też na myśli siebie?
- Znasz mnie. - zachichotałam.
- Więc pasujemy do siebie idealnie.
***
Niestety, ale Nati musiała pożegnać się z warsztatami, ale za to wróciła stęskniona do domu i swoich najbliższych :) Przy okazji pokazała, że lepiej z nią nie zadzierać :)
Zostały jeszcze dwa rozdziały. A dokładniej jeden + epilog. Nie mam pojęcia kiedy to zleciało! A ja, cóż ... miałam się skupić na Saulu i Inez, ale straciłam kompletnie wenę. A to dlatego, że zaczęłam tworzyć coś innego i napisałam już 8 rozdziałów ;o Także raczej nie pożegnacie się z Nati i Leire :) Miałam opublikować prolog, ale jeszcze się wstrzymam!
- Faceci zostawiają ważne sprawy na ostatnią chwilę.
Prawda była taka, że powinnam odpoczywać. Leżeć wygodnie na łóżku, z nogą na podwyższeniu. Podświadomie czułam wściekłość Soni Gonzalez na własnej skórze. Zostawiła mnie pod opieką Dolores, zapominając o tym, że nasza gosposia nadal przeżywała swoją drugą młodość. Dzięki temu, wymknęłam się z domu z niemałą pomocą Maite.
Musiałam tutaj być. Inaczej bym zwariowała! Potrzebowałam przyjścia na Santiago Bernabeu niczym tlenu. Szczególnie w momencie, gdy drużyna walczyła o Mistrzostwo. Nikt nie wiedział, że tutaj jestem. Z Maite zajęłyśmy miejsca z dala od loży, w której przebywali najbliżsi naszych boiskowych bohaterów. Nie miałam ochoty odpowiadać na zaniepokojone pytania dotyczące mojego zdrowia.
Jednak jak to zwykle bywa, nie doceniłam dwóch małych spryciarzy, a mianowicie Nachito i Liama. Ci chłopcy nigdy nie potrafili usiedzieć w jednym miejscu, więc biegali po loży VIP robiąc nie małe zamieszanie. Wszyscy doskonale wiedzieli, czyimi synami są, więc posyłali im uśmiechy pełne zrozumienia. A na nich to działało jak woda na młyn!
- Ciocia Nati? - usłyszałam za sobą zaskoczony głosik Nachito. Posłałam Maite zrezygnowane spojrzenie, po czym odwróciłam się z uśmiechem do chłopca. - Ciocia Nati! - wrzasnął podbiegając do mnie i uwieszając się na mojej szyi.
- Witaj cherubinku. - ucałowałam jego policzek.
- Wlóciłaś? Co mi psywiozłaś?!
- Nacho! - skarciła go Maite. Uchyliłam usta, aby mu odpowiedzieć, jednak przerwał mi w tym Liam, który z piskiem radości pojawił się obok nas. Jego również wyściskałam za wszystkie czasy.
- A teraz słuchać mnie uważnie. - spojrzałam na nich stanowczo, zniżając głos. - Mam dla was odlotowe prezenty, ale dostaniecie je pod jednym warunkiem. Nikomu nie powiecie, że tutaj jestem, jasne? - chłopcy pokiwali synchronicznie główkami. - Jesteście już duzi, więc utrzymanie tajemnicy nie powinno być dla was żadnych problemem.
- Cwaniara. - mruknęła Maite.
- A co to jest? - Liam wskazał paluszkiem na usztywniacz na mojej kostce. - Tatuś tes takie miał, gdy miał cholą nózkę. Ty tes ma cholą nózkę?
- Tak, ale to nic poważnego.
- Boli Cię? - zaniepokoił się.
- Już nie. - pogłaskałam go po włoskach.
- I nie utną Ci jej? - pytanie Nachito zwaliło mnie z nóg. Maite pacnęła się w czoło, a ja za wszelką cenę próbowałam zdusić w sobie wybuch śmiechu.
- Nie skarbie, jeszcze będzie mi potrzebna.
- To dobze. - odetchnął z ulgą.
Po chwili zostawili nas same, wcześniej uroczyście obiecując, że nic nikomu nie powiedzą. Odlotowe prezenty to jednak odlotowe prezenty. Dla nich warto wspiąć się na wyżyny. A przynajmniej taką miałam nadzieję.
Mecz sprawił nam, jak i pozostałym kibicom, ogrom radości. Piłkarze pożegnali się z sezonem, wbijając rywalowi aż pięć cudownych bramek. Przypieczętowując tym wygranie Mistrzostwa Hiszpanii. Gdy rozbrzmiał ostatni gwizdek, okrzyk radości rozniósł się po stadionie, a piłkarze rzucili się w swoje ramiona na samym jego środku.
Chciałam podejść do szyby, aby mieć lepszy widok na to wszystko, jednak powstrzymał mnie przed tym ból. Czułam, że moja kostka lekko spuchła. Westchnęłam ciężko, siadając z powrotem, co nie umknęło uwadze Maite.
- Co się dzieje?
- Chyba nadwyrężyłam kostkę. - skrzywiłam się.
- Nie chyba, tylko na pewno. - mina momentalnie jej zrzedła.
- Nici z mojego zejścia na dół. - wymusiłam uśmiech. - Ale Ty idź. Poproś Alexa w moim imieniu, o małą pomoc. Może mnie nawet przerzucić przez ramię.
- Daj spokój, Nati. Zostaję z Tobą.
- Ale Maite ...
- Przymknij się uparciuchu. W tym akurat Odriozola miał rację! Właśnie! - pacnęła się w czoło. - Po prostu jemu powiem, że nie możesz zejść.
- Chcesz żebym dostała od niego kazanie na Bernabeu? - skrzywiłam się. - Właśnie wygrał swoje pierwsze Mistrzostwo, daj mu się tym choć przez chwilę nacieszyć. - dodałam, wertując mój mały plecak w poszukiwaniu tabletek. - Cholera, gdzie one są?
- Czego szukasz?
- Zapomniałam tabletek. - jęknęłam zrezygnowana. - Mama da mi szlaban do końca życia! I kompletnie nie będzie ją obchodził fakt, że jestem już dorosła.
- Szczególnie jeśli się dowie, że zmanipulowałaś trzylatki, które okazały się być bardziej odpowiedzialne od Ciebie. - zadrżałam, słysząc za sobą głos Odriozoli. - Możesz mi wytłumaczyć, co miało znaczyć "Ciocia Nati ma chorą nóżkę, ale mówi że ją nie boli, żebyśmy się nie martwili"?
- Małe paple. - mruknęłam pod nosem.
- To ja was zostawię samych. - rzuciła Maite, opuszczając nas.
- Co to jest, Nati? - usiadł obok mnie, wpatrując się w usztywnioną kostkę. Niepewnie uniosła na niego swój wzrok. I to był błąd, bo dostrzegł kolejny szczegół. Przez jego stanowczą twarz przepłynęła furia, gdy odchylił moją grzywkę.
- Guz jeszcze do końca nie zniknął. - szepnęłam.
- Co się stało? - wydukał.
- Upadłam na warsztatach i skręciłam kostkę. - zagryzłam wargi. - Wiem co teraz myślisz, jesteś wściekły bo Ci nie powiedziałam. I masz rację, ale nie mogłam zaryzykować, bo znów rzuciłbyś wszystko i przyleciałbyś do Nowego Jorku, szczególnie że ... że to nie była moja wina. - mruknęłam spuszczając głowę.
- Co to znaczy, nie Twoja wina?
- Jaqueline stanęła mi na stopie, gdy robiłam piruety. To stało się tak szybko, nie miałam szansy na jakąkolwiek reakcję. Poczułam jedynie ból w kostce i upadłam. - dotknęłam ostrożnie czoła. - Uderzyłam głową w drążek.
- Powiedz, że to był tylko niewinny wypadek. - syknął. Wystarczyło, abym na niego spojrzała, a już znał odpowiedź. Wstał gwałtownie, przeczesując swoje włosy. - Mam nadzieję, że nie ujdzie jej to na sucho?!
- Wyrzucono ją z warsztatów.
- Tylko tyle?! - prychnął. - Nati, uderzyłaś głową w drążek!
- Wiem jak to się mogło skończyć. - westchnęłam. - Emilio postawił cały teatr na nogi swoimi wrzaskami, gdy byłam w szpitalu. Obiecali mu, że zajmą się tą sprawą, ale ja sama nie mam na to siły, rozumiesz? Powiedziałam jej to, co miałam do powiedzenia. Nie chcę już do tego wracać, bo to dla mnie zamknięty rozdział.
- Dobrze, przepraszam. - kucnął obok mnie, kładąc dłoń na kolanie. - Po prostu szlag mnie trafia, że ktoś zrobił Ci krzywdę. Dlaczego to zrobiła?
- Gdy leżałam w szpitalu, odwiedziła mnie jej matka. Poprosiła, abym nie zgłaszała tego nigdzie, bo Jaqueline leczy się na depresje. Powiedziała, że czasami nie kontroluje swoich emocji. - wywróciłam oczami, przypominając sobie żałosne tłumaczenia eleganckiej kobiety. - Desiré ją wyprosiła, zresztą ja nawet nie miałam na to siły. Głowa mi wręcz pękała.
- Bezczelne babsko. - warknął. - Jak długo byłaś w szpitalu?
- Ale nie będziesz krzyczał? - spytałam niepewne, na co zacisnął swoje wargi, walcząc sam ze sobą. - Bo widzisz, gdy uderzyłam głową w ten drążek, to straciłam przytomność na chwilę. - szepnęłam. Dłoń Alvaro zacisnęła się na moim kolanie, a twarz poczerwieniała ze złości. - Trzy dni.
- Jak mogłaś mnie nie poinformować? - warknął.
- Posłuchaj mnie. - chwyciłam jego twarz w swoje dłonie. - Masz prawo być wściekły, byłam na to gotowa. Ale znam Cię lepiej niż sądzisz. Przyleciałbyś pierwszym samolotem, prawda? - Alvaro przez chwilę milczał, po czym kiwnął głową. - Masz ważny kontrakt Alvaro, drugi raz nie poszliby Ci na rękę, a mi nic złego się nie działo. Trudno, stało się. Czasu nie cofnę.
- Nati ... uderzenia w głowę są niebezpieczne. Parę centymetrów dalej i ... - zacisnął powieki, po czym oddalił się ode mnie na parę kroków, obserwując murawę pełną świętujących ludzi. Doskonale wiedziałam, że chciał uspokoić swoje nerwy.
- Przepraszam, zepsułam Ci ten dzień. - szepnęłam, po czym z całych sił próbowałam się podnieść i chwycić za swoje kule. Syknęłam pod nosem, czując przeszywający w kostce ból.
- Co się dzieje? - spojrzał na mnie uważnie.
- Jestem kaleką, to się dzieje. - mruknęłam.
- To nie prawda. - podniósł jedną z kul. - To ja Cię powinienem przeprosić. I wcale nie zepsułaś mi tego dnia, wprost przeciwnie. Chociaż wolałbym, abyś była w innym stanie. - pogładził mój policzek, wywołując blady uśmiech.
- Gratuluję. Jesteś Mistrzem Hiszpanii.
- Chcę od Ciebie inne gratulacje. - uśmiechnął się cwaniacko, obejmując mnie w tali. - A po za tym, skoro wróciłaś, to jesteś mi winna odpowiedź.
- A jakie było pytanie? - uniosłam zadziornie brew. Alvaro się zaśmiał, jednak po chwili ukląkł przede mną, chwytając czule za dłoń, na której lśnił pierścionek.
- Natalio. - wyszczerzył się, doprowadzając mnie do parsknięcia śmiechem. - Usidliłaś mnie pięknym uśmiechem, robiąc ze mnie swoją ofiarę. Może to zbyt wcześnie, ale chyba poszedłem śladami mojego ojca, bo zrobił to po tygodniu bycia z moją mamą. Więc i tak trochę zwlekałem. - wzruszył ramionami. - Twój wyjazd jedynie upewnił mnie w tym, że nie potrafię egzystować bez Twojej obecności. Jesteś tą jedyną Nati, więc zrobiłabyś ze mnie najszczęśliwszego faceta na tym świecie, jeśli zgodziłabyś się być moją żoną.
- Pewnie, że za Ciebie wyjdę, nigdy nie byłam mężatką. - posłałam mu szeroki uśmiech.
- Niech zgadnę, powiedziała to Holly? - parsknął.
- Zawsze chciałam to powiedzieć!
- No dobrze, znamy już odpowiedź Holly. - zaśmiał się. - Jaka więc będzie odpowiedź Natalii Butragueño, potocznie znanej jako "po prostu Nati"?
- A kot?
- Obiecałem Ci go i obietnicy dotrzymam.
- Więc, nie widzę żadnych przeciwwskazań panie Odriozola. - pogładziłam go po policzku. - Tak. Moja odpowiedź brzmi "tak". Nie musiałam tego nawet przemyśleć, bo byłam tego pewna odkąd wsunąłeś mi ten pierścionek na palec. Chociaż bardziej powinnam Ci odpowiedzieć ... bai. - uśmiechnęłam się przez łzy wzruszenia.
- Nauczyłaś się dla mnie baskijskiego. - wstał, przytulając mnie do siebie mocno.
- Musiałam, skoro chcę zamieszkać w przyszłości w Donostii. - szepnęłam do jego ucha, lekko je nadgryzając. - Zanim tu wróciłam, odwiedziłam Jaqueline. - wyznałam. Alvaro spojrzał na mnie zaskoczony. - Stanęłam w jej drzwiach i podziękowałam. Powiedziałam, że jedynie wyświadczyła mi przysługę, bo dzięki temu wrócę do mężczyzny mojego życia, rodziny oraz przyjaciół. Bo w życiu jest coś ważniejszego niż wyścig szczurów i wdrapywanie się na szczyt sukcesu po trupach. Może to naiwne, a ta cholerna noga co raz bardziej mnie boli, ale w tym momencie nie mogłabym być bardziej szczęśliwsza. Bo do was wróciłam i mimo, że te dwie małe paple nie dotrzymały swojej obietnicy to i tak dostaną te odlotowe prezenty. - zaśmiałam się przez łzy.
- Udowodniłaś jej, że wygrałaś.
- Tak, bo posiadanie was wszystkich, to jak wygrana w loterii.
*
Z każdym kolejnym dniem z moją nogą było co raz lepiej. Doktor habilitowany Álvaro Odriozola Arzallus zajął się nią idealnie. Prywatnie mój narzeczony. Narzeczony! Minął tydzień, a ja nadal w to nie wierzyłam.
Z zadziornym uśmiechem obserwowałam jak budzi się ze snu. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym mu w tym trochę nie pomogła. Z premedytacją jeździłam paznokciami po jego umięśnionym brzuchu.
- Mmm ... mamusiu, mam wakacje. - wymruczał.
- Ode mnie nigdy nie masz wakacji. - zachichotałam, po czym zaczęłam całować jego szyję.
- Oh, to taki poranek Ci się marzy. - wyszczerzył się.
- Nie. Obiecałeś Abril, że zawieziesz ją na Dworzec. Zaraz tu wpadnie oburzona, że zaspałeś, więc staram się jak mogę, aby Cię obudzić. - uśmiechnęłam się niewinnie, a on z jękiem rozpaczy wtulił się w poduszkę.
- Alvaro!
- Mówiłam?
- Ja na prawdę rozumiem, że nie widzieliście się kilka miesięcy i nie możecie się sobą nacieszyć. - nad nami stanęła wściekła Abril z założonymi rękoma. - Uwierzcie, bardzo cieszę się waszym szczęściem, przy którym osobiście maczałam palce. - Alvaro rzucił w nią poduszką, jednak zdążyła się zgrabnie odsunąć. - Sami mi powiedzieliście, że nie mam co liczyć na bratanków w najbliższym czasie, więc może z łaski swojej wyjdziesz spod tej pościeli Alvaro i zawieziesz mnie na Dworzec?! Praktykować będziecie później!
- Po mnie czy po Tobie jest taka pyskata, tatuśku?
- A kto jest jej wzorem do naśladowania? - Alvaro wytknął mi język, wychodząc z łóżka z miną męczennika. - Masz tu zostać dopóki nie wrócę. - zarządził, na co jedynie prychnęłam ostentacyjnie.
Ale że byłam grzeczną dziewczynką, zostałam tam, gdzie kazał. Z uśmiechem wtuliłam się w jego poduszkę, wdychając zapach męskich perfum. Po jakimś czasie, zaskoczona uniosłam głowę, słysząc dzwonek do drzwi.
Wysunęłam się spod pościeli, naciągając koszulkę Alvaro, która sięgała mi do połowy ud. Nie potrzebowałam już kul na małych dystansach, dlatego też kuśtykając podeszłam pod drzwi wejściowe. Niepewnie je uchyliłam, spoglądając zdezorientowana na osobę przede mną. Kogo jak kogo, ale Rosy się tutaj nie spodziewałam. Zresztą, ona również była zszokowana moim widokiem.
- Ja do Alvaro. - odchrząknęła, zaciskając palce na rączce od walizki. Dopiero teraz dostrzegłam ten niewinny szczegół. Nie było z nią Manolo, także jej niespodziewana wizyta była jeszcze bardziej podejrzana.
- Odwozi Abril na Dworzec. Musieliście się minąć. - odpowiedziałam obojętnie. Rosa zacisnęła wargi, myśląc nad czymś intensywnie. Jej wzrok zjechał na moją dłoń, którą trzymałam na klamce. Zmarszczyła czoło, dostrzegając pierścionek. - Wpuściłabym Cię, jednak na dobrą sprawę, kompletnie Cię nie znam, więc jesteś dla mnie obcą osobą. A obcych się nie wpuszcza.
- Nie wierzę, że Ci o mnie nie mówił. - w jej oczach błysnęła satysfakcja.
- Coś tam wspominał o niewdzięcznej przyjaciółce, która go potrzebowała jedynie wtedy, gdy miała kłopoty. - westchnęłam ostentacyjnie. - O ile można ją było nazwać przyjaciółką, bo przyjaźń nie polega na wykorzystywaniu i manipulowania kogoś do własnych celów.
- Nic nie wiesz o naszej relacji.
- Nawet mnie to nie obchodzi. - wzruszyłam ramionami. - Jesteś jego przeszłością, którą można porównać do zeszłorocznego śniegu.
- Sądzisz, że bardziej na niego zasługujesz? - prychnęła.
- Sądzę, że w ogóle na niego nie zasługuję. - odpowiedziałam, zaskakując ją. - Jeśli choć w małym stopniu Ci na nim zależy, a obydwie doskonale wiemy że nie, to powinnaś wiedzieć, że jest chodzącym ideałem, marzeniem każdej kobiety. Zasługuje być obdarzony prawdziwą miłością i wsparciem. Ja nie zniszczę tej szansy, tak jak Ty to zrobiłaś wiele lat temu. Bo nie jestem egoistką i jego szczęście jest dla mnie priorytetem, chociażbym miała to przypłacić własnym. Dla Ciebie jest on jedynie zabawką, którą chcesz mi wyrwać, niczym rozkapryszona dziewczynka z piaskownicy. Ale prędzej to ja wydrapię Ci oczy, jeśli spróbujesz wtrącić się do naszego życia.
- Dziwne, że zrobiłaś się pewniejsza siebie po otrzymaniu pierścionka. - uśmiechnęła się ironicznie. - Strzeliłaś fochem, on Ci go dał i zapomniałaś o wszystkim. Tak łatwo Cię kupić.
- Aż tak Cię kuje w oczy? - uniosłam rozbawiona brew.
- Coś Ci powiem dziewczynko. - zbliżyła się do mnie. - Gdybyś nie była córeczką Emilio Butragueño, to mogłabyś tylko o tym pomarzyć. Dał Ci go, bo kto wie jak tatuś zareagowałby na Twoje złamane serduszko. Alvaro pożegnałby się szybciej z Madrytem niż by pomyślał.
- To Ty mnie posłuchaj. - warknęłam, robiąc krok w jej stronę. Zaskoczona błyskawicznie się wycofała. - Możesz sobie syczeć na prawo i lewo cokolwiek chcesz, ale ani słowa o moim ojcu. A teraz się wynoś.
- Bo co? - prychnęła.
- Bo to mieszkanie mojego narzeczonego, więc sobie nie życzę Twojej obecności tutaj. - uśmiechnęłam się do niej słodko. - Ale skoro mam Ci w tym pomóc. - wzruszyłam ramionami, po czym zdrową nogą strąciłam jej walizkę ze schodów ... wprost pod nogi wściekłego Alvaro. Jego zaczerwieniona twarz wręcz buchała furią. Kompletnie nie obchodziło mnie, co sądził o tym, co w tej chwili zrobiłam. Założyłam ręce na piersi, czekając aż cokolwiek powie.
- Alvaro ... to ... to jakaś wariatka! - wydukała Rosa.
- Nie będę z Tobą dyskutował. Słyszałaś co powiedziała moja narzeczona. - warknął, robiąc krok nad tą nieszczęsną walizką. Rosa wpatrywała się w niego zszokowana, gdy się do niej zbliżał. - Wynoś się stąd i z mojego życia.
- Ale ...
- Nati nie życzy sobie Twojej obecności tutaj. A po tym co usłyszałem, co insynuowałaś, nie chcę Twojej obecności w moim życiu. Żegnam. - pchnął mnie delikatnie w stronę wejścia do mieszkania. - Mojej przyjaciółki Rosy nie ma już od dawna. - dodał, zamykając z impetem drzwi. Przeczesał nerwowo swoje włosy, po czym spojrzał na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Aż się skuliłam w sobie z wrażenia. - Mówiłaś, że nie potrafisz walczyć, a chciałaś jej wydrapać oczy. - uniósł brwi ku górze, a w jego oczach pojawił się błysk rozbawienia.
- Wszystko pomieszałeś Odriozola. - wywróciłam oczami. - Nie walczyłabym, gdybyś nie mógł się zdecydować. A przecież udowodniłeś nie raz, że nie mam o co się martwić, więc musiałam wziąć sprawy w swoje ręce.
- Raczej nogę. - parsknął.
- Zirytowała mnie! - oburzyłam się.
- Zdajesz sobie sprawę, że taka wścieknięta jesteś niesamowicie seksowna? - zniżył głos, podchodząc do mnie bliżej. Wzruszyłam niewinnie ramionami, obserwując go uważnie. - A po za tym, jesteś niegrzeczna. Miałaś nie wychodzić z łóżka.
- Musiałam wymieść śmieci z naszego życia.
- Naszego. - uśmiechnął się, unosząc mnie za pośladki. Zaśmiałam się chwytając jego szyi. - Mam nadzieję, że nawet przez sekundę nie uwierzyłaś w te bzdury? - spojrzał mi uważnie w oczy, na co pokręciłam przecząco głową. - To nie prawda, że na mnie nie zasługujesz. Prędzej ja ...
- Shh. - przyłożyłam palec do jego ust. - Obiecałeś mi poranek marzeń. - uśmiechnęłam się zadziornie, co odwzajemnił. - Odwiozłeś dziecko, więc mamy całe mieszkanie dla siebie.
- Podczas mojej prezentacji powiedziałaś "Cała ta banda jest nienormalna. Przeciągną Cię na swoją stronę". Miałaś też na myśli siebie?
- Znasz mnie. - zachichotałam.
- Więc pasujemy do siebie idealnie.
***
Niestety, ale Nati musiała pożegnać się z warsztatami, ale za to wróciła stęskniona do domu i swoich najbliższych :) Przy okazji pokazała, że lepiej z nią nie zadzierać :)
Zostały jeszcze dwa rozdziały. A dokładniej jeden + epilog. Nie mam pojęcia kiedy to zleciało! A ja, cóż ... miałam się skupić na Saulu i Inez, ale straciłam kompletnie wenę. A to dlatego, że zaczęłam tworzyć coś innego i napisałam już 8 rozdziałów ;o Także raczej nie pożegnacie się z Nati i Leire :) Miałam opublikować prolog, ale jeszcze się wstrzymam!
(TAK/BAI)